Orban musi grać na siebie [OPINIA]
Nie pamiętam, by którakolwiek kampania w wyborach do Parlamentu Europejskiego wymagała od węgierskiego premiera takiej aktywności. Bez wątpienia sprzyja temu pewnego rodzaju osamotnienie, które Orbanowi towarzyszy - pisze dla Wirtualnej Polski dr Dominik Hejj.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Niegdyś nie było tygodnia, by Orban nie gościł, w której z europejskich czy światowych stolic. Zmieniło się to w lutym 2022 r. po wybuchu wojny. Ujawniły się wówczas rozbieżności pomiędzy nim a innymi politykami, dotyczące kwestii fundamentalnych – w tym oceny czynników wpływających na europejskie bezpieczeństwo (m.in. rolę Rosji, czy opóźnianie rozszerzenia NATO o Finlandię i Szwecję).
Sprawiły one, że pojawianie się w towarzystwie węgierskiego premiera mogło być kosztowne wizerunkowo. Dotyczyło to nawet ówczesnych polskich władz, które zdystansowały się od Budapesztu. Stąd też kalendarz węgierskiego premiera ogranicza się przede wszystkim do wizyt w Brukseli na szczycie Rady Europejskiej. Innym kierunkiem są państwa nieliberalne – od Serbii po Amerykę Południową, w której premier gościł w grudniu 2023 r.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Premier musi zająć się czyszczeniem przedpola w wyborach do PE, te już 9 czerwca. O wynik wyborów samorządowych, które odbędą się tego samego dnia, niespecjalnie musi się martwić, bowiem Fidesz-KDNP na pewno odniesie zwycięstwo. Większe zmartwienie towarzyszy rozwojowi sytuacji wokół wyborów do Parlamentu Europejskiego.
Rzecz w tym, że koalicja pod wodzą premiera zapewne odniesie zwycięstwo, jednak zmniejszenie liczby mandatów do PE (koalicja Fidesz-KDNP ma ich trzynaście), będzie interpretowana jako jakiś rodzaj porażki. Peter Magyar, który w barwach partii TISZA startuje w wyborach, zyskuje z sondażu na sondaż. Obecnie (według sondażu Median), chce oddać na niego głos 25 proc. badanych. Dla porównania na Fidesz – 45 proc.
To zwiększanie poparcia Magyara nie odbywa się wciąż kosztem partii dowodzonej przez Orbana, a pozostałych ugrupowań opozycyjnych. Bazę stanowią także w jakiejś wyborcy, którzy dotychczas nie brali udziału w wyborach bądź nie wiedzą wciąż, na które z ugrupowań oddać głos (takich wyborców jest 28 proc.). Jednocześnie trzeba pamiętać, że wybory do Parlamentu Europejskiego nie cieszą się na Węgrzech specjalnym zainteresowaniem, stąd też opozycji zazwyczaj udawało się dowieźć dobry rezultat.
Stawka wyborów? "Niedoprowadzenie do wybuchu wielkiej wojny"
Ulice Budapesztu zapełniły się antyopozycyjnymi plakatami. Przedstawiają one liderów opozycji, w tym samego Magyara, jako "fałszywe sługi" przewodniczącej KE, Ursuli von der Leyen. Politycy przebrani są za kelnerów przynoszących von der Leyen "migrację, gender i wojnę".
W niedzielę, 5 maja, na który przypada węgierski dzień matki, Peter Magyar zorganizuje kolejną demonstrację. Tym razem jednak nie w Budapeszcie, a w Debreczynie. Ma to być ukłonem w stronę elektoratu żyjącego poza stolicą, z którego pozyskaniem opozycja od zawsze ma problem. Owa demonstracja prawdopodobnie znów okaże się frekwencyjnym sukcesem. Dobre obrazki, zasięgi w mediach ponownie umocnią go na pozycji nieoczekiwanego sondażowego lidera opozycji. Nie ma jednak szans, by wykreował on w obecnej chwili jakiś ponadpartyjny sojusz po stronie opozycji. Przypomnę – on ją kanibalizuje.
Viktor Orban w swoim przekazie próbuje oprzeć się na sprawdzonej w 2022 r. narracji. Hasłem Fideszu stało się: "Tylko pokój. Tylko Fidesz". Stawką wyborów do europarlamentu ma być potencjalnie niedoprowadzenie do wybuchu wielkiej wojny. Zarówno węgierski premier, jak i szef dyplomacji (Peter Szijjarto) twierdzą, że "prowojenne siły" w Brukseli muszą zostać powstrzymane, a jedyną nadzieją na zrealizowanie takiego scenariusza jest zwycięstwo Fideszu.
Pisałem w ostatnim tekście, że rządząca partia spróbuje odtworzyć realia kampanii do Parlamentu Europejskiego z 2019 roku, kiedy po jednej stronie stała wizja Europy prezentowana przez prezydenta Francji, z drugiej zaś Viktora Orbana. Tych dwóch polityków pozostaje dzisiaj w bliskich politycznie relacjach. Węgierski premier u Emmanuela Macrona gościł w ubiegłym roku kilkukrotnie. Z tej perspektywy za sukces "spinu" Orbana uznać można tekst, jaki ukazał się kilka dni temu w "Politico". Jego tytuł brzmi: "Macron czy Orban. Wybierz swoją podróż z UE". Podczas gdy prezydent Francji wyzwań dla UE dostrzega m.in. w konkurencyjności wobec USA czy Chin, przywódca Węgier koncentruje się na wymiarze pokonania liberalnych elit i przywrócenia suwerenności.
Ta sceptyczna wizja Europy, którą proponuje węgierski premier, a której wyraz dał w trakcie spotkania konserwatystów, które odbyło się przed tygodniem w Budapeszcie pod nazwą CPAC Hungary, wciąż koncentruje się na strachu. Obecnie dotyczyć ma on obaw przed utratą suwerenności, jak i wręcz zaangażowania UE w wojnę. Za takowe uznawane jest już wykorzystywanie Europejskiego Instrumentu na Rzecz Pokoju. Tego samego, z którego – z uwagi na węgierską obstrukcję – Polska wciąż nie otrzymała kilkuset milionów euro, a także finansowanie np. misji szkoleniowych.
W opowieści Fideszu zapanować powinna niemal "powszechna szczęśliwość". Ma ona polegać przede wszystkim na zakończeniu działań wojennych na Wschodzie, a także ułożeniu relacji z USA i Chinami. Rzecz w tym, że nie płynie z tej myśli żadna formuła dotycząca tego, jak ta nowa polityka miałaby wyglądać. Domniemać można, że u jej źródeł leżeć miałoby przekonanie o prawie do pragmatycznej, niczym nieograniczonej współpracy pomiędzy różnymi państwami.
Członkostwo w UE sprowadzałoby się jedynie do wymiaru gospodarczego. Wszystkie inne zagadnienia – w tym światopoglądowe, miałyby jednak zostać wyciągnięte poza nawias współpracy, pozostając w wyłącznych kompetencjach państw członkowskich. Paradoksalnie ta wizja jest bardzo liberalnym ujmowaniem rzeczywistości przez człowieka, który terminu "liberalizm" używa wyłącznie w negatywnym kontekście.
Motywacją do szczególnego akcentowania porzucenia wymiaru "wartości" w UE jest to, że Węgry z uwagi na "nierespektowanie unijnych wartości" są jedynym państwem UE, które nie otrzymało dostępu do środków z KPO. Brak tych pieniędzy coraz trudniej władzy kompensować. W Zgromadzeniu Krajowym leży już projekt zmiany konstytucji, który będzie wymagał każdorazowej zgody parlamentu (większością 2/3) na zaciągnięcie przez rząd zobowiązania finansowego na forum UE. To schemat jednoznacznie tożsamy z tym, jaki obowiązywał przy kształtowaniu się unijnych funduszy pocovidowych. Brak dostępu do środków z KPO nie oznacza, że Budapeszt nie płaci odsetek od zaciągniętego zobowiązania.
Chiny uzależnią od siebie Węgry?
Za niespełna tydzień węgierską stolicę odwiedzi Xí Jìnpíng. Chiński przywódca będzie gościł nad Dunajem w dniach 8-10 maja. Przedłużające się trudności związane z uzyskaniem dostępu do unijnych funduszy (poza KPO także Funduszy Spójności), mogą pchnąć premiera do powrotu do pomysłu, które zaprezentował jeszcze w 2019 r. Uznał wówczas, że jeżeli Węgrom zabraknie pieniędzy z UE, to Budapeszt spróbuje pozyskać je z Chin.
Chińskie kredyty czy granty zwiększyłyby uzależnienie Budapesztu od Państwa Środka, które i tak w ostatnich latach wielokrotnie się zwiększyło. O ile z perspektywy Brukseli stanowi to coraz poważniejszy problem dla konkurencyjności europejskiej gospodarki, także w wymiarze bezpieczeństwa o tyle dla władz w Budapeszcie to powód do dumy.
Dla Wirtualnej Polski Dominik Hejj*
*Dr Dominik Hejj - politolog specjalizujący się w polityce węgierskiej i autor książki "Węgry na nowo".