Padły sugestie o zestrzeleniu śmigłowców. Mamy komentarz polskiego generała

- W normalnej sytuacji, gdyby wojna nie toczyła się za naszymi granicami, nikt nie rozważałby takiej opcji - mówi Wirtualnej Polsce gen. Jan Rajchel, były rektor Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie. To odpowiedź na burzliwą dyskusję o możliwości zestrzelenia białoruskich śmigłowców.

Specjaliści wskazują, że zestrzelenie białoruskich śmigłowców, choć było możliwe, nie przyniosłoby Polsce korzyści
Specjaliści wskazują, że zestrzelenie białoruskich śmigłowców, choć było możliwe, nie przyniosłoby Polsce korzyści
Źródło zdjęć: © East News, Facebook
Dawid Siedzik

03.08.2023 17:40

Do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa białoruskie śmigłowce doszło we wtorek. W pierwszym swoim komunikacie Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych dementowało, że doszło do takiej sytuacji. Jednak po kilku godzinach przyznano, że naruszenie granicy miało miejsce. W międzyczasie w internecie pojawiły się relacje mieszkańców Białowieży, które mnożyły w tej sprawie kolejne wątpliwości.

MON finalnie podało, że białoruskie śmigłowce realizowały szkolenie w pobliżu granicy, o których Polska miała być informowana. Ich wykrycie miało być jednak utrudnione przez wysokość, na jakiej się przemieszczały.

Ostatecznie maszyny, nie niepokojone, miały po kilku minutach opuścić polską przestrzeń. W sieci niemal natychmiast pojawiły się krytyczne komentarze dotyczące braku reakcji ze strony wojska. Dowódcom, a przede wszystkim MON, zarzucano bierność - w skrajnych przypadkach, domagając się zestrzelenia maszyn Łukaszenki.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Białoruskie śmigłowce nad Białowieżą. "Było mnóstwo czasu, by je zestrzelić"

W czwartek Radosław Sikorski, były szef MSZ, mówił w TOK FM, że "jeżeli te helikoptery były w powietrzu po polskiej stronie przez 10 minut, to było mnóstwo czasu, by je zestrzelić".

Choć europoseł nie stawiał w tej sprawie żądań, niemal natychmiast doczekał się odpowiedzi z obozu władzy.

"Nieodpowiedzialni ludzie znów pchają się do władzy. Bezpieczeństwo to nie zabawa" - reagował na Twitterze Patryk Jaki, a Przemysław Czarnek sugerował w przypadku Sikorskiego - swoim zwyczajem - "uleganie prowokacji Putina".

O to, jak w tym przypadku powinno działać wojsko, oraz jakie są procedury w podobnych sytuacjach, zapytaliśmy gen. Jana Rajchela, byłego rektora Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie oraz Dawida Kamizelę, eksperta ds. wojskowych.

- W normalnej sytuacji, gdyby wojna nie toczyła się za naszymi granicami, nikt nie rozważałby takiej opcji, że przy tego typu naruszeniach należy w jakikolwiek sposób neutralizować obiekty fizycznie. Takie sytuacje, jak ta na granicy, zdarzają się i to z różnych względów - czasami z pomyłek. To nie jest powód do tego, żeby od razu taki obiekt zestrzelić - mówi WP gen. Rajchel.

Podobną opinię słyszymy od eksperta. - Zestrzelenie śmigłowców nie miało tu sensu. Poziom eskalacji i nerwów już jest duży - co jest w dużej skali prowokowane przez Białorusinów, a de facto przez Rosjan. Nie mam pomysłu, w czym ten ruch mógłby nam pomóc. Żaden z moich znajomych służących w wojsku też nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie - twierdzi Dawid Kamizela.

- Pamiętajmy, że zestrzelenie obiektów przy tego typu "głupich" incydentach, to także ujawnienie własnej zdolności. To byłoby zachowanie przede wszystkim emocjonalne - dodaje.

Gen. Rajchel podkreśla z kolei, że w podobnych sytuacjach wiele zależy od kontekstu i relacji z drugim krajem. - W tym przypadku nie są one najlepsze, ale i tak nie upoważniałoby nas to do najgorszego - mówi, stanowczo zastrzegając przy tym, że "kiedy sytuacja jest napięta i tego rodzaju działania mogą generować późniejsze narastanie konfliktu, to trzeba było postępować zdecydowanie".

Tymi "zdecydowanymi" działaniami, w opinii generała, miałoby być przejęcie maszyn, które wleciały w polską przestrzeń. - Śmigłowce powinny być przechwycone przez nas, a już co najmniej opromieniowane przez środki radioelektroniczne. Piloci białoruscy wiedzieliby, że są przechwyceni, że są w zagrożeniu. Nie trzeba strzelać, wystarczy zademonstrować, że kontrolujemy sytuację. Tego nie było - ocenia gen. Rajchel.

Jak reagować na prowokacje? Specjalna procedura ws. zestrzelenia

- Nie podjęliśmy żadnych działań, bo ktoś całkowicie zlekceważył ćwiczenia, o których byliśmy informowani. A ćwiczenia po stronie potencjalnego przeciwnika są okazją także do naszych ćwiczeń - aby uczyć się, jak przeciwnik może reagować, działać. W tym okresie powinny dyżurować wszystkie środki radiotechniczne, które mogłyby wykryć śmigłowce. Może powinien być AWACS po wniosku do NATO, może samoloty F-16, które mają możliwość wykrycia celu na niskiej wysokości - uważa gen. Jan Rajchel.

- Dowództwo Operacyjne nie poinformowało nas, gdzie miały się odbyć ćwiczenia. Białorusini mogli podać konkretny rejon, skupiając w pełni tam naszą uwagę i wykorzystując to w innym miejscu - poprzez wysłanie śmigłowców. To jedna z hipotez. Dlatego dowództwo było w pułapce, którą samo na siebie zastawiło - mówi Kamizela.

Były rektor Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie na pytanie, co zrobić w przyszłości, jeśli Białorusini zachęceni brakiem reakcji, będą ponowie prowokować, odpowiada stanowczo. - Powtarzające się tego typu sytuacje na pewno wymuszą zdecydowanie bardziej stanowcze działania, niż miało to miejsce przy pierwszym razie - łącznie z zestrzeleniem takiego obiektu - mówi gen Rajchel w rozmowie z WP.

Jak jednak podkreśla, decyzję o ewentualnym działaniu "ostatecznym" poprzedza bardzo złożona - w części niejawna - procedura. Podejmuje ją nie pilot, a Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych. 

- Obiekt musi być przechwycony przynajmniej przez dwa samoloty naszych sił. Powinna być próba nawiązania łączności radiowej, jeśli się to nie udało, wówczas podejmowana jest próba tzw. kontaktu wzrokowego, gdzie znaki są czytelne dla pilotów na całym świecie. Dalej jest nakazanie zmiany kursu i powrót na własne terytorium lub wymuszenie lądowania na wskazanym lotnisku. Wówczas jeden pilot łapie kontakt wzrokowy, kieruje się do miejsca lądowania, a drugi pozostaje z tyłu w gotowości do otwarcia ognia. Gdyby ten obiekt nie reagował na komendy, jest możliwość wykonania strzałów ostrzegawczych. A jak dalej nie reaguje, a jest uzbrojony, jest możliwość zestrzelenia. To procedura w trakcie pokoju, w trakcie wojny jest zupełnie inna sytuacja - wyjaśnia generał.

Turcy pokazali, że można - zestrzelili rosyjski Su-24

Działanie "ostateczne" nie byłoby w ostatnim czasie precedensem. Kilkanaście miesięcy temu do takiej sytuacji doszło niedaleko Turcji. - Jak Rosjanie naruszali notorycznie przestrzeń powietrzną Ankary, już po inwazji na Ukrainę, Turcy zestrzelili Su-24 i skończyły się naruszenia. To jest ostateczność, ale prowokacje wymagają reakcji. Musimy pilnować granicy i być stanowczy - podkreśla gen. Rajchel.

- Tych incydentów było wiele. Maszyna poruszała się bardzo wysoko, co ułatwiało wykrycie, a sami Turcy przedstawili wiele ostrzeżeń. De facto było to ułożone prawie jak pułapka. My też technicznie moglibyśmy się lepiej przygotować - dodaje Kamizela.

- Rozwiązanie systemowym mogłyby być radary sensoryczne, które działają w powietrzu. MON niedawno ogłosił zakupy samolotów radiolokacyjnych. Niezależnie od tego finalnie tu nie ma zero-jedynkowych rozwiązań, ani 100 proc. pewności, że takich incydentów nie będzie w przyszłości. Tym bardziej, że podobne historie z naruszeniami działy się wcześniej. Teraz jesteśmy dużo bardziej wyczuleni - mówi ekspert.

Jego zdaniem mamy trochę śmigłowców, które mają do czegoś służyć. - Zwiększenie patroli na granicy narzuca się w sposób naturalny. Przez sito zawsze można przejść, ale warto tego sita użyć - uważa Dawid Kamizela.

Dawid Siedzik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
białoruśpolskarosja
Wybrane dla Ciebie