Palestyna i Izrael. Na zdjęciach zabite dzieci. W tle walki o władzę© GETTY | NurPhoto

Palestyna i Izrael. Na zdjęciach zabite dzieci. W tle walki o władzę

Pierwsza warstwa konfliktu to tragedia palestyńskich i izraelskich ofiar. Druga – walka o władzę w Izraelu. Trzecia – walka o władzę w Palestynie. Czwarta – rozgrywka światowych graczy na Bliskim Wschodzie - mówi dla Magazynu WP dr Agnieszka Bryc z katedry stosunków międzynarodowych UMK.

WARSTWA PIERWSZA: SZOK I KREW

Radosław Korzycki: W czwartek o północy ogłoszono na Bliskim Wschodzie zawieszenie broni. Wizerunkowo Izrael ten konflikt przegrał, prawda? Światowa opinia publiczna jest jednoznacznie po palestyńskiej stronie.

Palestyna zawsze będzie ten spór wygrywać. Obrazy pokrzywdzonych ludzi oraz dysproporcje w liczbach ofiar rodzą empatię i współczucie.

Zdjęcia zabitych dzieci w Gazie robią piorunujące wrażenie.

Media społecznościowe nie wykonują pracy typowo dziennikarskiej żywią się emocjami i nie dochowują rzetelności przy weryfikowaniu źródeł. Siłą rzeczy będą faworyzowały stronę słabszą. Izrael jako silniejszy jest pod tym względem przegrany.

Rzeczywistość jest jednak bardziej skomplikowana.

Dlaczego?

Izrael przekonuje świat, zresztą do pewnego stopnia skutecznie, że jest stroną atakowaną, mającą prawo do samoobrony. W obecnej odsłonie konfliktu pierwsze rakiety wystrzelili przecież Palestyńczycy. Rząd ma jednak kłopot z tłumaczeniem nawet własnym obywatelom, skąd ta eskalacja napięcia. Sprawa nie zaczęła się od wydarzeń w meczecie Al-Aksa na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie i przepychanek z policją.

To są lata zaniedbań i braku dialogu z Palestyńczykami. Nie ma żadnych prób zrównania statusu izraelskich Arabów z Żydami jako obywateli. To nabrzmiewało - aż w końcu wybuchło. Nie można mieć pretensji do Arabów, że się buntują oraz do świata, że ten dostrzega ciągnącą się od dłuższego czasu dyskryminację. Temat był zaniedbywany przez 12 lat, odkąd premierem Izraela został Benjamin Netanjahu.

WARSTWA DRUGA: BIBI WALCZY O WŁADZĘ

System polityczny, w którym obywateli dzieli się na lepszych i gorszych, bywa porównywany do apartheidu, segregacji rasowej w Republice Południowej Afryki istniejącej do połowy lat 90. Netanjahu jest jego architektem?

Odpowiedzialność szefa rządu za tę sytuację jest ewidentna. Na ten stan pracował latami, nie chcąc rozwiązać problemów izraelskich Arabów. Nie dostrzegał ich, nie interesował się nimi. Dopiero kiedy zaczął mieć poważne problemy z utrzymaniem się u władzy i gdy musiał sięgnąć po arabskie głosy przed ostatnimi wyborami, nagle sobie o potrzebach tych ludzi przypomniał. W minionej kampanii wyborczej nic innego nie robił niż wycieczki na północ do Galilei. Spotykał się z mieszkańcami miast mieszanych i zachęcał Arabów do głosowania na siebie. Przekonywał ich, że jest jednym premierem czy też kandydatem na premiera zdolnym rozwiązać ich problemy.

A co im obiecywał?

Przede wszystkim poprawę bezpieczeństwa w miastach zdominowanych przez ludność arabską. Chodzi o to, że policja nie reaguje tam na istniejąca przestępczość z taką solennością jak powinna i jak robi to w żydowskich skupiskach. Łagodniej traktuje się przestępczość w dzielnicach arabskich.

Netanjahu zobowiązywał się do przeprowadzenia zasadniczych zmian, żeby tylko izraelscy Arabowie zagłosowali na niego.

Netanjahu próbował też rozgrywać resentymenty między skrajnie prawicową, ultraortodoksyjną społecznością żydowską, a ludnością palestyńską.

Tak. Wprowadził do głównego nurtu polityki radykalnych narodowców nawiązujących do tradycji Kach, ekstremistycznej i szowinistycznej partii Me’ira Kahane'a. w latach 90. zdelegalizowanej i wpisanej na listę organizacji terrorystycznych. Od lat ich kokietował i współpracował w rządzie z marginalnymi partiami religijnymi. Problem jednak polega na tym, że kachaniści szalenie radykalizują prawą stronę sceny politycznej Izraela i pchają państwo w niebezpieczną stronę politycznego ekstremizmu.

Przez wiele lat istniał problem fundamentalizmu islamskiego i walki z Hamasem, palestyńskim dżihadem i innymi bojówkami. Teraz albo wkrótce izraelskie służby będą miały problem z coraz bardziej popularnymi i wzmacniającymi swoją pozycję siłami fundamentalizmu żydowskiego. To Netanjahu otworzył tę puszkę Pandory, motywowany przede wszystkim żądzą utrzymania się przy władzy. Jego główny rywal do urzędu premiera, przewodniczący liberalnej partii Jest Przyszłość Ja’ir Lapid, powiedział wprost w jednym z ostatnich wywiadów, że eskalacja, z jaką mamy do czynienia w Gazie i w samym Izraelu politycznie sprzyja Netanjahu. On wygrywa na bieżącym chaosie.

Rozumiem, że także w walce o pozostanie na stanowisku.

Przyjrzyjmy się sekwencji wydarzeń. Na tydzień przed wybuchem obecnego konfliktu, czyli kiedy trwał Ramadan i już dochodziło do zamieszek na Wzgórzu Świątynnym, premier Netanjahu po klęsce negocjacji między partiami stracił szansę zbudowania koalicji i stworzenia nowego gabinetu. Wówczas prezydent Re’uwen Rivlin powierzył misję tworzenia rządu Lapidowi. Tak się złożyło, że on i Naftali Bennett z Nowej Prawicy bardzo sprawnie negocjowali porozumienie koalicyjne i spodziewaliśmy się, że w ciągu tygodnia podpisana zostanie umowa, a Lapid będzie nowym premierem.

Tymczasem w weekend przed planowanym ogłoszeniem tej umowy zaczęły się zamieszki w okolicach Wzgórza Świątynnego, inspirowane przez żydowskich radykałów bliskich Netanjahu.

W niedzielę Hamas postawił ultimatum, że do godziny 6.00 Izraelczycy mają się wycofać spod meczetu Al-Aksa. Netanjahu tego nie zrobił i tak wybuchł konflikt. W kierunku Jerozolimy poleciały pierwsze rakiety Hamasu. Premier Izraela może nie zaplanował tego zamieszania, ale jest – mówiąc cynicznie – tak sprawnym politykiem, że jest w stanie z tej eskalacji wyciągnąć bardzo konkretny profit.

Jaki?

Uczestnicy rozmów koalicyjnych, którzy chcieli utworzyć rząd zmiany, zaczęli się z nich wycofywać. Naftali Bennett porzucił Lapida i wrócił do stolika negocjacyjnego z Netanjahu. Teraz trochę łagodzi stanowisko i deklaruje, że jest gotów rozmawiać ze wszystkimi, ale czas leci, 2 czerwca upływa termin na utworzenie rządu przez Lapida. Szanse na powodzenie tej misji maleją, rosną za to obecnego premiera.

WARSTWA TRZECIA: KTO RZĄDZI PALESTYNĄ?

Zostawmy na chwilę Izrael. Czy ta bieżąca sytuacja nie wpływa także na rywalizację organizacji palestyńskich, czyli rządzącego Strefą Gazy Hamasu i utrzymującego władzę na Zachodnim Brzegu Fatahu?

Ich rozgrywka jest równie emocjonująca jak ta na odcinku Netanjahu-opozycja. Tylko ona się rozgrywa w nieco innym układzie czasowym. Na 22 maja zaplanowane były wybory parlamentarne w Autonomii Palestyńskiej. 29 kwietnia prezydent Mahmud Abbas je odwołał. Jako pretekst wykorzystał niepokoje w Jerozolimie oraz to, że Palestyńczycy ze wspomnianego miasta nie mogli uczestniczyć w kampanii wyborczej tak jak ci z Zachodniego Brzegu, co zdaniem Abbasa powodowało, że szanse w wyborach nie byłyby równe.

Palestyńską elekcję odsunięto na czas bliżej nieokreślony, tymczasem wszystkie sondaże wskazywały, że Fatah, czyli partia Abbasa, ją przegra. Prezydent chciał uciec do przodu i wzmocnić swoją pozycję w relacji z Izraelczykami i z Amerykanami. Wobec odwołania głosowania na pierwszy rzut oka można by powiedzieć, że przegranym jest Hamas, bo mógł zdobyć władzę na Zachodnim Brzegu. Ale otwartym pozostaje pytanie, czy dla organizacji jest to w tym momencie najważniejsze.

Ktoś, kto jest w polityce, co więcej, nie krępuje się przed użyciem rakiet, nie chce władzy?

Hamas przechodzi problemy tożsamościowe. Prowadzi w końcu rozmowy z Izraelem. za co jeszcze bardziej radykalny Palestyński Islamski Dżihad zarzuca mu zdradę i kolaborację z wrogiem. Hamas nie przejmując władzy w Autonomii jednak teraz politycznie wygrał, bo pokazał że jest siłą dominującą w świecie palestyńskim: skutecznie zainicjował bowiem konfrontację z Izraelem. Udowodnił, że jest organizacją zagrażającą państwu syjonistycznemu.

Czyli Mahmud Abbas tę rozgrywkę przegrał.

Prezydent skończył niedawno 86 lat. Sprawuje władzę od kilkunastu lat. Przyspawał się do stanowiska. Jest mocno skorumpowany i bezwzględnie wycina polityczną konkurencje na Zachodnim Brzegu. Co więcej, kojarzy się go z nieskutecznymi od dawna rozmowami z Izraelczykami. Wini się go też za to, że Donald Trump zlekceważył Palestyńczyków przy negocjowaniu i podpisaniu Porozumienia Abrahama (umowy z 2020 r. o normalizacji stosunków między Izraelem i ZEA, Bahrajnem oraz Sudanem – red.). Państwa arabskie, idąc na rozmowy z rządem Netanjahu, zakończyły tym samym etap bezwzględnego poparcia sprawy palestyńskiej. Z tych wszystkich powodów Abbas powinien odejść. To, że podczas zamieszek na Wzgórzu Świątynnym powiewały flagi Hamasu, trzeba interpretować jako czerwoną kartkę dla lidera Autonomii.

WARSTWA CZWARTA: KONCERT KILKU AKTORÓW

Przenieśmy się na globalny poziom polityki. Co dla Bliskiego Wschodu oznaczała zmiana w Białym Domu z Trumpa na Bidena?

Zaczyna być widać zmianę w podejściu Amerykanów do regionu. Co prawda Izrael nie obawia się zerwania liczonego w dekadach partnerstwa z USA, ale ma świadomość, że Waszyngton powróci do zerwanego przez Trumpa, a wynegocjowanego za prezydentury Baracka Obamy porozumienia nuklearnego z Iranem.

Izraelczycy są informowani o głównych kierunkach rozmów z Teheranem, ale zostali też ostrzeżeni, że nie powinni ich torpedować. Zmianę izraelskiej polityki dało się dostrzec teraz, w czasie eskalacji konfliktu z Hamasem. Dotąd premier Netanjahu o wszystko co złe oskarżał Iran. Tym razem, chociaż z Gazy wystrzelono już tysiące rakiet, szef izraelskiego rządu nie wini Teheranu, chociaż wiadomo że wspiera on logistycznie i doradczo Hamas i jest także jego głównym sponsorem.

W tle mamy jeszcze ambicje także wspieranego przez Iran Hezbollahu.

Oni się bacznie przyglądali temu, co robił Hamas. Jeżeli z Gazy wystrzeliwano 150 rakiet, to był to test wytrzymałości Żelaznej Kopuły. Hezbollah ma tymczasem możliwość wystrzelenia dwóch tysięcy pocisków w ciągu doby. Byłoby to druzgocące dla Żelaznej Kopuły i w ogóle bezpieczeństwa całego Izraela. Można by w ten sposób pokazać, że to państwo można pokonać. Hezbollah od II wojny libańskiej, która miała miejsce 15 lat temu, bardzo się militarnie wzmocnił. Jest doposażony i doszkolony nie tylko przez Iran, ale i przez Rosję, z której wojskiem był kontakcie logistycznym w Syrii. W związku z tym front północny jest tym, do którego przygotowywali się od lat Izraelczycy, bo Hezbollah jest o wiele poważniejszym zagrożeniem niż Hamas.

A czy Biden nie będzie chciał wspomóc Palestyńczyków, czego domaga się lewe skrzydło jego macierzystej partii?

USA mają jeszcze kilka narzędzi, które mogą wykorzystać do naciskania na Izrael. Kiedy w Jerozolimie zacznie się pokonfliktowy audyt, prezydent Stanów Zjednoczonych będzie mógł spróbować ograniczyć osadnictwo żydowskie, a nawet wymusić likwidację części nielegalnych osiedli. Raczej nie wycofa ambasady amerykańskiej z Jerozolimy, ale ta kwestia może być kartą przetargową w rozmowach z Izraelem.

Kryzys sueski w 1956 r., wojna sześciodniowa i wojna Jom Kippur – wszystkie te wydarzenia spowodowały przewartościowanie polityki na Bliskim Wschodzie. Czy tak będzie i tym razem? Jest jakakolwiek szansa na to, by Strefa Gazy przestała być jednym wielkim więzieniem?

Po pierwsze koncepcja two-state solution, czyli stworzenia dwóch odrębnych państw i tym samym niepodległej Palestyny, jest martwa od lat. Jej terytorium Izrael poszatkował budowaniem żydowskich osiedli i bardzo trudno byłoby teraz wyznaczyć trwałe granice. Po drugie Autonomia Palestyńska jest w tej chwili krajem upadłym i to jest wina Mahmuda Abbasa. Dlatego można mówić o innych opcjach niż niepodległość Palestyny.

Jakich?

Pierwsza to status quo z utrzymaniem statusu Autonomii oraz Gazy jako wielkiego więzienia.

Druga to jakaś forma konfederacji Izraela i Autonomii Palestyńskiej Zachodniego Brzegu, ale tu pojawia się pytanie, jaki status nadać Palestyńczykom. Mieszkańcy Zachodniego Brzegu mogą podzielić los izraelskich Arabów ze wspomnianych miast mieszanych.

A Gaza?

Gazę łatwiej będzie odblokować niż stworzyć niepodległą Palestynę. Sami Izraelczycy wysyłają sygnały, że opcja jej przejęcia nie wchodzi w grę. Scenariusz z operacją lądową i zrobieniem ze Strefy terytorium okupowanego jest zbyt ryzykowny i kosztowny.

Który z tych scenariuszy jest najbardziej prawdopodobny?

Coraz więcej się mówi na temat odbudowy Gazy i normalizacji sytuacji. Teraz wszystko zależy od Hamasu: czy miliony dolarów, które otrzymuje z zewnątrz wyda na rekonstrukcję i poprawę bytu ludzi, czy na dalsze zbrojenie się po zęby.

Źródło artykułu:WP magazyn
hezbollahizraelpalestyna
Komentarze (476)