Ojciec poświęcił życie, by uratować córkę
Tragedia w Nowej Zelandii. Ojciec zginął w wodzie ratując córkę. Użył resztek sił, by utrzymać jej głowę nad powierzchnią i przenieść ją na skały.
W sobotę mężczyzna bawił się w wodzie przy wyspie Moturiki ze swoją 16-letnią córką, 14-letnim synem i kilkoma siostrzeńcami, kiedy doszło do tragedii. Gdy jego córka skoczyła do morza, nagle zmieniły się warunki.
"Zauważył, że walczyła i wskoczył do wody od razu, bez namysłu. Zanurzył się, aby ją podnieść" - napisała w oświadczeniu rodzina zmarłego. "Oddał całą swoją siłę i energię, aby ją ocalić. Rodzina próbowała wszystkiego, aby mu pomóc, ale poszedł na dno" - dodano.
Syn Wikeepy zaryzykował własne życie, próbując uratować ojca. Wskoczył do wody i trzymał Wikeepę nad powierzchnią, zanim wepchnął go na łódź ratunkową. "Jest bohaterem, jak jego ojciec. To historia miłości rodziny, która oddałby za siebie wszystko, łącznie z życiem" - napisano w oświadczeniu.
43-letni Wikeepa został wyciągnięty z fal przez ratowników, którzy następnie przeprowadzili resuscytację. Mężczyzny jednak nie udało się uratować.
Pogrążona w żałobie rodzina Reona Wikeepy złożyła hołd jego odwadze. Jak stwierdzili, ojciec nie umarł, ale poświęcił się z miłości dla swojej rodziny. Podkreślono, że Wikeepa podjąłby taką samą decyzję o próbie ratunku, nawet gdyby nie dotyczyło to jego rodziny.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W sobotę panowały trudne warunki
Przewodniczący Mount Maunganui Lifeguard Service, Jamie Troughton, powiedział, że w sobotę warunki były trudne. Fala osiągnęła wysokość 1,5 metra; było też dużo wody, która pojawiła się po burzy poprzedniej nocy.
- Śmierć Wikeepy była tragicznym początkiem letniego sezonu patrolowego, a incydent miał duży wpływ na członków klubu - powiedział Troughton.
- Niestety wszystko wydarzyło się poza naszym obszarem patrolowania i poza zasięgiem wzroku, po drugiej stronie wyspy Moturiki, ale dotarliśmy tam tak szybko, jak to możliwe, (…) w trudnych warunkach – dodał.
- Nasza załoga wyciągnęła pacjenta z wody i jak najszybciej zabrała go z powrotem na plażę, a my mogliśmy od razu rozpocząć resuscytację wraz z innymi służbami ratunkowymi – wyjaśnił.
Tragedia wstrząsnęła ratownikami klubu, zwłaszcza tymi, którzy pocieszali i wspierali rodzinę Wikeepy podczas akcji reanimacyjnej. - To była naprawdę rozdzierająca serce sytuacja i nie można było nie odczuwać żalu i straty. Jestem jednak dumny z profesjonalizmu, z jakim nasz zespół poradził sobie z sytuacją i troszczył się o siebie nawzajem. Nasze serca są z rodziną - podkreślił Troughton.