PublicystykaPaweł Pieniążek z Kurdystanu: byle uciec od zbawicieli

Paweł Pieniążek z Kurdystanu: byle uciec od zbawicieli

O rządach tak zwanego Państwa Islamskiego opowiadają Irakijczycy, którzy stamtąd uciekli.

Paweł Pieniążek z Kurdystanu: byle uciec od zbawicieli
Źródło zdjęć: © AFP | Delil Souleiman

Afir uciekł z terenów kontrolowanych przez tak zwane Państwo Islamskie. - Niedawno trzech chłopaków z sąsiedniej wioski chciało się przedostać do naszej. Zostali złapani, spaleni i powieszeni w takim miejscu, żeby każdy wiedział, czego robić nie warto - mówi.

Ahmed Hassan jest ubrany w dżalabiję, czyli tradycyjną szatę męską. Jednak ona nie spodobałby się bojownikom. - Moja jest za długa. Podeszliby do mnie z nożyczkami i skrócili - mówi. Z przycinaniem brody z kolei trzeba uważać. Gdy nie miał mydła, trochę ją skracał. Raz za mocno i bał się wychodzić z domu. Papierosy są haram, tabu, dlatego pali się je po kryjomu. Muzułmanie muszą się modlić pięć razy dziennie. - Gdy przed modlitwą szedłeś w inną stronę, niż znajduje się meczet, to cię zawracali - mówi Hassan. Gdy podpadłeś, płaciłeś mandat albo byłeś bity. Jeśli miałeś pecha, to jedno i drugie.

Najbardziej uciążliwe nakazy dotykają kobiety. Muszą nosić hidżaby i nikaby, a wokół domów trzeba budować ogrodzenia, aby nikt nie zobaczył jej twarzy. Jeśli komuś się to jednak uda, to zabiera się kobietę na posterunek, a tam spotkają ją kary, jak te powyżej. Kobiety niechętnie widzi się na ulicach. Zabroniono im się uczyć. - Córka za rok miała iść na uniwersytet, ale nie dano jej skończyć szkoły - mówi Um Ally.

Wędrówka między minami

Obóz dla uchodźców wewnętrznych w Debadze w irackim Kurdystanie nie należy do największych. Mieszka w nim około siedmiu tysięcy osób. To uciekinierzy z tych terenów Iraku, gdzie toczą się walki i władzę sprawuje tak zwane Państwo Islamskie. Ponieważ we wcześniej wybudowanych kontenerach nie ma już miejsca, nowo przybyli trafiają do meczetu (mężczyźni) albo do ogromnych namiotów (kobiety z dziećmi). Jednak one też powoli się zapełniają. Przyczyną jest wznowienie walk w okolicy Machmuru.

Gdy jestem na miejscu, do obozu właśnie docierają nowi ludzie, a spodziewane jest przybycie jeszcze około dwustu kolejnych. Ci, którzy już dotarli, obejmują się, płaczą i nie są w stanie rozmawiać.

Kilka godzin przed moim przyjazdem do obozu dotarła czterdziestosiedmioletnia Um Ally. Nie podaje swojego prawdziwego imienia. Szła z siódemką dzieci i mężem. Są zmęczeni, ale cieszą się, że wszystko już za nimi. Um Ally pokazuje pękniętą piętę. - Szliśmy przez trzynaście godzin. Wyruszyliśmy wieczorem. Rano byliśmy na miejscu - mówi.

Zanim udało im się uciec, musieli przeczekać w jednej z wiosek półtora miesiąca. Na jednym z posterunków bojownicy PI kazali im oddać dokumenty, aby przypadkiem nie zdecydowali się na ucieczkę. To ich jednak nie powstrzymało. Wreszcie doczekali się swojej szansy, ale ucieczka nie była ani łatwa, ani tania. Za dziewięć osób zapłacili trzy miliony irackich dinarów, czyli niemal dziesięć tysięcy złotych. - Szliśmy między minami pułapkami. Prowadził nas przewodnik. Kim był? Nie mam pojęcia. Nie odezwał się ani słowem i miał zamaskowaną twarz tak, że było widać tylko oczy - twierdzi Ally. Mimo wszystko zdecydowali się powierzyć mu swój los - bez przewodnika szlak między minami to niemal pewna śmierć.

Polowanie na mundurowych

Dwudziestoletni Afir ze wsi Chadż Ali znajdującej się tuż przy linii frontu uciekł sam, a do tego jeszcze za darmo pomógł wyprowadzić innych ludzi. Wszystko dlatego, że na skutek toczących się walk z użyciem lotnictwa bojownicy opuścili pozycje. - Czekaliśmy na ten moment. Zobaczyliśmy, że na posterunkach jest pusto, więc uciekliśmy - wyjaśnia. Jak dodaje, mieli kontakt z peszmergami, kurdyjską armią, która ich oczekiwała na swoich posterunkach.

Ahmed Hassan ma czterdzieści trzy lata, był policjantem. Nie podaje swojego prawdziwego imienia, bo jego brat wciąż jest na terytorium kontrolowanym przez dżihadystów. Hassan uciekł z tej samej wioski, co Afir, ale jego droga zaczęła się jeszcze przed powstaniem PI. Mieszkał w Kudili pod Mosulem. Policjantem został z braku alternatywy. - Skończyłem sześć klas szkoły. Mogłem zostać rolnikiem, ale byłbym całkowicie uzależniony od niepewnych opadów. Wolałem służby mundurowe, zresztą nie tylko ja - mówi. Nie ukrywa, że chodziło o pieniądze, bo służba w policja to jedna z niewielu możliwości zarobienia stabilnych i stosunkowo dobrych pieniędzy. Chociaż oczywiście niemal od razu dodaje, jakby się usprawiedliwiając, że dzięki temu mógł też bronić kraju.

W Kudili aktywnie działały komórki powstającego PI. Na cel wzięli wojskowych i policjantów. - Zastraszali nas. Grozili śmiercią. Nie wszyscy chcieli się podporządkować, więc wysadzono ich domy w powietrze. Mój także - mówi Hassan. To wówczas wyprowadził się do Chadż Ali, ale i tam dotarli dżihadyści. Tym razem lepiej zorganizowani i znacznie liczniejsi.

- Ciała policjantów, wojskowych czy pracowników służby bezpieczeństwa wieszano przy posterunkach, żeby każdy wiedział, czym grozi kolaboracja - mówi Ally. O zabójstwach mundurowych mówi też Afir: - Dwóch braci mojego znajomego, który jest ze mną w obozie, zostało zabitych, bo wcześniej byli policjantami. Ojciec innego zginął za to, że służył w irackiej armii. Hassan miał to szczęście, że w ferworze walk zapomniano o jego przeszłości. Pomógło mu też to, że był tylko prostym policjantem, który niespecjalnie przeszkadzał dżihadystom.

Armia się spóźnia

W rozmowach pada kilkukrotnie zdanie, że bojownicy PI nagle się zmienili. - Początkowo nas nie ruszali, byli w porządku - mówi Ally. Po kilku miesiącach wprowadzili swoje zasady i zaczęli gnębić miejscową ludność. Dodatkowo sytuację utrudniało to, że o pracę, pieniądze i jedzenie było coraz trudniej.

Ally najbardziej bała się o dzieci, że je zabiorą i wypiorą im mózgi. Bojownicy przychodzili do domów, byli bardzo uprzejmi i rozmawiali z dziećmi. Czasem nagabywali je też na ulicy. Rodzicom oferowali pieniądze, aby oddali dziecko. - Gdybyśmy z mężem się na to zgodzili, już więcej byśmy dziecka nie zobaczyli - przyznaje. Afir twierdzi, że z Chadż Ali w szeregi PI zaciągnęło się niewiele osób. Tylko ci, którym "wyprano mózgi". - Naopowiadano im o dżihadzie i męczeństwie, za które otrzymają dziewice w raju. Rodzice mogli się tylko przyglądać, bo inaczej by ich zabito - uważa. Hassan z tego powodu zabronił dzieciom chodzić do szkoły.

Bojownicy wprowadzili nowe prawa zgodne z ich interpretacją islamu, do tego doszły także obostrzenia związane z sytuacją militarną. I tak za posiadanie tefonu komórkowego groziła śmierć, ponieważ jego właściciel lub właścicielka byli uznawani za osoby współpracuje z iracką armią lub peszmergami.

"Zesłał nas Bóg, jesteśmy waszymi zbawicielami" - mówili dżihadyści Hassanowi. PI wprowadziło przymusowe daniny w wysokości sześćdziesięciu tysięcy dinarów (niemal dwieście złotych). Jak mówi Afir, za to obiecywano nagrodę w niebie. Był też zakat, czyli tradycyjny muzułmański podatek (przeważnie około 3 procent). Miałeś hodowlę to musiałeś oddać odpowiednią liczbę pogłowia, z uprawy część zbiorów, a ze sklepu część pieniędzy. Hassan musiał jeszcze co miesiąc uiszczać opłatę za to, że nie jest mieszkańcem Chadż Ali.

Nałożone opłaty były szczególnie uciążliwe przy rosnących cenach żywności i braku pracy. Opakowanie ryżu na terenach kontrolowanych przez PI kosztuje cztery tysiące dinarów, czyli ponad trzynaście złotych. To kilkukrotnie wyższa cena niż normalnie. - Nie stać nas było na jedzenie. Sprzedałam swój pierścionek, a potem pierścionki moich dwóch córek. Tylko pierścionek najmłodszej zostawiłam na czarną godzinę - mówi Ally. - Ludzie byli tak zdesperowani, by stamtąd uciec, że porzucali swoje domy i samochody - twierdzi Afir. Dlaczego nie uciekli więc wcześniej? - Ciągle mówiono, że wkrótce przyjdzie armia i nas wyzwoli, ale ona się spóźnia.

Paweł Pieniążek, Krytyka Polityczna

Tekst powstał dzięki wsparciu Funduszu Mediów.

Źródło artykułu:Krytyka polityczna
isisirakkrytyka polityczna
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (47)