Olbrzymia skala przemocy seksualnej w Ukrainie. "Gwałt jest najtańszym sposobem walki"
Komisja śledcza ONZ ds. Ukrainy ma dowody popełnienia przestępstw przemocy seksualnej lub ze względu na płeć przez rosyjskich żołnierzy. Mają oni także dostawać Viagrę. - Rosja nigdy nie przepracowała swoich traum, a zło nie rodzi się nie wiadomo skąd. Jest pielęgnowane, czymś karmione, często przechodzi z pokolenia na pokolenie - mówi psychoanalityczka Wiola Rębecka-Davie.
- Gwałty i napaści na tle seksualnym przypisywane siłom moskiewskim w Ukrainie są częścią rosyjskiej "strategii wojskowej" i "celowej taktyki odczłowieczenia ofiar" - oświadczyła przedstawicielka ONZ Pramila Patten w rozmowie z agencją AFP.
Według informacji ONZ rosyjscy żołnierze mają także dostawać Viagrę - lek stosowany przy zaburzeniach erekcji. - Kiedy słyszymy zeznania kobiet o rosyjskich żołnierzach wyposażonych w Viagrę, to jasne jest, że to strategia wojskowa - powiedziała Patten.
ONZ-owska komisja udokumentowała m.in. przypadki, w których gwałcone, torturowane i bezprawnie przetrzymywane były dzieci, ale wiek ofiar rosyjskich agresorów wahał się od czterech do 82 lat.
O gwałcie jako broni, o tym, jak wojna i trauma robią z żołnierzy maszyny do czynienia krzywdy i o Rosji jako państwie kultywującym traumy WP rozmawia z Wiolą Rębecką-Davie, psychoanalityczką badającą zespół stresu pourazowego po wojennym gwałcie.
Żaneta Gotowalska: "Idź tam, gwałć Ukrainki i nic mi nie mów. Zrozumiano? (...) Najważniejsze tylko, uważaj tam" - to fragment podsłuchanej rozmowy żołnierza rosyjskiego z jego partnerką. Czy dochodzi tutaj do pewnego rodzaju zemsty na obywatelach i obywatelkach Ukrainy? Jeśli tak, skąd to pragnienie?
Wiola Rębecka-Davie*: Mówimy tu o traumie społecznej. Nieprzepracowane traumy jednostkowe doprowadzają do traum transgeneracyjnych, historycznych i społecznych. A trauma w Rosji, spowodowana przez opresję, biedę wsi, wojnę, terror stalinowski, ogólny brak wolności, szacunku do człowieka, nie jest przepracowywana.
Traumy pokoleniowe automatycznie powtarzają się zarówno jednostkowo, jak i na poziomie dużych grup społecznych, szczególnie poprzez idealizację autokracji.
Według pani Rosjanie uważają, że władza absolutna jest dobra?
Rosja uwielbia być rządzona autokratycznie:, kiedyś carowie, potem Lenin, Stalin, komunizm, a teraz Putin.
Uwielbia?!
Dopytuje pani o moje sformułowanie i rozumiem ten ciąg logiczny, wynikający z założenia, że ktoś, kto nie miał wyboru, urodził się w sytuacji opresji, będzie tę opresję powtarzał. Ale żyjemy w czasach internetu, świat się skurczył, nawet w najbardziej restrykcyjnych państwach dokonują się rewolucje kulturowe, np. teraz w Iranie - głośno protestują kobiety i sprzeciwiają się noszeniu chust. W takiej sytuacji uwielbienie, o jakim mówię, wynika z procesu psychologicznego, nazywanego syndromem sztokholmskim, czyli identyfikacją z ciemiężcą.
W 1973 roku Nils Bejerot, szwedzki kryminolog i psychiatra, opisał ten fenomen. Zrobił to po słynnej sprawie napadu na bank, w którym część zatrzymanych i przetrzymywanych ofiar stanęła po stronie oprawców. Syndrom sztokholmski jest bardzo pomocny w opisie i rozumieniu procesu identyfikacji z ciemiężcą, prześladowcą.
Wracając do sytuacji w Rosji - nie każdy chce i może uciec z Rosji, z wielu złożonych powodów. Część rosyjskiego sukcesu polega na autentycznej fascynacji opresją - w tym wypadku Putinem, który jak Bóg Ojciec może wszystko - uratować bieługę w jeziorze Bajkał, zatrzymać inflację, wygrać wojnę w Ukrainie. Z psychologicznego punktu widzenia syndrom sztokholmski pomaga ofiarom poprzez identyfikację - głównie psychologiczną - z katem. Wytwarza się poczucie, że wspierając prześladowcę, samemu jest się bezpiecznym. Ten proces widać jak na dłoni w Rosji.
Myślę, że ważne jest, aby zdać sobie sprawę z tego, że każdy z nas mógłby stać się mordercą. To jest temat, który zajmuje uwagę naukowców, ale i opinii publicznej: kim są ci, co gwałcą i mordują? Tymczasem zwykle to po prostu ludzie, mający rodziny i swoje życie - ale także osoby będące częścią autokratycznego układu - trybikiem w świecie, gdzie używa się przemocy dla zaspokojenia potrzeb dyktatorów.
Rosja nigdy ze swoimi traumami się nie zmierzyła. Nie usprawiedliwiam oprawców w żaden sposób, ale trauma to nie jest coś, co jest zarezerwowane jedynie dla ofiar. Trauma często dotyczy także samych sprawców przestępstw.
W jaki sposób oprawca może dziedziczyć traumę?
Kanadyjski lekarz Gabor Maté, który zajmuje się badaniem traumy, w tym traumy transpokoleniowej, przeprowadził kilka projektów badawczych w więzieniach o zaostrzonym rygorze, dla wielokrotnych morderców. Część badań była nagrana - przy czym osoby, które wzięły udział w badaniu, podpisały oczywiście niezbędne zgody. Na niektórych z nich widzimy osobę prowadzącą badanie i grupę skazanych na długoterminowe wyroki po najbardziej okrutnych zbrodniach.
Przestępcy pytani są m.in. o przemoc domową w czasach dzieciństwa, o to, czy byli ofiarami nadużyć seksualnych i tak dalej. Prowadząca mówi: niech osoba, która pochodzi z rodziny, gdzie był problem z używkami, zrobi krok do przodu.
I cała grupa taki krok robi.
Później prowadząca eksperyment mówi: niech osoba, której rodzic był w więzieniu, zrobi krok do przodu.
I znów wszyscy robią krok.
Trzeba jasno powiedzieć, że rozumienie traumy przestępców nie jest tożsame z usprawiedliwianiem owych przestępstw. Nic nie usprawiedliwia morderstw i gwałtów - ani neurofizjologia, ani środki psychoaktywne, ani trauma transgeneracyjna. Jednocześnie takie są fakty, że sprawcy najczęściej są też ofiarami. Badania pokazują, że większość przestępców ma historię traumy transgeneracyjnej.
W jaki sposób trauma transgeneracyjna się przenosi? I czy nauka wie, dlaczego w ogóle istnieje?
Trauma transgeneracyjna opisywana jest z dwóch perspektyw - jako psychologiczny przekaz transgeneracyjny, poprzez wzorce przywiązania (teoria Bolbwy) oraz jako epigenetyczne dziedziczenie traumy.
Wyjaśnijmy: epigenetyka to nauka badająca zmiany funkcji genów, które nie są związane ze zmianami w sekwencji DNA. Bada, czy funkcje genów mogą być modyfikowane przez czynniki zewnętrzne i podlegać dziedziczeniu.
A termin "trauma międzypokoleniowa" odnosi się do traumy, której doświadcza nie tylko jedna osoba, ale jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Po raz pierwszy została rozpoznana w 1966 roku przez kanadyjską psychiatrę Vivian M. Rakoff i jej współpracowników, którzy udokumentowali wysoki poziom stresu psychicznego wśród dzieci ocalałych z Holokaustu. Od tego czasu najszerzej zbadano osoby, które przeżyły Holokaust i ich dzieci. Niemniej jednak teoretycznie każdy rodzaj ekstremalnego i długotrwałego stresu może mieć negatywne skutki psychologiczne nie tylko dla osób cierpiących, ale także dla ich potomstwa, powodując lęk kliniczny, depresję i PTSD.
Rachel Yehuda, naukowczyni zajmująca się badaniami nad przekazem traumy transgeneracyjnej na poziomie epigenetycznym, opisała wyniki badan przeprowadzonych w laboratorium nowojorskiego szpitala Mount Sinai na próbkach krwi pobranych od drugiego pokolenia osób urodzonych przez ocalałych z Holocaustu.
Yehuda przedstawiła dowody dotyczące międzypokoleniowego przenoszenia skutków traumy i możliwej roli mechanizmów epigenetycznych w ich przekazywaniu. Wyróżniła tu dwie kategorie. Pierwsza to tak zwane efekty zaprogramowane rozwojowo. Mogą one wynikać z wpływu wczesnych ekspozycji środowiskowych potomstwa oraz ekspozycji in utero - czyli z tego, czego doświadczała mama będąc z dzieckiem w ciąży albo tuż po jego urodzeniu.
Druga kategoria obejmuje zmiany związane z urazem sprzed poczęcia dziecka u rodziców. Mogą one wpływać na linię zarodkową i na interakcje płodowo-łożyskowe. Badania Yehudy nie są jedyne w tym temacie, rok temu Kosovo Rehabilitation Center Torture Victims wraz z Uniwersytetem w Kopenhadze zaprezentowały badania przeprowadzone na 118 kobietach zgwałconych w czasie wojny w Kosowie (1998-1999) i dzieciach, które urodziły się po wojnie (ważne: nie w wyniku gwałtu).
Powszechnie uznaje się, że zapewnianie wsparcia, opieki i leczenia kobietom, które doświadczyły przemocy seksualnej, tortur lub innych poważnych traumatycznych wydarzeń podczas konfliktu jest działaniem zapobiegającym retraumatyzacji i przenoszeniu traumy.
Mniej jasne pozostaje, w jaki sposób narażenie na taką traumę może mieć długofalowy wpływ na przyszłe pokolenia. Dowody sugerują, że dzieci urodzone przez te straumatyzowane kobiety częściej mają problemy behawioralne i kliniczne, w tym objawy PTSD, a także inne problemy ze zdrowiem psychicznym i fizycznym. Wczesna identyfikacja dzieci dotkniętych chorobą jest kluczem do szybkiej interwencji i leczenia.
KRCT i Uniwersytet w Kopenhadze wykazały, że rodzicielskie PTSD jest związane ze zmianami funkcji osi podwzgórze-przysadka-nadnercza (HPA), w tym obniżonym poziomem kortyzolu u potomstwa. Nieopublikowany jeszcze przegląd systematyczny, który ostatnio dotyczył międzypokoleniowej transmisji PTSD między rodzicami a ich potomstwem, wykazał, że dziesięć z trzynastu badań dostarczyło pewnych dowodów na przenoszenie PTSD na ich potomstwo. Większość z tych badań skupiała się na traumie wojennej i gwałcie wojennym.
Wracamy do tej aktualnie toczącej się wojny. Pani zdaniem proces dziedziczenia traum, który pokazałyśmy, dotyczy też części społeczeństwa rosyjskiego?
Tak, to dotyczy też części Rosjan. Po prostu zło nie rodzi się nie wiadomo skąd. Jest pielęgnowane, czymś karmione, często przechodzi z pokolenia na pokolenie. Język nienawiści, segregacji, określony przekaz propagandy, a w przypadku Rosji jeszcze separowanie od reszty świata.
To wszystko sprawia, że wielu Rosjan jest trybikami w maszynie powtarzalnej traumy, która przybiera formę przemocy, gwałtu, uzależnień.
Można powiedzieć, że to taka niechlubna tradycja. Już od czasów Armii Czerwonej armia rosyjska nie ma zbyt dobrej renomy.
Armia Radziecka, gdzie się nie pojawiła, gwałciła, grabiła. Historyk Antony Beevor zajmuje się od dekad historią Rosji i Armii Radzieckiej. Jako jeden z pierwszych, analizując dokumenty, doniesienia z frontu, raporty, opisał rozmiary przemocy seksualnej w kontekście wyzwalania przez Rosję okupowanych terenów w czasie marszu na Berlin. Jak mówił w BBC, w Rosji wydano na niego wyrok śmierci.
Według źródeł ONZ podczas obecnej wojny żołnierze rosyjscy mają podawaną Viagrę.
To, że armia rosyjska robi to, co ma zapisane transgeneracyjnie zarówno jako skrypt określonych zachowań, uprzedzeń, idealizacji przemocy, przedmiotowego traktowania innych, nie jest z punktu widzenia psychologicznego szczególnie zaskakujące.
Gwałty w czasie wojny w Ukrainie wydarzają się nie tylko dlatego, że paru Rosjan się napije i naćpa czy dostanie Viagrę, ale dlatego, że są systemowo przygotowani, by korzystać z tych przerażających narzędzi.
A pamiętajmy, że wojna Rosji z Ukrainą trwa od 2014 roku. Przemoc seksualna w tej wojnie jest oficjalnie znana i z wcześniejszych lat nie tylko od 24 lutego. Organizacja Eastern Ukrainian Center for Civic Initiatives (EUCCI) zajmuje się dokumentowaniem zbrodni przeciwko ludzkości oraz konkretnym działaniom praktycznie przekładającym się na wsparcie ofiarom tortur i gwałtów na osobach pochodzenia ukraińskiego od 2014 roku. EUCCI zebrała i udokumentowała ponad trzy tysiące przypadków, tortur i gwałtów w latach od 2014 do 2022, jeszcze przed zaostrzeniem wojny 24 lutego.
Skoro jest tak powszechny, byłoby wręcz dziwne, gdyby dowódcy wojskowi nie korzystali z tych okropnych metod do osiągania swoich celów.
Gwałt jest czymś przerażającym, skutecznie zastraszającym. To uniwersalna technika psychologiczna. Tak samo jak było w czasie II wojnie światowej, w Syrii, w Afganistanie i na każdej innej wojnie.
Uchodźczynie z Ukrainy, mówiły mi, że uciekły m.in. dlatego, by nie paść ofiarami gwałtu. Albo uciekły, bo zgwałcone już zostały. Z punktu widzenia psychologii jest to cały czas to samo - podsycanie nienawiści i uprzedzeń, wzmacnianie zachowań dewiacyjnych i przestępczych.
Istnieje nawet w języku rozumienie zjawiska gwałtu jako broni w czasie wojny, jako narzędzia wojennego (z ang. rape as a weapon of war).
Wprowadzenie definicji gwałtu jako narzędzia wojennego otworzyło nową perspektywę - widzenia i rozumienia seksualności, jako czegoś, co może być również użyte często tak samo jak broń do zadawania cierpienia. To działa nie tylko na ludność cywilną w krajach, w których toczy się wojna. Działa też na wyobraźnię wszystkich, do których takie informacje docierają.
W ostatnich 30 latach zmienia się narracja wokół tego, czym jest gwałt wojenny. Publikacji na temat przemocy seksualnej w czasie działań wojennych jest coraz więcej. Coraz bardziej oczywiste jest, że nie tylko dzieci i kobiety są narażone na przemoc seksualną na wojnie. Wszyscy są. Jesteśmy w procesie zmiany narracji na poziomie opisu i języka. Wcześniej gwałt był opisywany jako część wojny, wręcz oczywista konsekwencja wojennej przemocy oraz co ważne - tajemnica, o której raczej się nie mówi.
A przecież każda wojna jest powiązana z przemocą seksualną i skala tej przemocy przy każdym konflikcie jest olbrzymia. To nie jest tak, że to się zdarza tylko czasem. Pomiędzy liczbą raportowanych przypadków przemocy seksualnej a realną liczbą jest czarna dziura.
Z międzynarodowych badań statystycznych na temat przemocy seksualnej w czasie konfliktów wojennych - takie daje podaje ONZ, aktualnie również SVRI - wynika, że zgłaszane jest jedynie od 7 do 9 proc. dokonanych przestępstw seksualnych. Wojna nie sprzyja raportowaniu tego typu przemocy, więc realnie procent jest znacznie większy. Ludzie w czasie wojny walczą, by przeżyć, przetrwać, zabezpieczyć najbliższych, więc jeżeli nie ma bezpośredniego, medycznego zagrożenia życia, ofiary przemocy seksualnej nie raportują przestępstw.
Kultura odgrywa też dużą rolę?
Tak, szczególnie, gdy jest oparta na patriarchalnym zdominowaniu kobiet i ich przekonaniu, że gwałt jest ich winą i odpowiedzialnością. Powszechne jest przekonanie, że kobiety muszą radzić sobie z traumą gwałtu same. Wciąż pokutuje przekonanie, że lepiej o tym nie mówić. Istotne jest również, że zorganizowane systemy pomocy ofiarom gwałtów wojennych nie istnieją, bądź są tylko fragmentaryczne.
Tym samym pomoc jest zwykle bardzo ograniczona i wzmacnia myślenie, że trzeba zostać samemu z traumą gwałtu. Aby z tego stanu myślenia przejść do myślenia o gwałcie jako zbrodni przeciwko ludzkości, niezbędna jest ogromna praca - społeczna, ale i indywidualna.
Wołodymyr Szczerbaczenko, szef EUCCI, pomógł utworzyć na terenie Ukrainy międzynarodową sieć ofiar przemocy seksualnej ("sema" w języku suahili znaczy "powiedz"). SEMA pomaga poprzez wsparcie finansowe, psychologiczne, prawne - wspiera osoby, które doświadczyły przemocy seksualnej związanej z okupacją rosyjską od 2014 roku oraz pomaga w gromadzeniu dowodów w kontekście postępowań przygotowawczych, do procesów ws. zbrodni przeciwko ludzkości. Ja w swojej pracy bardzo blisko współpracuję zarówno z ECCUI, jak i ukraińską SEMA od paru lat.
Kolejnym wątkiem, o którym informuje ONZ, jest to, że żołnierze agresora dostają środki psychoaktywne.
Profesor Łukasz Kamiński, w swojej znakomitej książce "Shooting up: A Short History of Drugs and War", opisał historię używek na wojnach. To jest kompendium wiedzy na temat wojen od czasów starożytnych do współczesności i przeróżnych substancji psychoaktywnych wykorzystywanych przez armie w kolejnych wojnach.
Wojna to czas, gdy używki i gwałty tak jakby zyskują swój "strukturalny powód". Używki służą temu, by żołnierze, jako mięso armatnie, byli jak najbardziej efektywni, wygrywali wojnę. Gwałt jest najtańszym sposobem walki - nie używa się żadnej specjalistycznej broni, nie wydaje się pieniędzy, a efekt jest osiągany.
Ponadto gwałt jest sposobem najbardziej efektywnym - terroryzuje osobę, która go doświadcza, jej rodzinę, społeczność. Niestety działa jako coś, co może zapisać się na poziomie dziedziczenia traumy przez wiele pokoleń. To jest tzw. czysty interes wroga, żeby tego typu działania podejmować wobec ludności atakowanego państwa. Nawet, jeśli są one określone jako zbrodnia przeciwko ludzkości.
Korzystanie ze środków psychoaktywnych i zmieniających nastrój to też jedna ze strategii wojennych. Faktem jest, że w czasie różnych wojen środki te były zawsze używane do tego, by wzmacniać żołnierzy, utrzymywać ich w stanie stałej gotowości do walki w stanie pobudzenia - żeby żołnierz mógł np. nie spać trzy dni. Ludzie mają swoje ograniczenia - nie jesteśmy w stanie sami utrzymać się w stanie pobudzenia dłużej niż 24 godziny - nasz organizm będzie to pobudzenie redukował. Podanie środków psychoaktywnych wzmacnia wytrzymałość organizmu. W tym sensie jest to zrozumiałe, że z takich środków się korzysta.
Takie środki były podawane m.in. podczas konfliktu zbrojnego na Bałkanach. Wówczas amfetamina była używana przez wojska serbskie. W Kongu używa się środków pobudzających, pozyskiwanych z roślin, które są dostępne na tym terenie, najbardziej znana roślina, z której korzeni można uzyskać niezwykle efektywną substancję psychoaktywną jest i była Iboga/Tabernanthe iboga. Substancja uzyskiwana z korzenia Iboga służy do utrzymywania bojówek rebeliantów w długoterminowym pobudzeniu. Środki pobudzające były podawane rebeliantom z grupy Hutu podczas ludobójstwa w Rwandzie.
A w przypadku wojsk rosyjskich?
Armia radziecka znana jest nie od dziś ze swojego upodobania do alkoholu Przemarsz Armii Czerwonej na Berlin był też marszem w większości często pijanych, ale też zdeterminowanych żołnierzy.
Podczas II wojny rosyjscy żołnierze nałogowo pili alkohol i armia rosyjska jest z tym do dziś kojarzona. Wasilij Grossman, jeden z bardziej znanych pisarzy radzieckich, towarzyszył Armii Radzieckiej jako dziennikarz w drodze na Berlin i opisywał to, co się działo. W tym gwałty dokonywane przez żołnierzy. Wszystko w połączeniu z alkoholem.
A teraz - według doniesień przedstawicielki UN Pramili Patten- Rosjanie korzystają z innych substancji psychoaktywnych, wspomaganych – jak wspomniałyśmy - dodatkowo Viagrą. Zmieniają się substancje psychoaktywne, nie zmienia się natomiast formuła prowadzenia wojny.
Dalszy ciąg artykułu pod podcastem:
Dziś, w XXI wieku, dostajemy relacje świadków zbrodni wojennych, w tym te dotyczące przemocy seksualnej, niemal na żywo. Wszystko dzięki social mediom.
Ma to na pewno bardzo duże znaczenie. Mówienie o tym temacie wymaga jednak ogromnej etyki, by nie doprowadzić do retraumatyzacji osób, które już niestety traumą wojny, tortur i gwałtu wojennego są obciążone. Istotny jest język, jakiego używamy w opisie doświadczeń osób po traumie wojennej i gwałcie.
Istotne jest to w jakim społecznym nastawieniu funkcjonujemy, czy mamy system prawny odpowiadający na potrzeby ofiar gwałtu wojennego, społeczne i psychologiczne wsparcie oraz czy jest powszechny, nieutrudniony akces medyczny dla potrzebujących. Brak dostępu do takiej pomocy naraża osoby z doświadczeniami traumy wojennej tortur i gwałtu wojennego właśnie na retraumatyzację.
Jesteśmy w procesie bardzo poważnych zmian dotyczących myślenia o tym, czym przemoc wojenna jest i jak - mając coraz więcej wiedzy na temat traumy - o niej rozmawiać. Trzeba pamiętać, że retraumatyzacja prowadzi do wycofywania się z raportowania zbrodni wojennych.
Social media mogą robić dużo dobrego, ale i złego - pomagać, informować, ale i doprowadzać właśnie do retraumatyzacji. Pamiętajmy, że dla ofiar przemocy seksualnej wojna nigdy się nie skończy. Osoby po doświadczeniach traumy pozostają z tym wszystkim same, potrzebują niezwykle dużo wsparcia, by nauczyć się w tym stanie w miarę normalnie funkcjonować. To nasza wspólna społeczna odpowiedzialność.
W mediach coraz częściej problem przemocy seksualnej analizowany jest z pozycji ofiary, rośnie krytyka szkodliwych komentarzy na jej temat, wielu dziennikarzy i samych czytelników, pilnuje, by używany w mediach język był inkluzywny. Dobrze sobie radzimy jako społeczeństwo?
Uczymy się tego. A ucząc się rozumienia, a później mówienia, zapobiegamy długofalowym, często nieodwracalnym procesom związanym z dziedziczeniem traumy. Pamiętajmy, że dziedziczenie traumy obciąża pokolenia.
Najbardziej aktualne badania mówią, że dziedziczenie traumy dotyczy aż 14 pokoleń, które będą się z tym mierzyć. A to oznacza, że będą mieć tendencję do nadużywania używek, zmagania się z zespołem stresu pourazowego, depresją. Ucząc się języka, rozumienia traumy, może zabezpieczyć kolejne pokolenia. Niestety to jest proces.
Wiola Rębecka-Davie. Psychoanalityczka badająca zespół stresu pourazowego po wojennym gwałcie - War Rape Survivors Syndrome. Związana z Womens Therapy Centre Institute New York. Jako licencjonowana psychoanalityczka zrealizowała projekt: "Rape - a history of shame" – wywiady z osobami, które przeżyły gwałt, z Konga, Kosowa, Ugandy, Sudanu, Kolumbii, Gwinei i Birmy. Wydała też książkę "Rape: a history of shame. Diary of the survivors". Urodziła się w Warszawie, mieszka i pracuje w Nowym Jorku.
Żaneta Gotowalska, dziennikarka Wirtualnej Polski