Pięć nastolatek zginęło w escape roomie. Wszyscy oskarżeni czują się niewinni
Zakończył się proces czworga oskarżonych w związku z tragicznym pożarem escape roomu w Koszalinie, w którym zginęło pięć 15-latek. Wyrok ma zapaść 21 listopada. Jedna kwestia może zostać jednak niewyjaśniona do końca.
Sam proces w pierwszej instancji trwał ponad trzy lata. Ostatnie przemowy zostały wygłoszone w czwartek. Wszyscy oskarżeni chcą uniewinnienia.
- Pomimo śmierci pięciu dziewczyn, ich obrona - do czego ma oczywiście prawo - złożyła cztery wnioski o uniewinnienie. Oznacza to, że po sześciu latach od zdarzenia żaden z oskarżonych nie poczuwa się do odpowiedzialności karnej - mówi Krzysztof Kaszubski, adwokat reprezentujący jedną z rodzin (rodzice dziewcząt są oskarżycielami posiłkowymi w procesie).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zbudowała gigantyczny biznes. "W dniu porodu pracowałam"
Prawnik nie ukrywa, że to jeden z najtrudniejszych procesów, w których uczestniczył. Nie jest w tej ocenie odosobniony.
Pytamy go o to, czego oczekują krewni nastolatek. Jak zaznacza, nie chodzi im o zemstę. - Pogrążeni w poczuciu rozpaczy i bezsilności rodzice zmarłych dziewczyn dążyli do drobiazgowego zbadania okoliczności związanych z przyczynami tej tragedii - podkreśla Krzysztof Kaszubski.
- Nie ograniczali swojej aktywności procesowej jedynie do oskarżonych, choć oczywiście oś 50 rozpraw w tej sprawie skupiona była na ich osobach. Po pierwsze, żeby wiedzieć, co tak naprawdę wydarzyło się w budynku escape roomu, w którym zginęły ich dzieci. W toku procesu padło wiele trudnych pytań, a wiele wniosków dowodowych oskarżycieli zostało dopuszczonych przez sąd - mówi.
- Po wtóre, szereg badanych wątków pozostawało istotnymi w kontekście zapobiegnięciu dopuszczenia do wydarzenia się podobnej tragedii w przyszłości. Przede wszystkim prawo do zadania tych pytań przez rodziny tragicznie zmarłych to w mojej ocenie jeden z podstawowych celów tego procesu karnego, nakazujący chronienie ich interesów przy jednoczesnym poszanowaniu godności - tłumaczy.
Chociaż dokładne śledztwo i późniejszy proces pozwoliły wyjaśnić wiele kwestii dotyczących tragedii, to nawet po wyroku część pytań pozostanie bez odpowiedzi.
- Jednym z niewyjaśnionych wątków pozostaje ten, czy ten z oskarżonych, który miał opiekować się dziewczynami w escape roomie, faktycznie był na miejscu w momencie, gdy wybuchł pożar - mówi mecenas Kaszubski.
- Gdyby okazało się, że tam nie przebywał - a tak mogłoby wynikać z części dowodów o charakterze pośrednim, sformułowanych w akcie oskarżenia - podstawa prawna zarzutu i jego opis mogłaby być diametralnie inna. Prokuratura ostatecznie nie zdobyła dowodu na to, że oskarżony ponad wszelką wątpliwość nie był obecny na miejscu zdarzania, tym samym zawężając akt oskarżenia do wersji wykluczającej, iż w chwili wybuchu pożaru znajdował się on poza budynkiem escape roomu - wyjaśnia.
Koszalin. Sześć lat czekają na sprawiedliwość
Do pożaru w koszalińskim escape roomie doszło 4 stycznia 2019 r. około godz. 17.15. Zginęło w nim pięć 15-latek, przyjaciółek z jednej klasy, które były w zamkniętym pokoju i zgodnie z regułami gry szukały sposobu, by się z niego wydostać. Nikt im nie pomógł uciec, kiedy pojawił się dym i płomienie. Okno było zabite płytą i chronione kratą. Klamki nie było w drzwiach. Dziewczęta zatruły się tlenkiem węgla.
Pracownik Radosław D., który powinien dbać o ich bezpieczeństwo, trafił do szpitala. Nie odniósł obrażeń zagrażających życiu. Z ustaleń prokuratury wynika, że nie użył gaśnicy, by stłamsić płomienie ani nie wezwał straży pożarnej. Był zatrudniony od miesiąca na umowie zleceniu.
Najpierw miał status pokrzywdzonego w śledztwie. Później, po postawieniu zarzutów, wspólnie z uznanym za organizatora całego biznesu 28-letnim Miłoszem S. na wiele miesięcy trafili do tymczasowego aresztu.
Z ostatecznych ustaleń wynika, że zapalił się gaz z butli, która doprowadzała gaz do piecyków ogrzewających budynek. Nastolatki nie mogły uciec, ponieważ nie było żadnych dróg ewakuacji.
Na ławie oskarżonych ostatecznie zasiedli dwaj wspomniani mężczyźni oraz dwie kobiety. Pierwsza to babka Miłosza S., na którą był zarejestrowany escape room, a druga to jego matka, która współprowadziła z nim tę działalność. Zarzucono im umyślne stworzenie niebezpieczeństwa wybuchu pożaru i nieumyślne doprowadzenie do śmierci nastolatek. W zeznaniach mężczyźni nawzajem obwiniali się za dopuszczenie do tragedii. Prokuratura domaga się kar od sześciu do ośmiu lat więzienia.
W tej sprawie trwa również odrębne śledztwo, które ma ustalić, czy służby medyczne i straż pożarna działały w tej sprawie prawidłowo. Rodzice dziewczyn zarzucali im, że nie próbowano reanimować ich córek oraz że pierwsze działania strażaków skupiały się na gaszeniu ognia, a nie - na próbie wyciągnięcia 15-latek z budynku.
Mikołaj Podolski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Kontakt: Mikolaj.Podolski@grupawp.pl