Opuszczony prezydent. W Pałacu hula wiatr
Kto tylko umie załatwić sobie jakąś lepszą pracę, odchodzi z Kancelarii Prezydenta. Dlaczego nie chcą pracować u prezydenta i kogo dziś słucha głowa państwa - pisze w tygodniku "Polityka" Anna Dąbrowska.
Pod koniec roku Grażyna Ignaczak-Bandych, szef (tak chce, by się do niej zwracano) Kancelarii Prezydenta, wyłożyła w tygodniku "Sieci", jak wygląda sytuacja w najbliższym otoczeniu prezydenta. Na pytanie: "Nie kusi Pani duża polityka?"– odpowiedziała: "Zdecydowanie nie. Małą polityką zajmowałam się, będąc radną. Lepiej realizuję się w roli osoby zarządzającej. Zajmowałam się tym przez większość swojego życia. Moją ambicją jest to, by kancelaria funkcjonowała na miarę godności urzędu. Mamy znakomity zespół, którego celem jest skuteczne wspieranie Głowy Państwa i Małżonki Prezydenta, która jest niezwykle aktywna i pracowita".
To dość zaskakujące, że jedna z najważniejszych osób w otoczeniu prezydenta w zasadzie przyjmuje, że w Pałacu nie ma wielkiej polityki. – A jak ma być, skoro prezydent nie tylko nie zbudował sobie sensownego zaplecza, ale jemu na tym nawet nie bardzo zależy. Nie wiem, o jakim zespole jest mowa w tym wywiadzie. Ci, którzy tylko potrafią, to załatwiają sobie pracę gdzie indziej i ewakuują się – mówi osoba życzliwa Andrzejowi Dudzie, która jednak już straciła nadzieję na to, że ta prezydentura nabierze znaczenia.
Słaby kadrowy
Do listy nieobecnych już za chwilę dopisze się Adam Kwiatkowski. Na cztery lata wyjedzie do Rzymu, zostanie ambasadorem RP przy Stolicy Apostolskiej. Zaczynał jako szef prezydenckiego gabinetu, kończy jako minister od współpracy z Polonią i nadzorujący biuro wydarzeń krajowych. Prezydent, choć nazywał Kwiatkowskiego swoim przyjacielem, już dawno chciał się z nim pożegnać. – Agata nie pozwoliła go wyrzucić. Prezydent jest ojcem chrzestnym jego dziecka. W końcu, dzięki dobrym relacjom z hierarchami, załatwił sobie posadę w Watykanie. We Włoszech nie będzie musiał się przepracowywać, będzie popijał espresso, bo jest przecież jego wielbicielem – opowiada jego znajomy.
To espresso to nawiązanie do wywiadu Marcina Kędryny, też już byłego dyrektora biura prasowego, który jesienią 2020 r. mówił o człowieku, któremu w kancelarii kawę muszą przynosić kelnerzy. "Co prawda ma ekspres obok siebie. Ale woli, by kelner niósł ją ze sto metrów. Choć może chodzi o to, że lubi zimne espresso".
Kędryna, jak Kwiatkowski, trafił do Pałacu z klucza przyjacielskiego. Znali się z Dudą od podstawówki, połączyło ich harcerstwo, a wspomniany wywiad był pretekstem, aby się pożegnać. – Mówił o prezydencie per Andrzej, co nie bardzo się podobało – relacjonuje nasz informator. – Oskarżali Kędrynę, że wynosi do mediów niezbyt korzystne informacje, za co Agata miała wielki żal. A on, zamiast kazać czekać dziennikarzom po dwa tygodnie na odpowiedź, budował z nimi dobre relacje. Tylko mało kto w otoczeniu Dudy to rozumiał. Kędryna nie mógł znaleźć pracy przez kilka miesięcy, atmosfera, w jakiej odchodził z Pałacu, mu nie pomagała. W końcu latem został zastępcą naczelnego "Gazety Lubuskiej", dziennika z portfolio wydawnictwa Polska Press, kupionego przez rządowy Orlen. – Na Marcina przez długi czas była jakaś blokada z Nowogrodzkiej. W centrali zawsze budził nieufność, inni wychodzili sobie lepsze frukty – twierdzi osoba znająca kulisy zdobywania pracy przez byłych współpracowników prezydenta.
Andrzej Duda jest słabym kadrowym, jego ludzie sami, korzystając ze swoich znajomości, muszą starać się o nowe posady. W poszukiwaniu pracy po Pałacu najważniejsze jest to, aby kariery w jakiejś spółce czy instytucji nie przyhamował telefon z Nowogrodzkiej. W styczniu mija rok, od kiedy Paweł Mucha poleciał ze stanowiska wiceszefa kancelarii i miękko oraz z większą pensją (około 20 tys. zł) wylądował w gabinecie doradcy prezesa NBP Adama Glapińskiego i w radzie nadzorczej PZU. Znajduje jeszcze czas, aby społecznie doradzać Dudzie. Często bywa na starych śmieciach, wziął na siebie poprowadzenie prezydenckiej ustawy o sędziach pokoju. Dostał drugą szansę, choć koncertowo zawalił referendum konstytucyjne.
Zamknięte okna na świat
W październiku z Pałacem pożegnał się Błażej Spychalski, czwarty rzecznik prasowy prezydenta. Za chwilę, dzięki dobrym relacjom z Danielem Obajtkiem, odnalazł się w Orlenie jako doradca zarządu, podobno z pensją sięgającą 30 tys. zł, a więc o 2 tys. większą, niż dostaje Andrzej Duda. Najlepiej finansowo wylądowała Małgorzata Sadurska, pierwsza szefowa kancelarii. Odeszła, bo jak mówiono, Duda miał dość jej intryg. Podobno przy Krakowskim Przedmieściu ostro recenzowała Jarosława Kaczyńskiego, a na Nowogrodzką chodziła raportować o poczynaniach Dudy. Jak wyliczył niedawno "Fakt", Sadurska w 2020 r. zarabiała 6,2 tys. zł dziennie w zarządzie PZU, u prezydenta jej dniówka to było zaledwie 680 zł. Miękkie lądowanie zaliczyła też kolejna po Sadurskiej szefowa kancelarii Halina Szymańska. Od ponad roku jest prezeską Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa (z pensją ok. 30 tys. zł), z dodatkiem 11 tys. zł – za zasiadanie w radzie nadzorczej Anwilu, spółki należącej do Orlenu. – Szymańska zaprzyjaźniła się z Julią Przyłębską i to też pomogło jej w zdobyciu tak dobrze płatnych posad. Tak to się kręci – mówi nasz informator.
KLIKNIJ W OKŁADKĘ, BY SIĘ PRZENIEŚĆ DO OSTATNIEGO WYDANIA "POLITYKI"
Jak Andrzej Duda radzi sobie z tymi odejściami? Świadkowie rozstań twierdzą, że w pierwszym odruchu jest mu przykro, potem się irytuje, ale nic nikomu nie pomoże załatwić, bo przecież nie ma nigdzie swoich ludzi. – Ci wszyscy, którzy odeszli, wciąż wiszą na łasce Nowogrodzkiej i ciągle muszą zabiegać o przychylność prezesa PiS – opowiada nasz rozmówca. Tylko Krzysztof Łapiński (minister w kancelarii i jednocześnie trzeci rzecznik Dudy), współautor akcji z prezydenckimi vetami do ustaw sądowych, poszedł na swoje. Wprawdzie pracuje przy Nowogrodzkiej, ale już pod innym adresem. Od trzech lat prowadzi biznes z zakresu doradztwa strategicznego i PR. Podobno na brak klientów nie narzeka, państwowych spółek nie obsługuje.
Do bardziej znaczących Pałacowych exodusów w ostatnim czasie trzeba też zaliczyć awans Krzysztofa Szczerskiego na polskiego przedstawiciela przy ONZ w Nowym Jorku. Od dawna szukał dla siebie lepszego miejsca. Miał już być zastępcą sekretarza generalnego NATO, komisarzem UE, szefem MSZ. Trzy porażki i latem wreszcie sukces. Nasi rozmówcy są przekonani, że w USA, tak jak w Pałacu, Szczerski będzie się ścierał z Markiem Magierowskim (był drugim rzecznikiem Dudy z ambicjami na kreowanie polityki zagranicznej). Ten w listopadzie wylądował jako ambasador w Waszyngtonie. Szczerski zabiegał o to stanowisko dla Witolda Dzielskiego, dyplomaty, amerykanisty, którego ściągnął do kancelarii na dyrektora w biurze spraw zagranicznych. – Przy Dzielskim Krzysztof mógłby cieszyć się prestiżem z funkcji przy ONZ i jednocześnie mieć wpływ na ambasadę, budować relacje z kongresmenami. Był bardzo niezadowolony, że PiS przysłał Magierowskiego – opowiada nasz informator. Dodaje, że Dzielski też odejdzie, ma dostać posadę ambasadora w Kanadzie.
Teraz w Pałacu za politykę międzynarodową odpowiada minister Jakub Kumoch. Szczerski był promotorem jego doktoratu, ale to Andrzej Duda sprowadził go do siebie. – Był sprawnym ambasadorem w Szwajcarii, a potem krótko w Turcji. Robi robotę, bo Szczerski to przede wszystkim chodził i narzekał, że nikt nie docenia jego geniuszu, a to jemu brakowało klarownych koncepcji – opowiada osoba z otoczenia prezydenta. To Kumoch wymyślił, by w grudniu na Wirtualnym Szczycie dla Demokracji, zorganizowanym przez prezydenta USA Joe Bidena, obok Dudy usiadła Swiatłana Cichanouska. – Jako jedyny wystąpił w duecie, i to tak symbolicznym, co zostało zauważone na świecie. Kumoch umie robić w dyplomacji, mniej w polityce. Problem w tym, że Duda nie ma wielkich talentów w tym zakresie, a poza tym PiS zdewaluował Polskę na arenie międzynarodowej, więc świat wciąż nie będzie chciał rozmawiać z podległym Kaczyńskiemu prezydentem – ocenia nasz rozmówca.
Usta prezydenta
Tych, którzy zostali w kancelarii, prezydent docenił niedawno finansowymi nagrodami. O tym, że w miesiącach letnich na konta ministrów poszły dodatkowe wypłaty, po kilkanaście tysięcy na głowę, dowiedzieliśmy się z dwóch źródeł. Ale w kancelarii się do tego nie przyznają. W listopadzie biuro prasowe odpowiedziało na nasze pytanie w tej sprawie, że "nie wypłacano premii w Kancelarii Prezydenta RP". – To stary wybieg, bo dziennikarze pytają o premie, a oni nazywają to nagrodami albo jakoś inaczej, aby tylko ukryć ten fakt. Po aferze z premiami w rządzie Szydło był zakaz ich wypłacania, bo wyborcom nie bardzo się to podoba, więc te letnie premie były długo wyczekiwane – opowiada nasz informator.
Zadaliśmy więc pytania raz jeszcze, tak aby nie było wątpliwości, o jakie wypłaty chodzi, na co biuro prasowe odpisało, że wydłuża termin odpowiedzi aż do 7 stycznia, bo musi dokonać analizy naszego wniosku pod kątem tego, czy taka informacja należy się dziennikarzom. Z komunikacją nie jest więc najlepiej.
Od października prezydent nie ma rzecznika prasowego, kogoś, kto kreowałby atrakcyjną i spójną medialną opowieść. Był pomysł, aby rzeczniczką została Bogna Janke, podobno sama zgłosiła się do Pałacu, ostatecznie została ministrem i dostała nadzór nad Biurem Dialogu i Korespondencji. Niezbyt fortunnie broniła w Radiu Zet Agaty Kornhauser-Dudy, która nie odpowiedziała na wysłane e-mailem zaproszenie do protestu "Matki na granicę. Miejsce dzieci nie jest w lesie!". "Pani prezydentowa nie dostała żadnego zaproszenia do udziału w tej inicjatywie. Wydaje mi się, że wypada, by pierwszą damę zaprosić do udziału w akcji w jakiś bardziej bezpośredni sposób" – mówiła. – Wzięcie jej do Pałacu było ryzykownym posunięciem – ocenia nasz rozmówca, kiedyś związany z otoczeniem prezydenckim. – Jej mąż Igor jest kojarzony z biznesami Hofmana. Ma też zarzuty w sprawie Get Back, największej aferze finansowej ostatnich lat. To przez firmę żony wystawiał Get Back duże faktury za promocję. Trzeba prezydenta trzymać daleko od takich afer.
Za rzecznika robi teraz Paweł Szrot, od ponad roku szef gabinetu politycznego. Z całego serca pisowiec, ale do partii nigdy się nie zapisał. Brał udział w siedemnastu kampaniach, w tych ostatnich zwycięskich był sekretarzem sztabu. Był prawą ręką Przemysława Gosiewskiego, w gabinecie powiesił portret zmarłego tragicznie w Smoleńsku przyjaciela. Z Andrzejem Dudą zna się z czasów, jak mówi, "pierwszej rewolucji PiS", kiedy ten był jeszcze zastępcą Ziobry w resorcie sprawiedliwości. Przed posiedzeniami komitetu stałego KPRM palili razem papierosy, obaj już zerwali z nałogiem. – Paweł robi to, czego nie chciało się robić Szczerskiemu. Jest prawnikiem, czyta papiery i pilnuje porządku. Jest dobrym organizatorem, ale nie stworzy prezydentowi zaplecza politycznego – opowiada osoba związana z PiS.
Szrot jest jakimś jasnym punktem w otoczeniu prezydenckim. Nie bardzo umie poukładać sobie z nim relacje szef kancelarii Grażyna Ignaczak-Bandych. Założyła konto na Twitterze, ostatnio poleciała z parą prezydencką do Kataru i, co ma kluczowe znaczenie dla jej kariery, zaprzyjaźniła się z prezydentową. – Grażyna szybko się zorientowała, kto w Pałacu decyduje o awansach, i że nie opłaca się zabiegać o względy prezydenta, tylko jego żony – mówi jeden z byłych współpracowników prezydenta. To dlatego w wywiadzie dla "Sieci" tak wychwala Agatę Kornhauser-Dudę, że jest taka wiarygodna w tym, co robi, zaangażowana, aktywnie wspiera, poświęca się… "I tak jest każdego dnia".
Mąż swojej żony
Jak to się stało, że prezydentowa urządza kancelarię prezydentowi? – Po pierwsze, to on nigdy niczym nie zarządzał i nie wie, jak to się robi, po drugie, nie bardzo mu zależy na zbudowaniu drużyny, bo zawsze był singlem politycznym. I wreszcie, po trzecie, on chyba trochę boi się żony. Zdarzało się, że nie chciał się zgodzić na jakieś pomysły, bo mówił: "Nie mogę, bo Agata mnie zabije" – relacjonuje nasz informator. Prezydentowa decyduje więc, kto ma lecieć w podróż zagraniczną, co ona będzie podczas takiej oficjalnej wizyty robić, kto ma awansować w kancelarii, a kto nie jest już potrzebny. To ona obroniła Adama Kwiatkowskiego przed zwolnieniem, zdecydowała o awansie dla Grażyny Ignaczak-Bandych, przyczyniła się do odejścia Marcina Kędryny. Ostatnio odświeżono oficjalną stronę internetową prezydenta. Według naszych rozmówców to Agata Duda zażyczyła sobie, aby wyeksponować tam jej charytatywną działalność, a sekcji jej poświęconej nie nazywać już "pierwsza dama", ale "małżonka prezydenta".
Polubiła bycie prezydentową, te wszystkie gale, zwiedzanie świata, najdroższe hotele i pierwsze miejsca w filharmoniach. A także stroje szyte na miarę, pasujące do nich buty i apaszki, na które – jak twierdzą nasi informatorzy – rocznie z Centrum Obsługi Kancelarii Prezydenta idzie około 150 tys. zł. Nasi dobrze zorientowani rozmówcy są zgodni, że obok Agaty Dudy kluczową postacią przy prezydencie jest Marcin Mastalerek. Z otoczenia prezydenta zniknął za to jego dobry znajomy Piotr Agatowski, jeden z głównych autorów kampanijnych strategii PiS. – Już nie przychodzi do Pałacu, nie doradza Andrzejowi. Ale dobrze mu się wiedzie, bo przecież jego żona została prezeską PZU Życie, a jak wyliczyli dziennikarze, od 2016 r. przez cztery lata zarobiła tam prawie 6 milionów – mówi osoba związana z obozem władzy.
Jesienią 2020 r. Marcin Mastalerek oficjalnie dołączył do społecznych doradców prezydenta. Jest też wiceprezesem Ekstraklasy i ma firmę zajmującą się komunikacją oraz doradztwem. Był współautorem sukcesów wyborczych PiS w 2015 r., ale prezes Kaczyński skreślił go z list za arogancję, stracił do niego zaufanie. – Od tamtego czasu dla Marcina, który jest przecież zwierzęciem politycznym, jednym z priorytetów jest pokazanie Kaczyńskiemu, jak wielki popełnił błąd. Udało mu się przeprowadzić w Pałacu akcję z wetami do ustaw sądowych, ale potem Andrzej wymiękł – opowiada nasz rozmówca.
To dlaczego Mastalerek ciągle przy nim trwa? Jak twierdzą jego znajomi, bierze pod uwagę to, że w 2023 r. PiS przegra wybory, a prezydent będzie miał jeszcze blisko dwa lata do końca kadencji. Będą się do niego ustawiać pielgrzymki, stanie się ważnym ośrodkiem władzy dla partii, ze sporymi możliwościami. – Dodatkowo rozhula się walka o schedę po Kaczyńskim i Marcin będzie chciał budować decydującą, silną frakcję, może w porozumieniu z Dudą i Morawieckim. Premierowi się chce, Duda umie uwodzić elektorat. Mastal wierzy, że wspierając Dudę, odegra w tym nowym układzie znaczącą rolę – opowiada nasz rozmówca.
Może i prezydent mógłby powalczyć o jakąś pozycję na prawicy, ale dotychczasowy brak chęci, kompetencji i sukcesów na tym polu nie wróży najlepiej. Gdy kadencja się skończy, Andrzej Duda będzie miał 53 lata, samochód z kierowcą do dyspozycji, wygodny apartament, który kupił niedawno w Krakowie i 18 tys. prezydenckiej emerytury. Bo niedawno podpisał rozporządzenie, w którym przyznał spore podwyżki politykom i byłym prezydentom, czyli w przyszłości także i sobie.
Anna Dąbrowska
Z "Polityką" związana od 2007 r. Zajmuje się polityką krajową. Absolwentka politologii. W 2020 r. nominowana do nagrody Grand Press kategorii "News".