PublicystykaPaweł Lisicki: Siadaj k…, czyli historia jednej mistyfikacji

Paweł Lisicki: Siadaj k…, czyli historia jednej mistyfikacji

Przez chwilę sądziłem, że ktoś chce mnie zrobić w konia. Idioci, kompletni idioci – myślałem – patrząc na tłumaczenia policji, wyjaśniającej dlaczego do jednej z kobiet zatrzymanych podczas marszu 11 listopada jakiś funkcjonariusz krzyknął "siadaj k…". Zamiast tego "siadaj Kulson"? Na pierwszy rzut oka było widać, że ktoś tu łże.

Paweł Lisicki: Siadaj k…, czyli historia jednej mistyfikacji
Źródło zdjęć: © Policja
Paweł Lisicki

14.11.2017 | aktual.: 14.11.2017 11:12

Kulson? A co to za dziwaczne nazwisko? Może kulfon? Przecież nawet bez dokładnego badania widać, że brzmienie obu słów – k… i Kulson jest cokolwiek mało podobne. Jak bardzo trzeba mieć niewyraźną wymowę, żeby mówiąc Kulson wypowiedzieć coś co brzmi „k…”. Plus kontekst.

Nawet jeśli staram się nie ulegać propagandzie medialnej, to łatwo było mi sobie wyobrazić, że rozzłoszczony policjant powie podekscytowanej pani, która się pewnie wyrywa, awanturuje i demonstruje „siadaj k…”. A że to idealnie wręcz pasuje do obrazu, który próbowała stworzyć część mediów? No cóż, widać stereotypy czasem się sprawdzają.

Dałem się zwieść

Obraz jest wyraźny. Widać na nim brutalnych, silnych, pewnych siebie i aroganckich stróżów prawa z jednej strony, i nieco nawiedzone, ale zaangażowane działaczki antyfaszystowskie. Czyli nie mogło być inaczej: policjant musiał wołać „siadaj k…”, a ja musiałem uznać, że „siadaj Kulson” to trik, próba wykpienia się. I było tak aż do chwili, kiedy poniedziałkowy poranek, w programie „Bitwa redaktorów” w Wirtualnej Polsce prowadzący Łukasz Mężyk puścił kilka razy, w zwolnionym tempie, tę jedną frazę, tak, że nie mogło być więcej wątpliwości. O rany, przemknęło mi wtedy przez myśl, to jednak ja okazałem się idiotą, to jednak ja znowu (a przecież przysięgałem sobie – nigdy nie wierz przekazom liberalnych mediów na temat nielubianych przez nie demonstracji) wziąłem za dobrą monetę to, co przez całą niedzielę serwowali przeciwnicy Marszu Wolności i to ja dałem się zwieść.

Powie ktoś: a jakie to ma znaczenie właściwie? Ot, jedno słowo przekręcone, jeden nieznaczny błąd. Otóż nie! Nie o jedno słowo tu chodzi, nie o jedną przekręconą informację, ale o to, że ta jedna, pozornie drobna historia pokazuje cały system. Wróćmy jeszcze raz do skojarzeń. Kiedy odpalam komputer lub rzucam okiem na ekran telefonu i widzę, że policja zwraca się do zatrzymanej kobiety „siadaj k…” to co przychodzi mi na myśl? Co pojawia się w mojej głowie jeszcze zanim zacznę analizować, zastanawiać się? Widzę oczywiście – wszystko to, co dzieje się w wyobraźni – młodego, silnego mężczyznę, uzbrojonego pewnie po zęby, w kasku, w pancerzu, który z wyższością, wściekłością i pogardą zwraca się do zastraszonej, bezbronnej i słabej kobiety, wyzywając ją jak burą sukę. Dalej myślę - wciąż nie jest to rozumowanie refleksyjne, wciąż to ciąg obrazów przekazywanych przez imaginację – no to ładne się tam rzeczy wyprawiają. Jeśli taki jeden przypadek uchwyciły media, to znaczy ile ich jeszcze musiało być?

W poszukiwaniu niepotrzebnego usprawiedliwienia

Wreszcie po chwilowym szoku włącza się refleksja. Jeśli jestem zwolennikiem prawicy, zapewne zaczynam szukać w głowie usprawiedliwienia, w zależności od stopnia swojego zaangażowania uczuciowego znajduję różne formy usprawiedliwienia: widać funkcjonariusza poniosło, widać zatrzymana czymś wyprowadziła go z równowagi, nie mógł inaczej. W skrajnej formie: na pewno się jej należało. Jeśli jestem przeciwnikiem Marszu rozumuję odwrotnie: oto jacy są policjanci, to wszystko wina Błaszczaka, który toleruje brutalność i przemoc wobec antyfaszystów i pokątnie wspiera narodowców. Spuścił psy z łańcucha, to są rezultaty. Tak czy inaczej cała Polska, ba, cały świat żyje ze świadomością, że polska policja brutalnie, po chamsku i bezwzględnie potraktowała uczestniczki marszu i jednocześnie pozwoliła na pokaz siły narodowcom, nacjonalistom, rasistom, ksenofobom, itd., itp. Cały świat ma dokładnie takie skojarzenia i takie obrazy.

I nagle wszystko wali się jak domek z kart, albo jak, może to porównanie jeszcze lepsze, kariera Kevina Spacey w domku z kart. Policja miała rację. To co na pozór brzmiało jak „k…” okazało się najbanalniejszym, zwykłym, szarym „Kulsonem”. Nikt nie krzyczał pogardliwie na zatrzymaną. Nikt jej – a przynajmniej brak na to jakichkolwiek dowodów – nie ubliżał, nie poniżał, nie deptał godności. Wszystko to było obrzydliwym wymysłem.

Obraz
© Policja

Tyle, że mistyfikacja okazał się nad wyraz skuteczna. Sama bohaterka zdarzenia w rozmowie z TVN24 stanowczo potwierdziła, że usłyszała „siadaj, k…”. Do ministra Mariusza Błaszczaka specjalne pismo skierował poseł PO Krzysztof Brejza, w którym to pytał, czy minister ustalił który z funkcjonariuszy „użył tak obelżywych słów” i kiedy zostanie on ukarany? Liberalne media i dziennikarze, wszyscy ci, którzy widzą widmo faszyzmu i autorytaryzmu wreszcie mogli odetchnąć – mamy dowód! Złapaliśmy policję na gorącym uczynku. Polska to kraj prześladowań demokratów. I ten przekaz, te skojarzenia wbijały się przez godziny w świadomość.

Obwieszczanie kłamstwa

Ta historia tylko z pozoru jest drobna. Pokazuje, jak z tego, czego nie było, można było zrobić to, co jest i jak można było stworzyć, wykreować fałszywe zdarzenie. Dlaczego? Bo ci, którzy je opisywali i przekazywali od początku już, zanim jeszcze natknęli się na nagranie, byli głęboko przekonani, że takie właśnie rzeczy – poniżanie przez policję kobiet i słabszych – muszą mieć miejsce. Ci dziennikarze byli tak wrogo nastawieni do policji, obecnego rządu i władzy, że każdą pasującą im do tego powiastkę brali za dobrą monetę i używali, żeby pokazać jak okropna jest obecna władza. I kiedy trafili na coś, co pozornie pasowało do ich przekonania, już nie sprawdzali, lecz puścili w świat. Zachowali się jak bohater ewangelicznej przypowieści o perle: ich perłą był niepodważalny rzekomo dowód niegodziwości władzy. I dlatego poseł Brejza mógł pisać powołując się na portal gazeta.pl, a ci z portalu gazeta.pl bezkrytycznie mogli obwieszczać godzinami kłamstwo.

To tak samo fałszywa opowieść, jak ta, że w Warszawie demonstrowały dziesiątki tysięcy nazistów albo że na marszu dominowali rasiści czy faszyści. Tyle, że fałszywość pierwszej informacji łatwo zweryfikować, odsłuchując taśmy. Fałszywość drugiej wymaga uczciwego dostrzeżenia proporcji. Przypisywanie tysiącom Polaków wyznawania haseł grupki użytecznych idiotów lub prowokatorów – szczerze mówiąc nie wiem do której kategorii przydzielić zwolenników separacji ras – jest dokładnie takim samym kłamstwem jak podmiana słowa „kulfon” na „k…”.

Paweł Lisicki dla WP Opinie

Zobacz także
Komentarze (0)