Operacja Iracka Wolność - jak wojna zmieniła Bliski Wschód i świat?
Wojna w Iraku, rozpoczęta 10 lat temu, miała być w zamyśle Waszyngtonu szybka, łatwa i przełomowa dla przyszłości Bliskiego Wschodu. Faktycznie, siły koalicyjne odnosiły początkowo sukcesy. Armia iracka - jedna z najsilniejszych w regionie - poszła w rozsypkę, a ludność zdawała się w większości wspierać obalenie reżimu Saddama Husajna. Dziś wiemy już także, że operacja Iracka Wolność okazała się być "przełomową"... choć w zupełnie innym sensie, niż wymarzyli to sobie sztabowcy z Pentagonu - pisze dla Wirtualnej Polski analityk Tomasz Otłowski.
Zanim pochylimy się nad próbą oceny strategicznych i geopolitycznych następstw wojny w Iraku, warto cofnąć się o te dziesięć lat i przypomnieć zasadnicze motywy, które kierowały ówczesną administracją USA przy podejmowaniu tej jakże brzemiennej w skutki decyzji. Przez dekadę napisano na ten temat tysiące publikacji i poważnych prac naukowych, nadal jednak w powszechnej świadomości operacja iracka z 2003 roku kojarzy się wciąż bardziej z osławionymi "naciąganymi dowodami" na iracką broń masowego rażenia czy zaangażowaniem Ameryki w wojnę z terroryzmem. Wszystkie te aspekty stanowią jednak zaledwie część prawdy, a w zasadzie miały (i mają po dziś dzień) za zadanie przesłonić faktyczne strategiczne zamiary Waszyngtonu względem Iraku i całego Bliskiego Wschodu.
Choć może to zabrzmieć niewiarygodnie (a nawet wręcz śmiesznie), najbliższe otoczenie ówczesnego prezydenta USA, Georga W. Busha, naprawdę miało poczucie dziejowej misji. Ultrakonserwatyści pokroju Paula Wolfowitza czy Donalda Rumsfelda (o samym Georgu Bushu juniorze nie wspominając) byli pewni, że to sama Opatrzność złożyła w ich ręce unikalną szansę na dokonanie zmian w podstawowych paradygmatach, rządzących złożoną rzeczywistością geopolityczną Bliskiego Wschodu.
W Waszyngtonie uznano (skądinąd całkiem zasadnie), że u podłoża islamskiego ekstremizmu i terroryzmu leży cały szereg niekorzystnych zjawisk i mechanizmów ustrojowych, społeczno-politycznych, ekonomicznych czy nawet kulturowych, występujących powszechnie na Bliskim Wschodzie i Afryce Północnej. Ich zmiana, w pożądanym przez Zachód kierunku, powinna więc stopniowo odwrócić główne trendy geopolityczne, panujące "od zawsze" w tej części świata. A jak przeprowadzić ową zmianę? Amerykanie uznali, że najprościej i najszybciej dokona się tego, przekształcając któryś z krajów regionu we "wzorcowe" państwo, rządzące się i działające w przybliżeniu (tu Bush był realistą) na modłę zachodnią.
Aby ten zabieg "inżynierii geopolitycznej" mógł być skuteczny, konieczne było współistnienie kilku warunków brzegowych - państwo owo nie mogło być zbytnio zacofane ekonomicznie ani też pozbawione własnych środków do trwałego i szybkiego wzrostu ekonomicznego (np. w postaci zasobów surowców energetycznych), jego ludność powinna być względnie dobrze wykształcona i na odpowiednim poziomie rozwoju technologicznego. I wreszcie, kraj ten musi być w większości zamieszkany przez Arabów (jako etnos dominujący na Bliskim Wschodzie) i leżeć w sercu regionu. Biorąc pod uwagę powyższe kryteria, wybór Iraku nasuwał się tu niejako automatycznie. A że przy okazji Stany Zjednoczone miały z Saddamem Husajnem nieuregulowane rachunki z przeszłości...
Fatalne piętno operacji i bolesne otrzeźwienie
To głęboko ideologiczne podejście do operacji "Iraqi Freedom" odcisnęło swe fatalne piętno na całym jej przebiegu, i to już od pierwszych dni. To właśnie dążenie do całkowitego zburzenia "starego porządku" w Iraku i zastąpienia go nowym, budowanym od podstaw ładem, modelowym dla innych arabskich krajów regionu, stało się przyczyną podjęcia przez Amerykanów kuriozalnych decyzji o rozwiązaniu irackich sił zbrojnych i administracji. Decyzji, która od razu pogrzebała szanse na jakiekolwiek ustabilizowanie sytuacji w okupowanym kraju, o jego przekształceniu w coś wzorcowego dla innych państw regionu już nawet nie wspominając.
Kolejnym z tego typu posunięć, ewidentnie motywowanym ideologicznie (a nie pragmatycznie), było wdrożenie procesu "debaasyfikacji" (Baas to była rządząca w Iraku partia polityczna, której przewodził Saddam Husajn - przyp.) społeczeństwa irackiego, uzasadnianego jako konieczny warunek zerwania z przeszłością. W praktyce oznaczało to jednak (o czym Amerykanie początkowo nie mieli pojęcia) automatyczne i niemal całkowite odsunięcie irackich sunnitów od wpływu na politykę i gospodarkę ich kraju. Oczywiście ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami dla rozwoju sytuacji bezpieczeństwa w państwie. To "opatrznościowe", niemal mesjanistyczne podejście ówczesnej administracji USA do wojny irackiej sprawiało, że w ogóle nie przejmowano się w Waszyngtonie takimi "drobnostkami", jak skomplikowana struktura etniczna i wyznaniowa Iraku czy równie pogmatwane uwarunkowania jego położenia geopolitycznego. Nie zadawano sobie trudu ze skojarzeniem prostych faktów, jak choćby ten, że skoro dwie trzecie ludności kraju stanowią
proirańscy szyici, to w każdych w miarę wolnych wyborach właśnie oni muszą zdobyć większość w parlamencie i utworzyć w Bagdadzie rząd. A ten będzie w sensie strategicznym ciążył w naturalny sposób ku szyickiemu Teheranowi, zwalczając jednocześnie rodzimych sunnitów (jako zwolenników dawnego reżimu i religijnych przeciwników) oraz Kurdów.
Pewny swej misji i racji Biały Dom nie brał też absolutnie pod uwagę ostrzeżeń, wysyłanych Amerykanom już od 2003 roku przez arabskie sunnickie państwa Zatoki Perskiej, Izrael, a nawet Turcję, w których przestrzegano Waszyngton przed naruszaniem kruchej równowagi strategicznej w tej części Bliskiego Wschodu.
Otrzeźwienie, które przyszło już po kilkunastu miesiącach, było brutalne i bolesne. Ale nawet i wtedy, gdzieś pod koniec 2004 roku, Amerykanie jeszcze nie wierzyli, że utknęli w głębokiej strategicznej pułapce - i to znacznie gorszej, niż kampania w Indochinach w latach 60. i 70. ub. wieku. Tamta wojna była zaledwie niewiele znaczącym odpryskiem w zasadniczej globalnej konfrontacji geopolitycznej z Sowietami. Operacja iracka stanowiła zaś strategiczną całość sama w sobie, bo pomimo czynionych już post factum wysiłków nie za bardzo udało się ją "podpiąć" pod globalną wojnę Ameryki z islamskim terroryzmem.
Podjęta w oparciu o tak nierzeczywiste przesłanki, fatalnie prowadzona i źle zarządzana wojna musiała wydać złe owoce. I to zarówno dla Ameryki, jak i dla całego regionu oraz oczywiście samego Iraku.
Śmierć i zniszczenia w Iraku
Zacznijmy od końca, od Iraku. Tu bilans jest najprostszy, choć za suchymi faktami kryje się bezmiar ludzkiej tragedii i zmarnowanego życia całego pokolenia. Jakby nie liczyć, ok. 100 tys. Irakijczyków poniosło śmierć w wyniku przemocy, która rozpętała się w ich kraju po marcu 2003 roku. Liczbę trwale okaleczonych (tak fizycznie, jak i psychicznie) oraz kontuzjowanych niektórzy szacują nawet na cztery miliony osób. Wśród nich są setki tysięcy dzieci, które już do końca życia dręczone będą traumą wojennych przeżyć. Kolejne dwa miliony ludzi to uchodźcy, którzy - najpewniej na trwałe - musieli opuścić swe domy i kraj, uciekając przed prześladowaniami politycznymi (jak sunnici) lub religijnymi (jak chrześcijanie).
10 lat "Irackiej Wolności" to także niewyobrażalne i niemożliwe do oszacowania zniszczenia i straty materialne - w infrastrukturze komunalnej, przemysłowej, komunikacyjnej i transportowej kraju, a także w zabytkach kultury. To również cofnięcie Iraku o ponad trzy dekady w zakresie poziomu wydobycia ropy naftowej - głównego bogactwa naturalnego kraju (dziś poziom wydobycia ropy jest niższy niż przed rozpoczęciem wojny iracko-irańskiej w 1980 roku).
I być może te straty, ofiary i zniszczenia miałyby jeszcze jakiś sens, gdyby w ich wyniku Irak przekształcił się faktycznie w kraj względnie stabilny, respektujący zasady demokracji i swobód obywatelskich, o dobrych perspektywach rozwoju ekonomicznego i cywilizacyjnego. Niestety, wszystko wskazuje na to, że wraz z upływem czasu - zwłaszcza licząc od wycofania się sił USA w grudniu 2011 roku - sytuacja w tym kraju systematycznie i szybko ulega pogorszeniu. Dziś w Iraku poziom przemocy (o różnym tle i charakterze) porównywalny jest już z tym sprzed czterech-pięciu lat, kiedy jeszcze nikt w USA na serio nie zakładał szybkiego zakończenia misji nad Eufratem i Tygrysem. Aż strach pomyśleć, co będzie za rok lub dwa? Skutki dla Bliskiego Wschodu
Jakby tego było mało, operacja Iracka Wolność przyniosła także niekorzystne skutki dla całego Bliskiego Wschodu, zwłaszcza w wymiarze geopolitycznym. Niepoprawny optymista oburzyłby się w tym momencie i wskazał, że przecież region został uwolniony od Saddama Husajna - krwawego dyktatora, satrapy gnębiącego swój kraj i zagrażającego bezpieczeństwu państw sąsiednich. To bez wątpienia fakt, tyle tylko że - paradoksalnie - na Bliskim Wschodzie im więcej dyktatur i reżimów autorytarnych, tym bardziej stabilnie. I na odwrót: im bardziej próbuje się tam zaszczepić zachodnie wartości, takie jak demokracja, prawa człowieka, liberalna gospodarka, z tym większym chaosem i destabilizacją mamy do czynienia. Skutki ostatnich wydarzeń w tej części świata, zwanych Arabską Wiosną, są tego najlepszym dowodem.
"Wolność" przyniesiona w darze Irakowi przez USA oznacza niekorzystne zmiany w geopolityce całego Bliskiego Wschodu, a zwłaszcza obszaru Zatoki Perskiej. Irak pod rządami Saddama Husajna - abstrahując od charakteru tego reżimu - był w istocie jedynym elementem strategicznej układanki w regionie, blokującym w naturalny sposób (z racji swego położenia) ekspansję radykalnych wpływów szyickiego Iranu. Gdyby nie Irak, irańska rewolucja islamska z 1979 roku szybko zapewne rozprzestrzeniłaby się na inne kraje regionu, absolutnie nieprzygotowane wówczas do odparcia agresji Iranu.
Obecnie, gdy Irak - głównie z racji przejęcia sterów władzy przez szyicką większość - znalazł się faktycznie w orbicie strategicznych wpływów Teheranu, pozycja geopolityczna Arabii Saudyjskiej i innych arabskich krajów Zatoki uległa dramatycznemu pogorszeniu. Ale na tym nie koniec.
Zmiana politycznej warty w Bagdadzie, wraz z całkowitym wycofaniem się sił USA i spadkiem zainteresowania Ameryki sytuacją w Iraku, oznacza istotny wzrost wpływów oraz możliwości oddziaływania Iranu w Lewancie. Jak bardzo okazało się to Teheranowi pomocne, pokazują ostatnie wydarzenia wokół Syrii. Dzięki współdziałaniu Iraku, Irańczycy mają dziś bezpośredni i niemal niczym nieskrępowany dostęp do terytorium syryjskiego, co ułatwia im udzielanie pomocy słabnącemu reżimowi Baszira al-Assada. Nie można wykluczać, że gdyby nie owa przychylność Iraku, wojna domowa w Syrii już dawno by się zakończyła. Cała ta sytuacja coraz wyraźniej wciąga zresztą Irak w odmęty syryjskiego kataklizmu.
Klęska supermocarstwa
A co kampania iracka - w istocie przegrana w sensie strategicznym - przyniosła Stanom Zjednoczonym? W wymiarze wizerunkowym i medialno-propagandowym, wojna w Iraku przyczyniła się do bezprecedensowego osłabienia roli i znaczenia USA jako skutecznego mocarstwa, zdolnego do egzekwowania swej polityki w dowolnym miejscu świata. W aspekcie wielkiej polityki globalnej, irackie fiasko stanowi zakwestionowanie amerykańskiego przywództwa w świecie i symboliczny koniec okresu amerykańskiej dominacji w polityce międzynarodowej, trwającego od chwili zakończenia zimnej wojny.
O tym, że nie było to jedynie przypadkowe potknięcie w polityce Waszyngtonu, świadczyć może natomiast to, co czeka nas za niespełna dwa lata w Afganistanie, gdzie właśnie dojrzewa kolejna klęska amerykańskiego "supermocarstwa". Zresztą, nieuchronna już dziś porażka afgańska po 2014 roku będzie w dużym stopniu efektem właśnie wojny w Iraku. Gdyby Amerykanie nie zaatakowali wiosną 2003 roku Bagdadu, lecz skupili się na ostatecznym "dobiciu" talibów, nie mielibyśmy obecnie dwóch przegranych kampanii wojennych i w efekcie stopniowo kruszącej się globalnej pozycji USA.
Życie nie zna próżni i schedę po wszechpotężnej jeszcze dwie dekady temu Ameryce stopniowo i jeszcze nieśmiało próbują przejmować inne mocarstwa. Chiny, Rosja, Indie czy Brazylia niemal każdego dnia, w różnych aspektach stosunków międzynarodowych i w różnych częściach świata, testują granice wytrzymałości i pobłażania Waszyngtonu. A te znacznie skurczyły się w ostatnim czasie, do czego w dużym stopniu przyczyniła się właśnie strategiczna porażka USA w Iraku. Warto pamiętać o tym nowym aspekcie rzeczywistości międzynarodowej, gdy rozważać będziemy aktualne aspekty bezpieczeństwa narodowego Rzeczpospolitej.
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.