"To choroba Parkinsona wzmagała ataki, nie mógł już kontrolować mięśni przełyku..."
Tydzień później Jan Paweł II poczuł się lepiej. Na tyle dobrze, żeby poprowadzić modlitwę Anioł Pański. "Myśleliśmy, że kryzys już za nami - opowiadał abp Mokrzycki. Ale radość nie trwała długo. Do środy. Wieczorem - atak. Jakieś skurcze. Kardynał Jaworski udzielił Ojcu Świętemu namaszczenia chorych. Źle to wyglądało. A Ojciec Święty jak zwykle był spokojny. Przyjechał doktor Buzzonetti i powiedział, że trzeba pojechać do szpitala na badania. Papież tracił oddech. Szybko zapadła decyzja, że trzeba jechać do szpitala. Pojechali do Gemelli. Lekarze od razu powiedzieli, że należy operować" - wspominał w książce były papieski sekretarz.
Lekarze tłumaczyli, że to choroba Parkinsona wzmagała ataki. W płucach zbierał się płyn. Ojciec Święty nie mógł już kontrolować mięśni przełyku. Jak mówi arcybiskup, Jan Paweł II nie chciał operacji, wolał odłożyć ją do lata, ale nie tłumaczył dlaczego. Lekarze nie mieli wątpliwości, że czekać nie wolno. Chodziło o tracheotomię. "Bardzo go prosiliśmy. I w końcu się zgodził. Chciał tylko wiedzieć, czy po tej operacji odzyska głos. Obiecywaliśmy - zgodnie z tym, co nam mówili lekarze - że głos wróci, że będą robić, co w ich mocy, żeby tak było. To go uspokoiło".