Paweł Lisicki: Wygibasy mecenasa Giertycha
Lekko się uśmiechnąłem, kiedy dowiedziałem się, że mecenas Giertych chce mnie wezwać na przesłuchanie. Naprawdę, niektórzy to granic wstydu nie mają, pomyślałem. W każdym razie potwierdza się zdanie tych komentatorów, którzy wskazują, że Roman Giertych jest znacznie lepszym politykiem i publicystą niż adwokatem.
Według Grzegorza Schetyny komisja śledcza do spraw wyjaśnienia afer Amber Gold powstała po to, by dopaść Donalda Tuska. "Komisja Amber Gold to element prywatnej wojny prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego, z byłym premierem, obecnym przewodniczącym Rady Europejskiej, Donaldem Tuskiem" – powiedział szef PO. Nawet jeśli to w pewnej mierze prawda, środowe przesłuchanie syna byłego premiera, Michała Tuska, na pewno komisji pomogło. Można powiedzieć, że o wszystkim przesądziło jedno zdanie świadka. Tak to jednak bywa – czasem jeden szczegół rzuca światło na całość. Mówiąc o tym, że razem z ojcem wiedzieliśmy, że Amber Gold "to jest kolokwialnie lipa" Michał Tusk otworzył śledczym drogę do przesłuchania byłego premiera. Jednak nie tylko młody Tusk wypadł przed komisją blado.
Prawdziwym przegranym okazał się jednak mecenas Roman Giertych. Nie wiedział choćby, że przed sejmową komisją śledczą musi składać wnioski na piśmie. Żeby zwrócić na siebie uwagę, domagał się protokołowania niektórych wypowiedzi, tyle że, biedak, nie zorientował się, że protokołowane jest całe przesłuchanie. W dziwaczny sposób usiłował dołączyć do akt komisji pismo procesowe, dotyczące jej członka, Marka Suskiego, który kilka miesięcy temu nazwał Michała Tuska "osobą podejrzaną". Tusk Suskiego pozwał do sądu. Bóg raczy wiedzieć, dlaczego mecenas Giertych akurat to pismo chciał dołączyć do akt komisji sejmowej? Giertych nie potrafił ani powstrzymać niewygodnych dla swego klienta pytań, ani, najwyraźniej, skierować przesłuchania na inne, mniej niebezpieczne dla niego, tory.
W pewnej chwili, w porywie jak rozumiem bezradności i by odwrócić uwagę od istoty sprawy, złożył wniosek o przesłuchanie przed komisją śledczą Michała Karnowskiego i mnie, ponieważ w czasie, kiedy kierowałem tygodnikiem "Uważam Rze", a Karnowski był tam moim zastępcą, w piśmie ukazywały się reklamy Amber Gold. To się nazywa strzelić kulą w płot. Reklamy ukazywały się w wielu pismach, to po pierwsze. Po drugie, redakcja na reklamy ma wpływ ograniczony, zwykle za politykę reklamową i biznesową odpowiada wydawca. Po trzecie, o czym znowu mecenas Giertych zdawał się nie pamiętać, to nie do mnie dzwonił z ostrzeżeniem były prezes NBP Marek Belka, ale do redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" i ówczesnego redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej" (ja przestałem nim być w listopadzie 2011).
Swoją drogą lekko się uśmiechnąłem, kiedy zobaczyłem na portalu wyborcza.pl tytuł z moim nazwiskiem i wnioskiem mecenasa Giertycha o przesłuchanie. Naprawdę, niektórzy to granic wstydu nie mają, pomyślałem. W każdym razie potwierdza się zdanie tych komentatorów, którzy wskazują, że Roman Giertych jest znacznie lepszym politykiem i publicystą niż adwokatem. To, co tak doskonale sprawdza się w mediach, a już najlepiej w tych dla niego przyjaznych, na rozprawie przed komisją nie wystarczyło. Tu trzeba było jednak przeczytać ustawę o śledczej komisji sejmowej i pogrzebać w przepisach, same bon moty i groźne spojrzenia spode łba nie wystarczyły.
Cała historia pozwoliła odwrócić uwagę opinii publicznej ledwie na kilka godzin. Syn premiera zeznawał jako świadek. Jak wiadomo, Michał Tusk współpracował w przeszłości z OLT Express, a udziałowcem tych linii lotniczych była Amber Gold. Linie zbankrutowały w lipcu 2012, miesiąc później Amber Gold. Po wielogodzinnych przesłuchaniach trudno jednak ustalić co właściwie Tusk w OLT Express robił. Za co odpowiadał? W jaki sposób pracował? Czy był tam dlatego, że znał się na biznesie lotniczym? Czy raczej na mediach? Te pytania zadała też, słusznie, przewodnicząca komisji Małgorzata Wasserman.
Natomiast szkoda, że nie udało się zadać więcej i dokładniejszych pytań dotyczących właśnie wiedzy o "lipie". Po pierwsze, w jaki sposób Donald Tusk powiadomił syna, że Amber Gold to "lipa"? Co dokładnie miał na myśli? W oparciu o jaką wiedzę? Czy powoływał się na inne ustalenia? Czy też na powszechnie dostępne informacje? Kiedy dokładnie powiedział o tym synowi? Dlaczego ten, mimo tej wiedzy, poszedł pracować do spółki kontrolowanej przez "lipną" firmę? Albo jeśli o owej "lipności" dowiedział się później, dlaczego od razu się nie wycofał? I wreszcie pytanie najważniejsze: dlaczego to Donald Tusk poinformował o niejasnościach związanych z Amber Gold syna, a nie zrobił z tym nic publicznie? Dlaczego faktycznie w tej sprawie abdykował z funkcji premiera?
Do tej pory kolejne przesłuchania pokazały co najmniej niechlujstwo, głupotę i brak kompetencji urzędników państwa, prokuratorów, sędziów i innych. Wiele wskazuje na to, że przykład lekceważenia szedł do nich z góry. Czy było to tylko typowe dla czasów Donalda Tuska ogólne rozprzężenie i unikanie trudnych spraw, czy też coś więcej, pokażą następne przesłuchania.
Mam nadzieję, że ostatecznie przed komisją pojawi się Donald Tusk i odpowie na te wszystkie wątpliwości. Bo wbrew temu, co twierdzi Grzegorz Schetyna, to nie prywatna wojna Kaczyńskiego z Tuskiem, ale spór o rolę i powagę polskiego państwa, które w starciu z oszustami przegrało.
Paweł Lisicki dla WP Opinie