Paradoks kłamstwa
Naukowcy od dłuższego czasu twierdzą, że – jak to wyraził Richard Alexander, znany amerykański zoolog – ludzkie życie społeczne jest siecią kłamstw i podstępów. Nie tylko ludzkie.
Podstępem posługują się choćby owady, nie mówiąc o szympansach czy pawianach. Filozof i psycholog ewolucyjny David Livingstone Smith, autor wydanej przed paroma laty książki „Why We Lie: The Evolutionary Roots of Deception and the Unconscious Mind” (Dlaczego kłamiemy: Ewolucyjne korzenie oszukaństwa i nieświadomy umysł), rozwija tę myśl szerzej, dowodząc, że zdolność do kłamstwa jest ważną ewolucyjną adaptacją niezbędną dla biologicznego przetrwania. I że pod ciężarem nadmiaru uczciwości cała delikatna tkanka społeczna uległaby załamaniu. Słowa te mogą razić cynizmem, ponieważ pojęcia takie jak „kłamstwo” czy „oszustwo” niosą ze sobą spory ładunek wartościujący i budzą odruchowe, emocjonalne potępienie.
Aby zjawisko kłamstwa poddać naukowej, a nie moralnej analizie, trzeba je na nowo zdefiniować w bardziej neutralnych emocjonalnie kategoriach. Można, na przykład – jak czyni to Smith – przyjąć szeroką definicję kłamstwa jako „jakiegokolwiek zachowania, którego funkcją jest dostarczenie innym fałszywej informacji lub pozbawienie ich dostępu do prawdziwej informacji”.
Dobór słów jest tu starannie przemyślany. W tym szerokim sensie kłamstwem niekoniecznie jest werbalna wypowiedź. Znacznie częściej, zarówno my, jak i inne żywe organizmy (kłamać mogą nawet rośliny!) uciekamy się do oszukańczych wybiegów, nic nie mówiąc. Podstępem ukrywającym prawdziwą informację może być nasz wygląd, zręcznie zmodyfikowany strojem podkreślającym zalety naszej anatomii i ukrywającym jej defekty. Żyjąca w Indonezji roślina o nazwie Rafflesia arnoldii, kiedy kwitnie, wydziela oszukańczo zapach gnijącego mięsa, by zwabić zapylające ją muchy; orchidea Orphys speculum w podobnym celu posługuje się imitacją feromonów os; ludzie z kolei maskują prawdziwy zapach swego ciała opryskując się wonnymi substancjami. Takie zwodnicze zachowanie, wprowadzające innych w błąd, nie musi być wynikiem świadomej decyzji. Dlatego w swej definicji Smith pisze o „funkcji”, a nie o „celu”. Owad wyglądający jak gałązka drzewa, na którym żyje, nie wybiera swego wyglądu – jego niewinne oszustwo dokonane zostało przez
ewolucję drogą naturalnej selekcji.
Brak świadomej motywacji przy stosowaniu podstępów, mających zmylić przeciwnika, charakteryzuje nie tylko kłamstwa uprawiane przez rośliny czy zwierzęta. Także ludzie, u których znaczna część procesów myślowych odbywa się poza świadomością, zdolni są do oszukiwania bezwiednie innych i samych siebie. Jak zauważył słynny francuski dyplomata Charles Maurice de Talleyrand, „język wymyślono po to, aby ludzie mogli ukrywać swoje myśli”. Zasadniczą funkcją ludzkiego języka było od początku nie tyle wzajemne przekazywanie sobie rzeczowych informacji, co społeczna manipulacja i kontrola. Robin Dunbar, brytyjski antropolog, który w 1998 r. wydał książkę dostępną po polsku jako „Pchły, plotki i ewolucja języka”, twierdzi, że we wczesnym stadium swego rozwoju język spełniał w ludzkich grupach funkcję podobną do wzajemnego iskania się małp. Zacieśniał międzyludzkie więzi poprzez wymianę plotek przydatnych członkom grupy dla wyrobienia sobie opinii na temat innych. Dzięki temu mogli unikać tych, którzy nie oddawali
pożyczonej dzidy, a starać się o przychylność współplemieńców, którzy szczodrze dzielili się upolowanym mamutem.
Teoria Dunbara wyrosła z wcześniejszych koncepcji na temat rozwoju ludzkiej – i nie tylko ludzkiej – inteligencji. Badacze doszli do przekonania, że bodźcem rozwoju naszego mózgu była nie walka o przetrwanie w obliczu zewnętrznych zagrożeń – atakujących nas drapieżników czy kaprysów klimatu – lecz społeczne oddziaływania między ludźmi. Jesteśmy zwierzętami społecznymi i żaden człowiek nie może istnieć bez głębokiego zaangażowania w międzyludzkie relacje. Przynależność do grupy przynosi wymierne korzyści, lecz za prawo członkostwa trzeba płacić wzajemnością świadczeń i przestrzeganiem przyjętych w grupie norm. Cena ta może być wysoka i pokusa jazdy na gapę skłania niektórych do wyboru strategii pasożytniczej, polegającej na wykorzystywaniu innych bez wnoszenia proporcjonalnego wkładu. Aby strategia ta się powiodła, konieczne jest ukrywanie swych motywów i działań przed innymi, czyli kłamstwo i oszustwo. W toku ewolucji motorem napędzającym rozwój inteligencji był swoisty wyścig zbrojeń pomiędzy tymi, którzy
doskonalili swój kunszt zwodzenia współplemieńców, a tymi, którzy osiągali coraz większą sprawność w wykrywaniu kłamstw i oszustw. Często byli to zresztą ci sami osobnicy.
Takiej społecznej inteligencji – pozwalającej z jednej strony na manipulację i wykorzystywanie innych, z drugiej zaś na obronę przed tą manipulacją – brytyjscy prymatolodzy Richard Byrne i Andrew Whiten nadali w 1988 r. chwytliwą i dość trafną nazwę inteligencji makiawelicznej. Wyposażeni w ową szachrajską inteligencję idziemy przez życie, rozsnuwając wokół siebie dymną zasłonę iluzji, przedstawiającą nas w oczach innych w jak najlepszym świetle i przekonując ich, że na niczym nam w życiu bardziej nie zależy, jak na poświęceniu swych prywatnych ambicji dla dobra ogółu. Jak pisze w swej książce „Mind Reading: How We Learn to Love and Lie” (Czytanie umysłu: Jak uczymy się kochać i kłamać) brytyjska dziennikarka naukowa Sanjida O’Connell: „wszyscy kłamiemy z wielką regularnością. (...) Studenci kłamią w rozmowach ze swymi matkami w połowie prowadzonych z nimi konwersacji, zaś rozmawiając z zupełnie obcymi osobami kłamią w 80 proc. przypadków (...). Zwykle dla materialnej korzyści, po to, aby poprawić
samopoczucie naszych przyjaciół lub przekonać rodziców, że poprzednią noc spędzili na nauce, a nie w barze. Ludzie mniej kłamią w rozmowach z osobami bliskimi, lecz nawet swych partnerów życiowych okłamujemy w co trzeciej rozmowie, czyli częściej niż najbliższych przyjaciół”. Jedynymi ludźmi, którzy mają niemiły zwyczaj mówienia zawsze prawdy, są osoby cierpiące na autyzm. Choć większość z nas twierdzi, że uczymy nasze dzieci, aby nigdy nie kłamały, w rzeczywistości jeszcze częściej uczymy je, jak kłamać w sposób społecznie akceptowany. Oczekujemy od nich okazywania (udawanego) szacunku osobom starszym, wysyłania serdecznych życzeń imieninowych ciotce, której nie cierpią, i zabraniamy zwracania babci uwagi, że jej nieładnie pachnie z buzi. Nie mówiąc już o tym, że sami opowiadamy dzieciom bajki o nieistniejących postaciach pełne nieprawdopodobnych zdarzeń.
Młodzież uczy się więc kłamać wcześnie. A jak wynika z ogłoszonych niedawno wyników badań amerykańskich uczonych, kłamie bardziej posługując się elektronicznymi środkami komunikacji, niż miała to w zwyczaju, posługując się konwencjonalną mową i pismem. Grupa badaczy z uniwersytetów Lehigh, Rutgers i DePaul przeprowadziła eksperyment polegający na tym, że jednej grupie studentów dano pewną sumę wirtualnych pieniędzy, którą mieli się następnie podzielić z inną grupą, nieznającą wysokości tej sumy. Część badanych komunikowała swą decyzję dotyczącą podziału na piśmie, a część drogą e-mailową. Obie grupy mijały się z prawdą, informując odbiorców datku o sumie, jaką mieli do podziału. Ci jednak, którzy posługiwali się Internetem, kłamali znacznie bardziej i częściej. Według niektórych badaczy sieć wytwarza w użytkownikach złudne poczucie anonimowości.
Skutecznie okłamujemy także samych siebie. Szczególnie częstą formą samooszustwa jest myślenie życzeniowe, czyli tendencja do przyjmowania za prawdę tego, co poprawia nam samopoczucie i samoocenę. Ankieta przeprowadzona wśród amerykańskich nastolatków wykazała na przykład, że 70 proc. z nich uważa, iż ich zdolności przywódcze są wyższe od przeciętnych. Tylko 2 proc. oceniało je jako gorsze. Nie można tego złożyć na karb młodzieńczej niedojrzałości, ponieważ podobna ankieta wśród profesorów uniwersyteckich wykazała, że zaledwie 7 proc. z nich ma w swym przekonaniu gorsze od przeciętnej osiągnięcia zawodowe.
Żywimy także często bardzo szczere złudzenia na temat naszych skłonności seksualnych. W 1998 r. badacze z University of Georgia – Henry Adams, Lester Wright i Bethany Lohr – ogłosili w „Journal of Abnormal Psychology” wyniki swych badań, z których wnioskować można, że osoby demonstrujące szczególnie silną homofobię często ukrywają – przed samymi sobą – swe homoseksualne skłonności.
O tym, że sami jesteśmy często adresatami własnych kłamstw, psycholodzy wiedzieli od dawna. W czasach, kiedy w psychologii panował paradygmat Kartezjusza, głoszący, że ludzki umysł jest przezroczysty dla świadomości, która ma wgląd we wszystkie nasze procesy myślowe, było to zjawisko paradoksalne i sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Zdolność okłamywania samego siebie stała się mniej zagadkowa, kiedy Zygmunt Freud ogłosił swą koncepcję podświadomości – a także represji, projekcji, racjonalizacji i substytucji. Wszystkie te mechanizmy służyły powstrzymaniu naszych prawdziwych motywów, pragnień i aspiracji przed ujawnieniem ich naszej własnej świadomości. Choć wiele idei Freuda zostało przez współczesną psychologię odrzuconych, w kwestii podświadomości panuje opinia, że jeśli się mylił, to raczej dlatego, iż nie docenił wystarczająco jej roli. Zagadką pozostała jednak rola samooszustwa w naszym życiu. Na pierwszy rzut oka okłamywanie samego siebie nie może nam przynosić adaptacyjnych korzyści, ponieważ działając
na podstawie fałszywych przesłanek, możemy jedynie popełniać błędy. Dopiero w 2000 r. znany amerykański psycholog ewolucyjny Robert Trivers zaproponował wyjaśnienie jego ewolucyjnego pochodzenia. Jego zdaniem, okłamywanie samego siebie jest biologicznym przystosowaniem, ponieważ pozwala nam ono łatwiej okłamywać innych. Kłamstwo, pomimo swej powszechności, jest praktyką niebezpieczną. Zdemaskowany kłamca narażony jest niekiedy na bardzo surowe społeczne sankcje i kiedy kłamiemy w sposób świadomy, strach przed wykryciem naszego oszustwa zwykle sprawia, że jesteśmy zdenerwowani i swój brak szczerości manifestujemy bezwiednie tonem głosu lub subtelnymi zmianami fizjonomii. Jeśli sami wierzymy we własne kłamstwo, możemy kłamać skuteczniej.
Krzysztof Szymborski