"Oto dlaczego PiS przerżnął wybory..."
Apeluję o prawybory w partii. Niech przewodniczącego wskażą wszyscy członkowie SLD. Jesteśmy w tak głębokiej dupie, że dla każdego robota się znajdzie - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Włodzimierz Czarzasty, szef wpływowego na lewicy Stowarzyszenia Ordynacka, polityk SLD i były sekretarz KRRiT. Stwierdza, że zachowanie przewodniczącego SLD Grzegorza Napieralskiego przypomina mu "sytuację astronauty, który stracił kontakt z Houston". Tłumaczy też m.in., dlaczego PiS "przerżnął" wybory oraz w czym tkwi sekret sukcesu Janusza Palikota.
17.10.2011 | aktual.: 25.10.2011 12:28
WP: Joanna Stanisławska: Myślał pan, że 10 października obudzi się w Polsce rządzonej przez Jarosława Kaczyńskiego?
Włodzimierz Czarzasty: - Dystans między PO i PiS wydawał mi się mniejszy. Myślałem, że PO wygra o włos. Liczyłem też na minimum 11-procentowy wynik SLD.
WP: Kuba Wojewódzki na tydzień przed wyborami wystosował we "Wprost" dramatyczny list zatytułowany "Boję się PiS".
- Nie jestem tak strachliwy, jak Wojewódzki. Chociaż PiS może budzić lęk, szczególnie, jak odwiedza twój dom o 6 rano. Platforma wygrała, bo w ostatniej chwili wzięła się do roboty. Tak samo było przy wyborze Komorowskiego, wtedy też zmobilizowała się na ostatniej prostej. Dużą przewagę zawdzięcza jednak przede wszystkim błędom PiS i Jarosława Kaczyńskiego.
WP:
Czyli?
- Numer z Merkel był absolutnie nieakceptowalny. PiS wpadł przez głupotę. Gdyby historię o Kaczyńskim jako miłym, śniegowym dziadku udało im się opowiedzieć do końca, "aniołki" by weszły do sejmu... Notabene, pomysł z wykorzystaniem w kampanii pięknych dziewczyn, które w dodatku miały poukładane w głowie, był świetny. Ale, że są w gorącej wodzie kąpani, to nie wytrzymali. A jak wrzucili do niej śniegowego dziadka, to się rozpuścił.
WP:
To było przecież tylko jedno zdanie. Tak wiele hałasu o nic?
- Nie chodzi o to, co napisał Kaczyński, bo papier jest cierpliwy, wszystko przyjmie. Czystą głupotą było zachowanie PiS, po tym jak sprawa została nagłośniona przez media. Wystarczyło powiedzieć, że prezes miał co innego na myśli, że jest mu przykro, jeżeli Angela Merkel poczuła się urażona. Tymczasem usłyszeliśmy, że to normalne, że padło takie zdanie, bo przecież wszyscy mamy w pamięci 1410 r. Na tym przerżnęli. "Aniołki" w ostatnich dniach pożarł niemiecki wilk, Kaczyński do niego strzelił, a kula obleciała cały świat i trafiła go w tył głowy.
WP: Jako wydawca musiał pan z zaciekawieniem śledzić tę kampanię, gdy tak dużą rolę odegrały w niej książki.
- Wydawanie książek w kampanii to stary, sprawdzony chwyt marketingowy. Polityk jeździ potem na spotkania autorskie po całej Polsce, media są zajęte tematem przez kilka dni, a słupki rosną... Prekursorem był Kwaśniewski i jego "Dom wszystkich - Polska". Potem Siwiec, Gadzinowski, Tusk, wreszcie Kaczyński i Palikot.
WP:
Pana zaskoczył spektakularny wynik tego "sztukmistrza z Lublina"?
- Nie spodziewałem się, że jego Ruch będzie trzecią siłą w sejmie. Należą mu się gratulacje. Wystąpił z dobrym projektem w odpowiedniej chwili. Miał przemyślaną kampanię, do tego bardzo tanią, bo wydał na nią ledwie dwa miliony złotych. W swoich spotach z córeczką za rękę chodził po łące, szukał jagódek, fruwał razem z motylkami. To było piękne.
WP:
Jest mesjaszem lewicy?
- Już raz mesjaszował w "Ozonie" pokoleniu JP2, ale nie chcę go krytykować. Jestem zadowolony, że te 10%, które wziął nie poszło na PiS. Cieszy mnie, że polska scena polityczna, wbrew wynikowi SLD, przesunęła się na lewo. PO również nie miałaby tak dobrego wyniku, gdyby nie przedstawiła oferty dla lewicowych wyborców. Palikot na pewno jest lepszym partnerem do rozmów na temat przyszłości Polski, wychowania młodzieży etc., niż Kaczyński. Ma teraz swoje 5 minut. Pytanie, czy nie stanie się wydmuszką. Ale ja nie będę szukał młota na Palikota.
WP:
W czym tkwi tajemnica jego sukcesu?
- Nowe kwiatki na łące pachną ładniej niż te, które są tam kilka lat. Poza tym Palikot kryje w sobie tajemnicę, ludzie są ciekawi, co on tam w środku ma.
WP: Czy jesteśmy świadkami zmiany obyczajowej w Polsce? W sejmie zasiądą przedstawiciele mniejszości, m.in. jedyna na świecie transseksualna parlamentarzystka.
- Annę Grodzką znam od 30 lat. To bardzo mądra osoba, dlatego powinno się ją oceniać nie przez pryzmat jej transseksualizmu, ale tego, co ma do powiedzenia.
WP: Andrzej Rozenek, Wanda Nowicka, Robert Biedroń - te osoby do sejmu wprowadził Palikot. Dlaczego SLD nie potrafił ich zagospodarować?
- Bo byli niesterowalni, zbyt hardzi, niezależni w swoich poglądach. Z takimi osobami nie umiało współpracować kierownictwo SLD. Taka sama sytuacja była z Józefem Oleksym, mną czy Bartoszem Arłukowiczem. WP: Palikota swoim autorytetem wsparł Jerzy Urban, pojawił się na jego wieczorze wyborczym. To chyba duża strata dla SLD.
- Jest jakiś diabelski urok w skandalistach Urbanie i Palikocie. Myślę, że te czarty w swoim towarzystwie nieźle się czują. Bardzo cenię Urbana i nie dziwię się, że chciał się trochę pogrzać w cieple kamer. Latka lecą, a ciepło na stare lata jest potrzebne.
WP: A pomysł ze zdjęciem krzyża z sali plenarnej sejmu się panu podoba?
- Jeżeli poważnie się myśli o zmianie konkordatu, wyprowadzeniu religii ze szkół i kapelanów z wojska oraz popiera się ideę państwa świeckiego, to symbole każdego kościoła muszą zniknąć ze szkół i urzędów. A sejm jest urzędem.
WP:
Ma pan żal do Grzegorza Napieralskiego, że nie chciał pana na listach Sojuszu?
- Miałem żal przez godzinę, ale nie jestem osobą, która hoduje w sobie urazy. Popatrzyłem na to, jak przez kierownictwo SLD są traktowani ludzie z Ordynackiej i wraz z nimi grzecznie podziękowałem za projekt "wybory". Nie mam w zwyczaju uczestniczyć w czymś, na co nie mam wpływu.
WP:
Jakie jeszcze błędy popełniono?
- Ich ilość jest porażająca. Na SLD zawsze głosowało ok. 2,5 mln ludzi. W tym roku milion mniej! SLD nie umiało sformułować oferty dla swojego twardego elektoratu. Kampania była fatalna. Pokazywano ciągle młode twarze, które nic nie mówiły. Mówili za to starsi doświadczeni działacze, co sprawiało wrażenie, że ci drudzy są mądrzy, a ci pierwsi tylko ładni. Ten milion utraconych wyborców trzeba najpierw odnaleźć, później przeprosić, a jeszcze później coś zaproponować.
WP:
Napieralski musi odejść?
- Tak, z całą ekipą, która doprowadziła do klęski, powinien podać się do dymisji natychmiast. Liczę, że zachowają się elegancko. Niech się grzecznie spakują i przejdą do drugiego szeregu.
WP:
Wielu spodziewało się tego już w powyborczy poniedziałek. Dlaczego do tego nie doszło?
- Sądzę, że wynika to ze złej oceny sytuacji. Zachowanie Napieralskiego przypomina mi sytuację astronauty, który stracił kontakt z Houston.
WP:
Zabrakło mu umiejętności? Charyzmy?
- Charyzmy nie daje funkcja, ale ilość przeczytanych książek, przemyśleń. Charyzmatyczny człowiek to taki, który powie, że wyrosną gruszki na wierzbie i ludzie mu uwierzą.
WP:
Przewodniczący SLD bronił się, mówiąc o zmasowanym ataku medialnym na SLD.
- Jest takie powiedzenie: kiepskiej baletnicy to i rąbek u spódnicy przeszkadza. Sam przeżyłem aferę Rywina i jakoś spotykają się ze mną dziennikarze, chodzę do telewizji, radia. Jeżeli polityk ma coś do powiedzenia, interesujący przekaz, media zawsze to dostrzegą.
WP: W kampanii prezydenckiej uzyskał jednak doskonały wynik. Wtedy mówiło się o odrodzeniu lewicy.
- Wtedy przekaz miał dobry. On, młody szczupak bił się z dwoma opasłymi karpiami w starszym wieku. Pokazał, że mu się chce - o 5 rano, w deszczu rozdawał robotnikom jabłka. To robiło wrażenie. Później jednak spoczął na laurach, otoczył się kiepskimi doradcami.
WP:
SLD ma szansę na powstanie z popiołów?
- Projekt SLD funkcjonuje, choć sytuacja jest ekstraordynaryjna. Trzeba zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Podziękować tym, którzy malkontencą, knują i gęgają czy są nastawieni koniunkturalnie. A zaprosić do współpracy tych, którzy wierzą w przyszłość SLD.
WP:
Jaki powinien być scenariusz odnowy?
- W trybie natychmiastowym należy zwołać kongres, który powinien odbyć się najpóźniej do 15 grudnia. Następnie trzeba zmienić statut, dać większą władzę członkom SLD, bo w partii zabrakło demokracji. Działacze muszą też mieć większy wpływ na to, jak są konstruowane listy wyborcze. Rozwiązania nie mogą im być narzucane z góry, bo to rodzi konflikty, a te - porażki. Ludzie są wkurzeni, powinniśmy te emocje wykorzystać. Dotąd problemem SLD był brak emocji i determinacji. Trzeba ruszyć w Polskę, spotykać się z ludźmi i wysłuchać ich. Dać im nadzieję.
WP: Więc słowa Aleksandra Kwaśniewskiego o tym, że to ostatnie wybory, w których SLD uczestniczy były przedwczesne?
- Nie powiem złego słowa o Aleksandrze Kwaśniewskim, który ma legitymację Stowarzyszenia Ordynacka z numerem 1, ale mam prawo się z nim nie zgodzić. WP:
Kto powinien zostać szefem SLD? Kalisz, Olejniczak, Miller?
- Ja apeluję o prawybory w partii. Niech przewodniczącego wskażą wszyscy członkowie SLD. Każdy z wymienionych przez panią kandydatów jest dobry. Obojętne, który zostanie przewodniczącym. Jesteśmy w tak głębokiej dupie, że dla każdego robota się znajdzie.
WP: Sympatyczny misio, gawędziarz, nie jest typem fightera - tak o Kaliszu mówi Władysław Frasyniuk.
- Fighter Frasyniuk jak był szefem Partii Demokratycznej to ona się tak rozwinęła, że się rozleciała. Teraz wszyscy muszą wziąć łopaty do rąk i kopać tę działkę, by coś pięknego wyrosło. Nie ma czasu na debatowanie o tym, kto jest lepszy, wylewanie żali. Jeżeli na tym się skupimy to z planu szybkiej odnowy, wyjdzie szybki pogrzeb. A ja nie lubię bywać na pogrzebach. Większym problemem dla SLD, niż wybór szefa, jest to, że Palikot dostał się do sejmu. Nad jeziorem SLD, w którym pływają posłowie-grube ryby już zostały zarzucone wędki. Jedną trzyma w ręku Palikot, drugą Tusk.
WP: O tym, że w SLD jest "paru do wyjęcia" usłyszeliśmy podczas wieczoru wyborczego Platformy. Kto jest słabym ogniwem?
- Mam wrażenie, że Platforma będzie ciągle marzyła o wyciąganiu posłów z poszczególnych partii. Samemu się rządzi wygodniej. Dlatego w SLD trzeba stworzyć taką atmosferę, by nikt nie był do wyjęcia.
WP: Widzi pan siebie na stanowisku sekretarza generalnego SLD?
- Mam dobrą pracę i jestem uwielbianym przewodniczącym Stowarzyszenia Ordynacka. To mi wystarczy.
WP: Nazwał pan PO "Polską Zjednoczoną Platformą Obywatelską". Czy wciąż tak pan postrzega tę partię?
- Jeszcze mocniej! To eklektyczna partia władzy, którą spaja władza. A nie jest to wystarczające spoiwo w kryzysie. Dlatego przewiduję eskalację konfliktów między Tuskiem, Schetyną i Komorowskim. Chociaż drugie pod rząd zwycięstwo Tuska jest imponujące.
WP:
Przed wyborami PiS straszył "tuskopalikotem". Może dojść do takiej koalicji?
- Jeśli Palikot wejdzie w sojusz z Platformą, zrobi największy prezent SLD.
WP:
To znaczy?
- Widzę przyszłość dla SLD, bo w Polsce będzie coraz gorzej, a nie coraz lepiej. I nie mówię tego jako przedstawiciel PiS, bo on tylko straszy Polaków, a ja widzę realne zagrożenie. Wkrótce będziemy musieli zacząć spłacać długi, a Unia Europejska, zajęta Grecją i własnymi problemami, nie da nam pieniędzy. Dojdzie do przyspieszonych wyborów, a wtedy obóz rządzących będzie musiał oddać władzę. Skoro oddał ją Lenin, to dlaczego ma tego nie zrobić Tusk. Dlatego żadnego "tuskopalikota" nie będzie, Palikot nie jest głupi.
WP:
Kiedy do tego dojdzie?
- Do polskich kryzysów zawsze dochodziło na przednówku albo kiedy zaczynała się szkoła. Przeżyjmy w przyszłym roku te dwie daty, to przyznam: myliłem się.
WP:
SLD będzie czekać z rozłożonymi rękami aż uderzy kryzys?
- Nie, powinno zgłaszać swoje projekty jako konstruktywna opozycja, zająć się ubożejącymi, warunkami pracy, pakietem antykryzysowym, służbą zdrowia i wykluczonymi.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska