Ogromne protesty na Kubie. Socjalizm, COVID, embargo i... frustracja
Największe protesty od lat 90. XX w. przelewają się od niedzieli przez Kubę. Mieszkańcy mają dość kryzysu gospodarczego, który pogłębiły zaostrzone przez Donalda Trumpa sankcje oraz pandemia COVID-19.
Kuba przechodzi obecnie największy kryzys gospodarczy od tzw. "okresu specjalnego" (czas po upadku ZSRR, kiedy załamał się kubański eksport i import, co przełożyło się na niespotykaną w historii porewolucyjnej Kuby recesję). Pandemia koronawirusa i embargo zaostrzone przez prezydenta Donalda Trumpa przyczyniły się do ograniczenia wpływów z turystyki, jednej z głównych gałęzi gospodarki Kuby. Na koniec kadencji wpisał również Kubę na listę krajów wspierających terroryzm, a to z kolei postawiło bariery w handlu na rynku międzynarodowym.
To przekłada się na ogromne braki w sklepach i kłopoty z zaopatrzeniem w podstawowe produkty. Sytuację pogorszyła mocno krytykowana reforma walutowa i "dolaryzacja" gospodarki, która doprowadziła do inflacji.
Pod koniec ubiegłego roku otwarto lepiej zaopatrzone sklepy MLC, gdzie mieszkańcy mogą płacić wyłącznie kartą walutową, a które stały się solą w oku Kubańczyków.
Yorlandy, hawański taksówkarz, a z wykształcenia ekonomista tłumaczy, że to, czego Kuba potrzebuje, to decentralizacja gospodarki, realne otwarcie się na świat, ale też odłożenie polityki na bok.
- Żyjemy w kraju, w którym teoretycznie wszyscy mamy takie same prawa i wszyscy jesteśmy równi. W kraju, w którym nie ma różnic społecznych, ale... to niewiarygodne, że niektórzy nie mogą zapłacić za jedzenie, a inni mogą wydać tysiące dolarów na samochód - mówi rozgoryczony.
Koronawirus na Kubie. COVID-19 przelał czarę
Mimo postępującej akcji szczepień (ponad 7 mln Kubańczyków przyjęło przynajmniej pierwszą dawkę) z powodu pandemii z początkiem lipca na Kubie załamał się system opieki zdrowotnej. Choć przez długi czas Kuba wyróżniała się w walce z pandemią na tle innych państw regionu, w ostatnich tygodniach sytuacja diametralnie się pogorszyła. Od 9 lipca na wyspie notuje się ponad 6 tys. zakażeń dziennie w kraju, który ma 11 mln mieszkańców. Każdej doby wykonuje się 40 tys. testów.
Najgorsza sytuacja jest w prowincji Matanzas, na którą przypada ponad połowa dziennych zachorowań. To tutaj leży kurort Varadero, dlatego przypuszcza się, że za wzrost zakażeń odpowiada wariant Delta przywieziony przez turystów. W sieci pod hasztagami #SOSMatanzas i #SOSCuba pojawiły się setki wpisów, które mają zwrócić uwagę społeczności międzynarodowej na trudną sytuację.
Przepełnione szpitale, braki podstawowych leków, sprzętu i zapowiedź całkowitego lockdownu podkopały wiarę w kubańską służbę zdrowia, oczko w głowie rewolucji, i doprowadziły ludzi do wrzenia.
Protesty na Kubie. Ludzie wyszli na ulicę
Pierwsze protesty wybuchły w niedzielę 11 lipca w San Antonio de los Baños, w prowincji Mayabe, 30 km od Hawany. Kilkaset osób wyszło na ulice i przeszło pod prowincjonalny komitet Komunistycznej Partii Kuby, wykrzykując hasła "Wolność" i "Ojczyzna i życie". Całość była transmitowana w internecie, co dało efekt kuli śniegowej. Już kilka godzin później demonstracje odbywały się m.in. w Artemisie, Ciego de Ávila, Camagüey i Hawanie, gdzie tłum zebrał się pod Kapitolem i na słynnej promenadzie Malecón na wysokości dzielnicy Centro.
W tym samym miejscu, gdzie w sierpniu 1994 roku, podczas tzw. "maleconazo", setki hawańczyków wyszły wyrazić swoje niezadowolenie podczas "okresu specjalnego". Wówczas tłum domagał się przybycia Fidela Castro, któremu ostatecznie udało się uspokoić nastroje.
Tym razem do San Antonio de los Baños przyjechał Manuel Diaz-Canel, prezydent Kuby od 2018 roku, który zastąpił na tym stanowisku Raula Castro. Nowy kubański prezydent jednak nie może pochwalić się taką charyzmą, jak nawet młodszy z braci Castro, a co dopiero starszy Fidel, który sprawował rządy na Kubie przez blisko 50 lat i przez wielu Kubańczyków do dziś uważany jest za ojca narodu.
Dlatego pojawienie się Diaza-Canela niewiele dało, podobnie jak wygłoszone w niedzielę o godz. 16 orędzie do narodu w kubańskiej telewizji. Prezydent zarzucił Stanom Zjednoczonym ingerowanie w sprawy wewnętrzne Kuby i próby destabilizacji sytuacji na wyspie. Choć przyznał, że rozumie żal i frustrację mieszkańców, to zagroził, że wszelkie próby destabilizacji państwa spotkają się z surową reakcją.
W miejsca, gdzie odbywały się protesty, skierowano specjalne oddziały policji i wojska, których rolę ograniczono jedynie do pilnowania porządku i patrolowania terenu. Mimo to doszło do kilku poważnych incydentów. Protestujący w Hawanie wywrócili na dach pusty radiowóz i obrzucili go kamieniami. Splądrowano tez kilka sklepów MLC. W poniedziałek Agencja Reutera potwierdziła, że zostało zatrzymanych kilkadziesiąt osób.
Nie doszło jednak do większych zamieszek ani z policją, ani ze zwolennikami rządu, którzy zorganizowali swoje masowe kontrmanifestacje poparcia dla rządu w wielu miastach.
Do protestujących Kubańczyków przyłączył się m.in. Leoni Torres, popularny piosenkarz kubański. Na Facebooku napisał "Najwyższy czas, aby posłuchać swoich ludzi! Jeśli nie umiecie uznać swoich błędów i ich naprawić, będziecie musieli nas zabić".
Protesty zakończyły się w niedzielę przed godziną policyjną wprowadzoną w związku z pandemią COVID-19. W nocy ulice były patrolowane przez wzmożone oddziały policji i wojska. Władze wyłączyły również internet mobilny na wyspie, aby przerwać komunikację między zarzewiami protestów oraz ograniczyć transmisje w internecie.
Protesty to frustracja Kubańczyków
Najbardziej sfrustrowane wydaje się młode pokolenie Kubańczyków, które nie pamięta zimnej wojny, a nawet rządy Fidela Castro są dla niego mglistym wspomnieniem. Przypomnijmy, że wódz rewolucji oddał władzę młodszemu bratu w 2009 roku, a zmarł 25 listopada 2016 roku.
- Podwyżki od stycznia są mordercze. Za antybiotyk na czarnym rynku płaci się 50 dolarów. Ale przecież Kuba produkuje leki. I choć nie popieram interwencji Stanów Zjednoczonych, to gdyby nie to, że mam małe dzieci, przyłączyłabym się do protestów - tłumaczy Wirtualnej Polsce jedna z mieszkanek Kuby, z którą udało nam się skontaktować.
Dodaje, że braki są ogromne, a co gorsza wielu mieszkańców nie ma kart MLC, aby zrobić zakupy w lepiej zaopatrzonych sklepach.
Potwierdza to taksówkarz Yorlandy. Przyznaje, że tak źle dawno nie było. - Kraj potrzebuje wielkich przemian, a nie jesteśmy na dobrej drodze. Ludzie codziennie ponoszą konsekwencje złego zarządzania ekonomicznego.
Cindel, 26-letnia Kubanka z San Antonio de los Baños, gdzie wybuchły pierwsze protesty tłumaczy, że młodzi ludzie nie mają nadziei na przyszłość. - Szczerze uważam, że ten protest nadał cel młodym Kubańczykom. Ludzie z mojego miasta jako pierwsi wyszli na ulice. Byli bez jedzenia i bez elektryczności. Powiedzieli dość.
Rekcja w Stanach Zjednoczonych na protesty na Kubie
Na protesty na Kubie błyskawicznie zareagowały opozycyjne media kubańskie w Miami a także politycy, głównie związani z Partią Republikańską.
Burmistrz Miami Francis Suarez, wraz z senator Ileaną Garcíą wezwał do "międzynarodowej interwencji prowadzonej przez Stany Zjednoczone w celu ochrony kubańskiego narodu przed krwawą łaźnią". Internet zalały też wpisy prawicowych kongresmenów, powstała również petycja do prezydenta Joe Bidena o interwencję zbrojną na Kubie.
Biały Dom jednak zachowuje spokój. W wydanym oświadczeniu prezydent Joe Biden zaznaczył tylko, że Stany Zjednoczone "stoją po stronie Kubańczyków, których głos wzywa do wolności i uwolnienia z tragicznego uścisku pandemii oraz od dziesięcioleci represji i cierpienia gospodarczego".
- Stany Zjednoczone wzywają reżim kubański, aby wysłuchał swoich obywateli i służył ich potrzebom w tym ważnym momencie - czytamy w oświadczeniu Joe Bidena.
Z kolei Jake Sullivan, doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego, ostrzegł władze Kuby przed użyciem przemocy wobec demonstrantów.
- Stany Zjednoczone wspierają wolność słowa i zgromadzeń na Kubie i zdecydowanie potępiłyby jakiekolwiek akty przemocy wymierzone w pokojowych demonstrantów, którzy korzystają ze swoich podstawowych praw - napisał Sullivan.
Dodatkowo Jen Psaki, rzeczniczka Białego Domu dodaje, że aktualnie administracja Joe Bidena nie ma żadnych planów, jeśli chodzi o zmianę polityki wobec wyspy.
Apel o zniesienie blokady wobec Kuby
Nie zabrakło też głosu o tonowanie nastrojów oraz zdjęcie blokady. Do rządu USA zaapelował lewicowy prezydent Meksyku Andrés Manuel López Obrador.
- Jeśli chcemy pomóc Kubie, pierwsza rzecz, którą powinniśmy zrobić, to zawiesić blokadę, o co wnioskuje większość krajów świata. Byłby to prawdziwie humanitarny gest. Żaden kraj na świecie nie powinien być otoczony, zablokowany. To jest przeciwieństwo praw człowieka – oświadczył.
O wycofanie sankcji przynajmniej na czas pandemii zaapelowało też ONZ i WHO.
Do słów Joe Bidena odniósł się z kolei były lewicowy prezydent Boliwii Evo Morales, który wytknął mu hipokryzję. - Skoro Joe Biden prosi rząd kubański o wysłuchanie swego ludu, sam powinien najpierw wysłuchać 28 memorandów ONZ uchwalonych od 1992 roku wzywających do zakończenia blokady.
Embargo na Kubie. Blokada ma 60 lat
Blokada Kuby trwa nieprzerwanie od ponad 60 lat. Pierwsze sankcje został nałożone na wyspę przez prezydenta USA Dwighta Eisenhowera. Był to odwet za znacjonalizowanie na wyspie m.in. zakładów amerykańskich potentatów naftowych, takich jak Texaco, którzy odmówili przetwarzania rosyjskiej ropy naftowej importowanej na Kubę. Całkowitą blokadę wyspy zatwierdził jednak dopiero John F. Kennedy 7 lutego 1963 roku.
Od 1992 roku na forum ONZ głosowana jest rezolucja wzywająca Stany Zjednoczone do zdjęcia sankcji. W ostatnim głosowaniu 23 czerwca 2021 roku za usunięciem blokady głosowały 184 kraje, przeciw opowiedziały się tylko Stany Zjednoczone i Izrael. Kolumbia i Ukraina wstrzymały się od głosu.