Paryż w ogniu. Wszyscy przygotowani na wielką bitwę
- Najbardziej obawiam się tego, że radykalne protesty zostawią ślad na lata i Francja podzieli się na dwie części, które kompletnie nie dojdą do porozumienia - mówi WP politolog Jean-Yves Camus. Zagrożenie jest rzeczywiście ogromne, bo w kraju wrze, a dzisiaj kolejne wielkie manifestacje przeciwko siłowemu wprowadzeniu reformy emerytalnej. Liczba zmobilizowanych policjantów jest rekordowa.
Ostatni tydzień niewątpliwie przejdzie we Francji do historii. Ale niekoniecznie dlatego, że Kylian Mbappé dostał opaskę kapitana w reprezentacji wicemistrzów świata, miał wymarzony debiut, a trybuny Stade de France jednomyślnie wibrowały. To tylko złudzenie narodowej jedności. Na ulicy jest zupełnie inaczej.
Jeśli ktoś przyjechał do Paryża tylko na weekend, mógł zobaczyć jedynie pozostałości po czwartkowych zamieszkach. Ślady palących się ulicznych barykad i niesprzątnięty bałagan na chodnikach.
Takiej przemocy jak w ostatni czwartek nie było nawet w czasie ciągnących się miesiącami protestów "żółtych kamizelek". To pokazuje, jak sytuacja wymyka się spod kontroli. Dzień wcześniej Emmanuel Macron wystąpił w telewizji, chciał uspokoić nastroje, ale tylko je podgrzał, bo zapowiedział, że rząd nie ustąpi w sprawie podniesienia wieku emerytalnego z 62 do 64 lat.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Minister chciała odbierać paszporty. "Żałosne i śmieszne"
Wojna na ulicy. "Zabarykadowałam się w mieszkaniu na 8. piętrze"
- Ludzie tej przemocy, aż tak rzucającej się w oczy, nie rozumieją - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Jean-Yves Camus, specjalista od ruchów radykalnych z paryskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych i Strategicznych (IRIS).
Przykład z ostatniego czwartku. – Wróciłam do domu późnym wieczorem, wszędzie były płomienie - mówi Elisa, starsza kobieta z położonej blisko Opery i Wielkich Bulwarów ulicy Saint-Marc. - Zabarykadowałam się w mieszkaniu na 8. piętrze, bo na ulicy była dosłownie wojna między manifestantami, policją, strażakami i mieszkańcami, którzy próbowali gasić ogień. Mam dość.
Paliła się kamienica po przeciwnej stronie.
W całym Paryżu, a w centrum w szczególności, uwagę zwracają tony śmieci, które pozostają na ulicach. Mówiąc obrazowo, nawet jeśli dewizą miasta jest sentencja "fluctuat nec mergitur" (rzuca nim fala, lecz nie tonie"), to w tym konkretnym przypadku Paryż tonie w zalegających odpadach.
Zrzucanie całej winy za wzrastającą przemoc na zachowanie policji byłoby jednak zbytnim uproszczeniem. Po raz kolejny bowiem sytuację wykorzystują profesjonalni zadymiarze, szczególnie spod znaku anarchistów z black bloc.
Władze przypuszczają, że we wtorek w Paryżu może pojawić się "ponad 1000 radykalnych chuliganów", z których część przyjedzie z zagranicy, a niektórzy byli już obecni w sobotę podczas gwałtownych starć z żandarmerią w Sainte-Soline na prowincji.
Dlatego minister spraw wewnętrznych Gérald Darmanin zapowiedział "niespotykane dotychczas środki bezpieczeństwa". Porządku ma strzec 13 tysięcy policjantów i żandarmów, w tym 5,5 tys. tylko w Paryżu.
Protesty w Paryżu. Młodzi też wyszli na ulice
- Charakterystyczne jest to, że wśród protestujących widać nie tylko osoby pracujące, które są zaniepokojone wprowadzanymi zmianami, nie tylko związkowców, ale ogromną część stanowią ludzie młodzi - studenci, nawet licealiści. Ci, którzy normalnie nie wychodzą na ulice - mówi Jean-Yves Camus.
Co ich do tego skłania? - Z jednej strony niepokoją się o własną przyszłość, nawet jeśli reforma emerytalna będzie ich dotyczyć dopiero za kilkadziesiąt lat, a z drugiej kompletnie nie rozumieją zachowania rządu, który odmawia wykonania jakiegokolwiek kroku w tył - wyjaśnia ekspert z IRIS.
Czytaj też: Wrze w Paryżu. Macron jest izolowany i osłabiony
Sondaże wskazują, że zdecydowana większość Francuzów odrzuca siłowe rozwiązania, na które zdecydował się gabinet premier Elisabeth Borne, korzystając z przepisu konstytucji (słynne już 49.3 – red.) pozwalającego na wprowadzenie reformy bez głosowania, jeśli władze nie mają wystarczającej większości. A takiej nie było. Jednocześnie notowania prezydenta Macrona są najniższe od kryzysu "żółtych kamizelek" sprzed kilku lat.
Społeczny bunt - a Francja ma w tym wyjątkowe tradycje, bo nigdzie indziej rewolta społeczna nie jest tak gwałtowna i spektakularna - jak w soczewce odbija obecne nastroje w społeczeństwie i narastające napięcia. Reforma podwyższająca wiek emerytalny z 62 do 64 lat jest oczywiście głównym zapalnikiem (choć wiele zachodnich krajów wprowadziło jeszcze poważniejsze zmiany), ale nie jedynym. - Na to wszystko nakładają się relatywnie wysoka inflacja i rosnące w szybkim tempie koszty życia, co widać codziennie na zakupach – mówi Camus.
Ludzie mają dość, a władze nie cofają się nawet o centymetr, chcąc rozmawiać o wszystkim, tylko nie o zawieszeniu reformy emerytalnej, która, zdaniem Macrona, jest niezbędna, aby ratować finanse publiczne. Nie pomagają też wezwania lidera związkowców z CFDT Laurenta Bergera, że teraz potrzebny jest "silny sygnał" ze strony rządu. W takiej atmosferze nawet niepozorne zdarzenia mogą podgrzać atmosferę, choćby... ściągnięcie zegarka przez Macrona w czasie wywiadu telewizyjnego. Prezydent tak nieudolnie uderzał nim w stół, wywołując wyraźny odgłos, że w pewnym momencie postanowił zdjąć go poza zasięgiem kamer i odłożyć na bok. Nie trzeba było wiele, żeby ludzie dorobili do tego teorię spiskową – że chce coś ukryć.
Co zrobi Macron? "Ma obsesję na jednym punkcie"
Nowe prawo zostało przedłożone Radzie Konstytucyjnej (odpowiednik polskiego TK – red.), która może odrzucić część przepisów. - To bardzo prawdopodobne - przyznaje Camus, choć jednocześnie podkreśla, że takie rozwiązanie niekoniecznie musi uspokoić nastroje w najbliższych tygodniach. - Bo będzie oznaczało, że rząd nie zauważył wzrastającego niezadowolenia, że nie był skłonny do negocjacji wtedy, kiedy należało; że uciekł się do siłowego przepchnięcia reformy, bez głosowania w Zgromadzeniu Narodowym.
Przypomnijmy, Macron - mający we francuskim ustroju ogromne uprawnienia - przymierzał się do przeprowadzenia reformy emerytalnej już od kilku lat, jeszcze w swojej pierwszej kadencji. Pandemia zmusiła jednak władze do zawieszenia tych planów. - Teraz, w drugiej kadencji, determinacja jest jeszcze większa - mówi Camus.
I dodaje: - Macron, jak się wydaje, ma obsesję na jednym punkcie: chce zapisać się w historii jako prezydent przełamujący bariery, które pogrążają kraj w marazmie. Boi się stagnacji. Nie możemy zapominać, że to jego ostatnia kadencja i przed jej końcem chce za wszelką cenę przeprowadzić reformy strukturalne. Co oznacza, że będzie się mniej wahał nawet przy niepopularnych decyzjach.
- Ale wytrzymać jeszcze cztery lata w takiej atmosferze będzie bardzo trudno - podsumowuje Jean-Yves Camus.
Remigiusz Półtorak, dziennikarz Wirtualnej Polski