Okupanci strzelają do mieszkańców Chersonia. "Krzyczymy i będziemy im krzyczeć, że jesteśmy Ukrainą"
W poniedziałek rosyjscy okupanci otworzyli ogień do uczestników proukraińskiej manifestacji w Chersoniu. Mimo że region jest w całości okupowany, zwolennicy Ukrainy codziennie protestują przed siedzibą administracji obwodowej zajętej przez Rosjan. Część osób została ranna od wybuchu granatu hukowego.
Jak widać na zdjęciach lokalnej telewizji Most TV, najpierw okupanci chroniący budynek administracji obwodowej strzelali w powietrze. Potem zaczęły się wybuchy granatu, które wywołały pożar.
W Chersoniu od pierwszych dni marca mieszkańcy wychodzą na pokojowe wiece z ukraińskimi flagami, nawet z dziećmi. Krzyczą okupantom: "Idźcie do domu", "Chersoń to Ukraina".
У Херсоні росіяни стріляли у мітингарів
- Czasem niektórym jest ciężko powstrzymać się od agresji werbalnej - mówi Wirtualnej Polsce Julia Jasińska, uczestniczka protestów i mieszkanka miasta. Ma doświadczenie, bo uczestniczyła w pokojowych demonstracjach w 2014 roku. - Widząc agresję, staram się powstrzymywać ludzi, mówię, że agresja wobec okupanta tylko nam zaszkodzi. Ludzie to rozumieją, bo nie wszyscy mieli do czynienia z takimi akcjami - opowiada.
- Dziś ludzie zaczęli podchodzić do okupantów, którzy zajęli administrację obwodową. Zdaje się, że podeszli za blisko. To nie jest pierwsza strzelanina, wcześniej wielokrotnie strzelali na ostrzeżenie. W niedzielę 13 marca, jak maszerowaliśmy w dużej kolumnie, obok jechali okupanci. Ludzie do nich podeszli, śmiało wykrzykiwali hasła. Okupanci zaczęli strzelać. Jednak ludzie nadal na nich krzyczeli i byli oburzeni - relacjonuje.
Proukraińskie wiece w Chersoniu odbywają się przed budynkiem administracji obwodowej, którą w całości kontrolują wojska okupacyjne. Zajęli też prokuraturę regionalną i nikt nie wie, co dzieje się w środku tych budynków. Są otoczone przez wojsko. - Ostatnio usunęli z administracji flagę Ukrainy, jednak rosyjskiej nie wywiesili, nie odważyli się - śmieje się Julia.
- Ludzie idący na akcje są gotowi na strzały - dodaje. - Mamy już niski próg strachu. Za każdym razem uczestnicy podchodzą bardzo blisko okupantów. Zaczynają robić im zdjęcia, kręcić wideo. Moja koleżanka robiła transmisję na żywo, zabrali ją. Dziś mi odpisała, że siedziała kilka godzin z workiem na głowie, była przesłuchiwana, sprawdzano jej telefon. Ale nie była bita.
Julia śmieje się na widok tak "silnej" armii, "wyzwolicieli", którym "wyzwalani" każą wynosić się i których bez strachu filmują ich na żywo.
Dlaczego okupanci strzelali?
Zdaniem Julii, przyczyną zdenerwowania okupantów jest to, że nie powiodły się plany stworzenia w regionie tzw. chersońskiej republiki ludowej.
- Ważną częścią tego jest dystrybucja pomocy humanitarnej — ale ludzie nie chcą jej brać. Żołnierze sami roznoszą siateczki, ale ludzie tego nie przyjmują. Mówi się, że w tej pomocy humanitarnej jest żywność skradziona z naszych sklepów. Przyjęcie pomocy ma pokazać, że nasi ludzie wspierają ich rządy - mówi mieszkanka Chersonia.
Kolejnym powodem wściekłości może być Czornobajiwka, wioska obok Chersonia, gdzie znajduje się miejskie lotnisko. Ukraińskie wojsko co najmniej czterokrotnie niszczyło rosyjskie helikoptery, ciężarówki i spadochroniarzy. W piątek w Czornobajiwce miał zginąć dowódca 8. Armii Południowego Okręgu Wojskowego Rosji, generał-porucznik Andriej Mordwiczew.
Lotnisko stało się bohaterem ukraińskiego Internetu: "tu będzie dla was jedna wielka Czornobajiwka!" — grożą użytkownicy. Czornobajiwka to pat i śmierć dla "bogatyria" — rycerza z rosyjskich bajek:
Okupantom przeszkadza ukraiński pokojowy opór, dlatego w miejskich grupach w poniedziałek zaczęto rozprzestrzeniać "Odezwę do obywateli mieszkających w m. Chersoń", w języku rosyjskim i pod rosyjskim orłem. W odezwie "komendant miasta" (bez imienia i nazwiska) zakazuje m.in. "wieców, marszów i pikiet obywateli".
- Nie mają dużej władzy nad miastem, nałożyli godzinę policyjną. Od czasu do czasu jeżdżą po mieście w formie "patroli", aby zaszczepić strach, jeżdżą z tą swoją swastyką w postaci litery "Z". Z drugiej strony, starają się nieść wizerunek "wyzwolicieli", próbują robić wrażenie, że nie chcą krzywdzić cywilów. A w nocy rabują sklepy. Takie jest ich podwójne zachowanie - mówi nasza rozmówczyni.
W Chersoniu nie ma też ukraińskiej policji - jak twierdzi Julia, w mieście okupanci starają się kontrolować, ale poza Chersoniem pozwalają na więcej: rabują, porywają ludzi, niszczą majątek. Z drugiej strony, jeśli wierzyć doniesieniom władz w Kijowie, partyzanci w tym regionie rozpoczęli "wojnę kolejową", niszcząc komunikację regionu z Krymem i innymi częściami Ukrainy.
- Mamy nadzieję, że po prostu pójdą stąd. Bardzo boimy się takiego scenariusza, jak w Charkowie czy Mariupolu. Dlatego krzyczymy i nadal będziemy krzyczeć do nich: idźcie do domu, Chersoń to Ukraina - puentuje Julia.