Papież w Auschwitz - szansa Niemców
Nie Błonia, nie plac Piłsudskiego, ani też Jasna Góra stanęły w centrum tej pielgrzymki, lecz odwiedziny obozu śmierci. Wizyta w Auschwitz była najbardziej złożona pod względem symboliki i teologiczno-filozoficznej wymowy. Była też najbardziej ascetyczna. Relacjonowana w głównych światowych mediach zyskała rangę interpretacji wydarzeń współczesnych.
29.05.2006 | aktual.: 30.05.2006 15:15
Poszczególne elementy scenerii oświęcimskiej – przejmujący łuk tęczy, gra świateł, głębia słów wypowiadanych przez papieża, muzyka towarzysząca jego gestom, uniwersalizm, w którym każda narodowość zyskuje złożyły się na poczucie, że uczestniczymy w doniosłym wydarzeniu historycznym. Braliśmy udział w jakimś wyjątkowym misterium, w którym Bóg chciał coś powiedzieć do nas ponad poprawnością polityczną.
Niektórzy dopatrywali się w tej wizycie relatywizacji cierpienia żydowskiego. Pierwszy ruch w kierunku przesunięcia Żydów na drugi plan mieliby wykonać organizatorzy spotkania w obozie. Żydzi zostali wtopieni w szereg narodowości, których próba eliminacji nie miała tak szaleńczego podtekstu jak eksterminacja Żydów.
Nawet nie było szczególnego miejsca i czasu na spotkanie się papieża z żydowskimi ofiarami. Sam papież nie wspomniał ilu zginęło Żydów. Dowiedzieliśmy się natomiast od niego, że zginęła 1/5 narodu polskiego. Lech Kaczyński, w pożegnalnym przemówieniu do papieża, podkreślił wyjątkowość holocaustu. To było ważne stwierdzenie z uwagi na te drobne pominięcia.
W moim przekonaniu, Benedykt XVI powie to, co powinien powiedzieć każdy chrześcijanin: że eksterminacja zrodzona jest z grzechu nienawiści– wypowiadał się do dziennikarzy Achilles Silvestrini, były szef watykańskiej dyplomacji. Prześladowanie Polaków i Żydów było bez wątpienia hańbą. Jednak – moim zdaniem – swoją obecnością w Oświęcimiu papież chce pokazać, że nazizm nie był przejawem jakiegoś niemieckiego ducha, nie wypływał też z żadnych cech charakterystycznych właśnie dla tej nacji. Modlitwa papieża z Niemiec w Auschwitz to świadectwo, że okres dwunastu lat nazizmu jest już zamknięty, także dla jego rodaków. Tak też się stało.
Ja przychodzę tutaj jako syn narodu niemieckiego i dlatego muszę i mogę powtórzyć za moim poprzednikiem: Nie mogłem tutaj nie przybyć – przemawiał papież Ratzinger. Przybyć tu musiałem. Był to i jest obowiązek wobec prawdy, wobec tych, którzy tu cierpieli, obowiązek wobec Boga: jestem tu jako następca Jana Pawła II i jako syn narodu niemieckiego - syn tego narodu, nad którym grupa zbrodniarzy zdobyła władzę przez zwodnicze obietnice wielkości, przywrócenia honoru i znaczenia narodowi, roztaczając perspektywy dobrobytu, ale też stosując terror i zastraszenie, by posłużyć się narodem jako narzędziem swojej żądzy zniszczenia i panowania.
Niemcy czuli się upokorzeni po I. wojnie światowej. Wiodło im się źle. Przyszedł, ktoś kto obiecał pracę, rozruch gospodarki, odzyskanie "honoru". Pośrednie przypomnienie sytuacji historycznej Niemiec jest ważne dla wszystkich aktorów straszliwych zdarzeń z czasów wojny. Byli też w tej tragicznej historii Niemcy, którzy powtarzali za młodzieńcami z księgi Daniela Nawet gdyby Bóg nas nie wybawił nie będziemy czcić twego Boga. Prawda i dobro przetrwało w narodzie niemieckim. Wielu nie podporządkowało się władzy zła i są światłem – chylimy za papieżem Benedyktem czoło przed takimi Niemcami.
Odczuwałem wewnętrzną potrzebę, by zatrzymać się zwłaszcza przed tablicą z napisem w języku niemieckim– wyznaje papież. Tu staje nam przed oczami oblicze Edyty Stein, siostry Teresy Benedykty od Krzyża, Żydówki i Niemki, która wraz z siostrą zginęła w ciemnościach osnuwających obóz koncentracyjny. Jako chrześcijanka i Żydówka zgodziła się umrzeć razem ze swym narodem i za niego. Niemcy, którzy wówczas byli zesłani do Auschwitz-Birkenau i tu zostali zamordowani, uważani byli za Abschaum der Nation - wyrzutków społeczeństwa. Taka ocena wydarzeń historycznych najważniejsza jest dla młodych Niemców, którzy przez całe lata karmieni byli poczuciem winy i pogardy dla swojej nacji. Poczucie winy nie zastąpi tożsamości. Tym młodym ludziom odmawiano w imię poprawności politycznej dumy ze swojego pochodzenia. Należy dobrze zrozumieć sytuację Niemców i gest papieża wobec swoich rodaków. Odtąd Niemcy będą o sobie myśleli lepiej. Życzmy im tego.
Czy możemy się czuć rozczarowani faktem, że papież przesunął nieznacznie odpowiedzialność z narodu niemieckiego na ideologów nienawiści, którzy się Niemcami posługiwali? To nie była niespodzianka. Było to logicznym następstwem chrześcijańskiego uniwersalizmu, w którym nie ma lepszych i gorszych względem Boga. Papież oczywiście w niczym nie pomniejsza zbrodni nazistów. Rozdziela tylko nieszczęśliwą zbitkę słowną: nazizm (jako ideologia) – naród. Trochę ona przypomina inny niefortunny „sylogizm”: polskie obozy śmierci (skoro na polskiej ziemi, to polskie).
Nie bądźmy sędziami Boga i historii, bo nie obronimy w ten sposób człowieka, przeciwnie, przyczynimy się do jego zniszczenia. Te słowa Benedykta mają współbrzmieć z przypomnianym orędziem jego poprzednika: Wypowiada te słowa syn narodu, który doznał w swych dziejach, dalszych i bliższych, wielorakiej udręki (...). Nie powiedziałem tego, żeby kogokolwiek oskarżać - powiedziałem po to, żeby przypomnieć. (...) Mówię w imieniu wszystkich narodów, których prawa są zapoznawane i gwałcone.
Profetyzm przesłania papieskiego polega na powiązaniu przeszłości z teraźniejszością i przyszłością. Mocne słowa papieża poprzedziła wypowiedziana przez niego, po niemiecku modlitwa: Boże Pokoju, Ty sam jesteś pokojem, którego nie może pojąć człowiek kłótliwy, gotowy do zwady. Spraw, aby żyjący w zgodzie trwali w pokoju, a skłóceni weszli na drogę pojednania. Chyba nie da się jej wytłumaczyć inaczej, jak tylko wydarzeniami na współczesnej scenie politycznej, zagrożonej konfliktem wojennym.
To już nie była uroczystość tylko ku czci martwym. Modlono się o pokój i by doświadczenia przeszłości nigdy nie były udziałem żyjących. Modlę się za wszystkich, którzy cierpią pod panowaniem nienawiści i przemocy zrodzonej przez nienawiść – deklarował Benedykt. Zacytował Antygonę: nie jesteśmy tu, by razem nienawidzić, lecz by razem miłować. Przedarcie się miłości, choćby miłości Edyty Stein i Maksymiliana Kolbe, odwraca całą argumentację zła i nie pozwala poprzestać na pytaniu: dlaczego Boże milczałeś. _ Anonimowe struktury zła, które próbowały niegdyś zniekształcić miłość Bożą _pojawiają się w postaci nowych zagrożeń, gdy w ludzkich sercach zdają się panować na nowo moce ciemności: z jednej strony nadużywanie imienia Bożego dla usprawiedliwienia ślepej przemocy wobec niewinnych osób; z drugiej cynizm, który nie uznaje Boga i szydzi z wiary w Niego.
Krzyk trwogi cierpiącego Izraela , który wzywa Boga w godzinie ogromnej udręki, jest równocześnie wołaniem o pomoc wszystkich ludzi, którzy w historii - wczoraj, dziś i jutro - płacą cierpieniem za umiłowanie Boga, prawdy i dobra; a jest ich wielu, również dziś – papież interpretuje holokaust.
I może najważniejsze słowa Benedykta w Aushwitz: Zabić Żydów to jak zabić Boga – skoro ten naród stanowi świadectwo Boga który przemówił do człowieka – dekalog – to trzeba by Bóg umarł. Chcieli wyrwać korzenie wiary chrześcijańskiej i zastąpić ją wiarą w człowieka mocnego. Logika Benedykta jest prosta i doniosła. Zło ucieleśnione przez ideologię hitlerowską polegało na odrzuceniu Boga i zwróceniu się ku szatanowi. Żydzi – naród księgi objawionej, naród dekalogu byli wyzwaniem dla nazistów, tak jak sam Bóg był dla nich wyzwaniem. Dzisiaj przeżywamy podobny zamach na dekalog. Jest paradoksem, że uczestniczą w nim Żydzi. Jeśli tak, to czy nie podejmują gestu samobójczego, można wnioskować na podstawie słów papieża? Kto zabija dekalog, zabija ludzi księgi.
Czy Benedykt XVI krytykuje wyłącznie przeszłe totalitaryzmy? Można odnieść wrażenie, że mówi o współczesnym szyderstwie z Boga i wskazuje na nieprzemijający cynizm władzy, która traktuje ludzi jak przedmioty, nie dostrzegając w nich Bożego obrazu. W ideologii, w której liczył się tylko zysk wymierny, a wszystko inne, według niej, uważane było za lebensunwertes Leben - życie jest bezwartościowe....
Bóg, w którego wierzymy, jest Bogiem rozumu - takiego jednak rozumu, który na pewno nie jest tylko naturalną matematyką wszechświata, ale który stanowi jedność z miłością i dobrem – przekonuje Benedykt XVI. Prosimy Boga i wołamy do ludzi, aby ten rozum - rozum miłości i afirmacji mocy pojednania i pokoju - przeważył nad grożącym nam irracjonalizmem czy rozumem fałszywym, oderwanym od Boga.
Wszyscy ci, którzy sprawują we współczesnym władzę cyniczną względem ludzkiego życia mogą się słowami papieża poczuć zganieni. W Auschwitz splatają się wszystkie wątki polskiej pielgrzymki papieża Ratzingera: ekumenizm, dialog z judaizmem, opozycja do relatywizmu, wezwanie do wiary w Boga, ale przede wszystkim przyszłość Europy.
Ratzinger i jego sekretarz, Gaenswein, dwaj Niemcy, dwa różne pokolenia: to, które znało wojnę i to, które urodziło się po niej.
Wizyta w Auschwitz stała się istotną częścią zapowiadanej pielgrzymki Benedykta XVI-go do Niemiec. Można przewidywać, że na tym trudnym, historiozoficznym odcinku odzyskiwania przez Niemców poczucia wartości skorzysta Kościół katolicki. Może to być jego, wielka, historyczna szansa. Nie ma, czego się obawiać. Zestrojenie się wiary i patriotyzmu niekoniecznie grozi szowinizmem.
Czy powrót Benedykta XVI-go do ojczyzny otworzy serca Niemców na nową tożsamość, której centrum nie będzie poczucie winy, potępiany lub afirmowany nazizm, ani żadna ideologia, ale, jak proponuje Benedykt, wiara chrześcijańska? Czy świat uchwyci się nowej pozytywnej tożsamości, proponowanej przez papieża z Bawarii? Polska pielgrzymka jest o tyle istotna, o ile istotna jest odpowiedź na te pytania. My już sobie na nie odpowiedzieliśmy. Czekamy na resztę Europy.