PublicystykaOfiara księdza pedofila: po wszystkim poczęstował mnie lemoniadą

Ofiara księdza pedofila: po wszystkim poczęstował mnie lemoniadą

Kiedy miał dziewięć lat, został zwabiony do celi i wykorzystany przez zakonnika. Przez następne cztery lata został zgwałcony przez niego ponad 200 razy.

Ofiara księdza pedofila: po wszystkim poczęstował mnie lemoniadą
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Ewa Koszowska

15.02.2018 | aktual.: 21.02.2018 15:49

Ewa Koszowska: To jedna z najtrudniejszych rozmów w moim życiu. Nawet nie wiem, jak zacząć...

Daniel Pittet, ofiara księdza pedofila: Zdecydowałem, że przez jeden rok będę odpowiadał na pytania dziennikarzy. I dzisiaj, dokładnie co do dnia, właśnie mija ten rok. Jest pani jednym z ostatnich dziennikarzy, z którymi rozmawiam. Tak zadecydowałem. Natomiast dalej będę monitorował ofiary.

Muszę jednak dodać, że większość ofiar, które znam - a znam ich setki - nie zgwałcił duchowny. Ogromna ilość gwałtów jest popełnianych wewnątrz rodziny (80 proc.). 19 proc. gwałtów ma miejsce w ramach spędzania wolnego czasu: podczas zajęć rekreacyjnych, sportowych, muzycznych, wyjazdów na obozy, kolonie. A tylko 1 proc. dotyczy księży i zakonników.

Jeśli to jest tylko 1 proc., to dlaczego Kościół tak unika tego tematu?

To jest właśnie największy problem. Kościół powinien otworzyć szeroko drzwi i uznać, że w jego szeregach jest 1 proc. kapłanów pedofilów, zamiast ciągle powtarzać: "Nie widzieliśmy", "Poczekajmy". Niestety, tego gestu brakuje. Także w Polsce Kościół nie chce przyznać, że są ofiary pedofilii duchownych. A osoba, która nie zostanie uznana za ofiarę, nie może stanąć na nogi, nie może być osobą wolną.

Rok temu w Szwajcarii Kościół dokonał takiego przełomowego gestu. Przewodniczący konferencji episkopatu bp Charles Morerod postanowił z tym skończyć i w różnych częściach kraju ustanowił specjalne komisje. Wszystkie osoby, które zostały wykorzystane przez duchownych, mogą się tam zgłaszać. Kiedy się ujawnią, od razu zostają oficjalnie uznane za ofiarę. Otrzymują pismo z przeprosinami ze strony Kościoła oraz odszkodowanie w wysokości 20 tysięcy franków szwajcarskich. Za te pieniądze mogą na przykład podjąć leczenie psychiatryczne.

Jak pan ocenia poczynania papieża Franciszka. Czy robi wystarczająco dużo w walce z pedofilią w Kościele?

Tym wielkim apostołem, który przeciwstawił się pedofilii, był papież Benedykt XVI. On jako pierwszy napisał przepisy prawne, w których zażądał, by wszyscy księża pedofile zostali usunięci ze stanu duchownego. Jego miejsce zajął papież Franciszek, który podjął decyzję, że będzie dalej szedł tą drogą. Powołał komisję do spraw zwalczania pedofilii w Kościele. Z tym, że problem polega na tym, że, niestety, papież nie ma tak naprawdę bezpośrednich kontaktów z tą komisją. W otoczeniu papieża jest wiele osób, które nie chcą, by o tym mówiono.

Dlaczego?

Z wielu powodów. Jednym z nich pewnie jest to, że wśród nich są pedofile i osoby, które popełniały inne głupstwa. Jedną z osób, która nie wykonywała należycie swojej pracy był. kard. Gerhard Ludwig Müller i dlatego musiał odejść ze stanowiska prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Współpraca między KNW (która była także odpowiedzialna za badanie przypadków pedofilii wśród duchownych) a Papieską Komisją ds. Ochrony Małoletnich była bardzo trudna. W końcu członkini Komisji Irlandka Marrie Collins, zgwałcona w młodości przez księdza, zrezygnowała z członkostwa. Miała dosyć, że ofiary nie dostawały odpowiedzi na pisma przysyłane do Watykanu.

Zdaniem kard. Müllera osoba zgwałcona przez duchownego powinna się zwracać do diecezji, gdzie ten czyn został popełniony. Następnie biskup i jego pracownicy powinni opracować dokumentację i przekazać te dokumenty do Rzymu. Wiele osób przybywało do Rzymu bezpośrednio, bo nie dowierzały, że sprawa w diecezji zostanie rozpatrzona. I to jest problem Kościoła, nie papieża. On na to nic nie może poradzić. Ale ten sposób działania hamuje bieg rzeczy.

W pana przypadku Kościół też zawiódł...

Jestem bardzo rozczarowany Kościołem. W 1989 roku poznałem pewnego chłopczyka imieniem Thibault, który został zgwałcony. A zgwałcił go ten sam kapłan, co mnie. Krew się we mnie zagotowała! Zrozumiałem jednocześnie, że nie jestem już osamotniony. Nie tylko ja. Dla tego tylko dziecka podjąłem decyzję, że zabiorę głos. Widziałem w nim jak w lustrze siebie w jego wieku.

Zwróciłem się do biskupa diecezji, w której mieszkam. Nie chciał mnie wysłuchać. Natomiast biskup Perisset po paru godzinach rozmów zdecydował, że mi uwierzy. Z tym, że żadnego dokumentu mi oczywiście nie wystawił. Myślę, że się mnie bał. Nawet jestem tego pewien.

Czego się bał?

Miałem w rękach dowody, swoje i tego chłopczyka. Pamiętałem, że ojciec Joel Allaz, który mnie wielokrotnie zgwałcił, miał na ciele duże znamię. Powiedziałem biskupowi Perissetowi, że jeśli nic z tym nie zrobi, to ta sprawa wywoła kolosalny skandal. Bo ja zdecydowałem się, że już tego tak nie zostawię.

Zacząłem naciskać, żeby ten duchowny został poddany leczeniu i żeby zabroniono mu pracy z młodymi ludźmi. Biskup Perisset zapewnił mnie, że o. Allaz zostanie zwolniony z pracy w diecezji i zostanie odesłany do klasztoru. A w klasztorze zapadła decyzja, by go wysłać do Francji. Tam miał zostać poddany leczeniu. Wyszedłem z założenia, że mój kat został zdemaskowany i więcej nikomu nie zaszkodzi.

A to, co potem nastąpiło było straszne. Kilka lat później zadzwonił do mnie znajomy dziennikarz, który zamierzał napisać krótki artykuł. "Wejdź Danielu na Google’a i wpisz >>Joel Allaz<<". Zrobiłem jak prosił i wyskoczyło mi, że mój gwałciciel odpowiada za siedem parafii w rejonie Grenoble we Francji. Przez ten czas jego ofiarą padło kolejnych 50 dzieci! I tu winowajcą jest Kościół. To jest bezdyskusyjne.

Jak do tego doszło?

Okazało się, że o tym duchownym Watykan nigdy nie został poinformowany. Po przeszukaniu archiwów okazało się, że jest jego teczka, ale... pusta. Papiery niby schowano do innej koszulki. Ponieważ dokumenty były niespójne, nie zastosowano żadnych sankcji wobec gwałciciela. Po latach byłem zmuszony znowu skorzystać z pomocy mojego psychiatry. Terapia trwała kilka miesięcy.

Pomogła?

Tak. Od czasu, gdy poznałem historię Thibaulta, minęło trzynaście lat. Postanowiłem sprawę doprowadzić do końca. Chciałem zadośćuczynienia dla siebie i wszystkich innych ofiar. W 2002 roku nowy biskup Genoud skontaktował się z o. Allazem. Tamten zapewnił go, że w ciągu ostatnich trzynastu lat nic się nie stało. Zaczęła się długa batalia, by gwałty na mnie zostały oficjalnie uznane. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Szwajcarskiego zwrócił się do niezależnej komisji, żeby odtworzyć dokładnie całą historię oraz wyjaśnić, dlaczego nie zostały takie czy inne kroki podjęte.

Zakon o. Joela Allaza wezwał mnie i znowu odpytywał z dowodów. Oprowadzałem jego kolegów po klasztorze. Pokazywałem miejsce, gdzie znajdowała się ciemnia, w której mój gwałciciel wywoływał zdjęcia pornograficzne z moim udziałem. Mówiłem, gdzie stały szklane drzwi, których już nie ma. Nikt nie miał wątpliwości, że znałem to miejsce, jak własną kieszeń. Kapucyni namówili mojego gwałciciela, by do mnie napisał.

Co było w tym liście?

Przyznał się w końcu do tego, co zrobił. Uznał mnie też w nim za ofiarę. Ten list sprawił mi ogromną ulgę. W końcu został usunięty ze stanu duchownego, wyrzucono go też z zakonu kapucynów. Na mnie nie wywarło to już żadnego wrażenia. Największym problemem jest to, że są trzy osoby, które nie są pedofilami, a które tuszowały sprawę. Te osoby także powinny zostać usunięte ze stanu duchownego. Nikt takich czynów nie powinien ukrywać!

Miał pan 8 lat, gdy poznał ojca Joela Allaza? Jak wyglądało to spotkanie?

Był lipiec 1968 roku. Poznałem go na mszy, którą odprawiał w naszej katedrze. Po mszy zaprosił mnie do siebie, żeby pokazać mi kosa. Musiałem zapytać o pozwolenie babcię, a ta zgodziła się bez wahania. Byliśmy bardzo religijną rodziną i był to dla niej zaszczyt i powód do dumy.

Potem wszystko potoczyło się szybko. W klasztorze kazał mi od razu ściągnąć majtki. Ze swoich wyciągnął coś wielkiego i powiedział, bym to ssał. Wszystko trwało chwilę. Coś białego wypłynęło z tego wielkiego. Po wszystkim poczęstował mnie lemoniadą.

Później często się to zdarzało?

Prawie codziennie. Wszędzie mnie zabierał. Przychodził do mnie do szkoły, która była położona niedaleko klasztoru, i już w drodze opowiadał mi, co będzie ze mną robił. Spędzałem z nim wakacje. Zabierał mnie na kolonie i tam codziennie gwałcił. Posunął się nawet do tego, że wywiózł mnie do swojego rodzinnego domu. Jego ojciec i matka byli dumni, że ich syn został księdzem. Spaliśmy tam w jednym pokoju. Specjalnie budziłem się wcześniej od niego, żeby rano wyjść i by nie zdążył mnie już zgwałcić. Któregoś dnia jego brat chciał się dostać do środka, bo zapomniał czegoś wziąć. Krzyczał: "Dlaczego zamykasz te drzwi? Robisz z tym małym jakieś świństwa?". O. Allaz ukrył mnie pod śpiworem. Brat wszedł, wziął co miał wziąć i wyszedł, jak gdyby nigdy nic.

Zawsze zamykał drzwi na klucz. Zaciągał zasłony, zamykał okiennice. Przykrywał materac prześcieradłem, bo bardzo lubił czystość. Potem się na mnie kładł. Wiedziałem, jak się muszę ustawić. Najczęściej gwałcił mnie na łóżku lub na podłodze.

O czym wtedy pan myślał?

Wyobrażałem sobie, że to sen. Że w każdej chwili mogę uciec. Ale tak nie było…

Molestowanie pana trwało aż cztery lata. Próbował pan kogoś zaalarmować?

Pochodziłem z ubogiej rodziny, a o. Joel płacił za wszystko. Często jadał u nas obiady. Moja mama i babcia były dumne, że mogę służyć do mszy w katedrze. Oczywiście, że były pewne znaki, które ignorowały. W sobotę wszyscy w domu po kolei kapali się w tej samej wodzie. Całe moje rodzeństwo. Miałem rozwalony tyłek. Mama wielokrotnie widziała ślady spermy na ciele. Żółte plamy na koszulce, na bieliźnie. Pytała mnie: "Co ty wyprawiasz? Co to jest?". Odpowiadałem, że się zsiusiałem. No to kto tu jest głupi? Mama. Przecież miała pięcioro dzieci, to chyba wie, jak sprawy się mają, widziała, jak wygląda sperma. Nie chciała wiedzieć, bo Kościół pomagał nam żyć, finansował nam życie. Gdybym otwarcie powiedział matce, że jestem gwałcony, to i tak by mi nie uwierzyła.

A gdyby pytała wprost, to byłby pan w stanie powiedzieć prawdę?

Mam sześcioro dzieci. Mają różne zainteresowania: muzyczne, sportowe. Gdy każde z nich ma około 6 lat, mówię: "Chodzisz śpiewać w chórze. Sprawy seksu to sprawy prywatne. Gdyby ktoś chciał cię dotykać, macać, to powiedz >>nie<<. Prawo tego zabrania".

Problem jest taki, że moje dzieci urosły i nie jestem w stanie stwierdzić, czy ktoś je zgwałcił czy nie. Dlatego, że we wszystkich rodzinach świata są osoby, które zostały kiedyś zgwałcone. Mój przykład jest typowy. Mój szwagier jest pedofilem. W tej chwili siedzi w więzieniu. Nie wiedziałem, co robi. A tak było.

Z kolei jego przez 28 lat gwałcił dziadek. To są rzeczy straszne. Jednakże sądzę, że jeżeli jesteśmy otwarci, to jest szansa, by to zatrzymać. Zazwyczaj jednak nie chcemy o tym mówić. Moją książkę przeczytał tylko 13-letni syn. Pozostałe dzieci nie chciały jej czytać. Takie jest życie.

Przeczytał ją też papież Franciszek.

To on zachęcił mnie do jej napisania. Kiedy powiedziałem mu, że przez cztery lata gwałcił mnie ksiądz, przytulił mnie i tak płakał, że miałem mokrą koszulę. Powiedział mi: "W tobie jest Duch Święty. Coś silnego, co sprawiło, że przeżyłeś". I to jest prawda. Duchowny złamał mnie i to na całe życie. I cierpieć będę aż do śmierci. Ale z drugiej strony spotkałem setki wspaniałych duchownych i bardzo wiele dla Kościoła pracowałem. Dzięki Kościołowi też stanąłem na nogi.

Po publikacji książki "Ojcze, przebaczam ci" papież Franciszek zapytał mnie, co będę teraz robić. "Pójdę spać" - odpowiedziałem (śmiech). A on mi na to, że nie ma mowy. "Co robisz dla ludzi cierpiących?" - kontynuował przesłuchanie (śmiech). "Modlę się" - odpowiedziałem. "Jak się modlisz?". "Na różańcu". "To w takim razie upowszechniaj wiedzę o różańcu na całym świecie". To będzie właśnie ten różaniec. Pochodzi z Betlejem. Produkują go ludzie ubodzy. I będzie takich różańców dwa miliony na Światowe Dni Młodzieży w Panamie.

Nie miał pan nigdy pretensji do Boga. Nie pytał pan "dlaczego ja"?

Nie. Nigdy nie miałem pretensji do Boga, ale miałem je w stosunku do otoczenia tego kapucyna. Jeden z braci wiedział, co się dzieje. Gdy spotykałem go na korytarzu klasztoru, mówił: "Biedny chłopcze, nie powinieneś tu przychodzić". Wielokrotnie mówił mojemu oprawcy: "Przestań, jestem pewien, że gwałcisz tego chłopca". Raz nawet zdarzyło się, że wybił szybę w oknie. Wrzeszczał na o. Allaza: "Jesteś łajdakiem!". Nic to jednak nie dało. O, Joel kazał mu zamknąć mordę. I nie przerywając gwałcenia mnie odpowiedział mu: "Jeżeli piśniesz komuś słówko, to wylatujesz z zakonu".

Zakonnik, który pana gwałcił, przyznał, że sam był w młodości gwałcony.

Przez swojego proboszcza, który opłacił mu studia. Nigdy nie skarżył się, że tamten zrobił mu krzywdę. Nie używał słowa "gwałt". Tłumaczył, że robi ze mną to samo, co tamten robił z nim. Nie przestał mnie gwałcić nawet wtedy, gdy miałem depresję i trafiłem do psychiatry.

Pan spotkał się potem w swoim życiu z wieloma ofiarami pedofilii. Często zdarza się tak, że osoba, która była ofiarą pedofila, potem robi to samo?

60 proc. zgwałconych w dzieciństwie potem staje się pedofilami. Na ogół zgwałcony będzie sam później gwałcił. Dlatego też tacy ludzie będą aż do końca świata. Nic na to nie poradzimy.

Nie bał się pan, że będzie robił to samo co o. Joel?

Dokonał się cud. Kiedy spotkałem moją przyszłą żonę. Wcale nie miała być moją żoną (śmiech). Była sekretarką w grupie "Modlitwa i świadectwo" w Szwajcarii. I studiowała teologię. Chciała zostać zakonnicą, karmelitanką. Ja wtedy byłem wolontariuszem-sekretarzem. Któregoś dnia powiedziała mi, że zamierza wstąpić do klasztoru. Odpowiedziałem jej: "To życzę powodzenia siostrzyczko. Jesteś nieznośna, jesteś nie do wytrzymania. Więc albo - jak tam wstąpisz - zostaniesz natychmiast siostrą przełożoną, albo przełożoną kucharek".

Nie było jej pół roku. Powróciła 1 sierpnia 1994 roku. I mówi mi: "Wiesz co, chyba nie do końca się myliłeś. Chyba jednak nie mam powołania. Powiedz mi, co ty zamierzasz robić w życiu?". Ja jej na to: "Powiem ci szczerze, boję się dziewczyn, kobiet. Bo w dzieciństwie byłem gwałcony przez 4 lata". Ona mnie od razu zapytała, czy jestem pedofilem.

Odpowiedziałem, że nigdy dzieci mnie nie pociągały. Ona mi na to: "To idź do psychiatry, zbadaj się". I poszedłem. 15 razy byłem na badaniu psychiatrycznym. Psychiatra mi powiedział: "Absolutnie, nie jest pan żadnym pedofilem". Ja i tak to wiedziałem. Ale to, co uratowało mnie, to że z przyszłą żoną zdecydowaliśmy, że chcemy mieć dziesięcioro dzieci.

Żeby były dzieci, trzeba odbyć stosunek płciowy.

A ja psychicznie nie mogłem się przemóc. To było straszne. Ona jednak była ze mną i bardzo mi pomogła. No cóż, raz się kochaliśmy i od razu zaszła w ciążę. Wyleczyła mnie.

Wiele osób pyta mnie, jak obronić dzieci.

I co pan odpowiada?

Rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać... Znam wiele sytuacji. Dziadek gwałci dwie córki. Potem te dwie kobiety, każda z nich, ma kilka swoich dzieci. Córek. Dlaczego te obie matki wysyłają swoje córki do dziadka? Trzeba być stukniętym, żeby coś takiego robić. One były gwałcone, a mimo to, robią to samo. I osiem dziewcząt zostało w łonie tej rodziny zgwałconych. Przypadek sprawił, że właśnie tej rodzinie pomagam. Wszystkie kobiety w niej mają depresję.

Większość osób tkwi w negacji: nie chcą widzieć, nie chcą słyszeć. Wiele osób popełnia samobójstwo nie wiadomo z jakiego powodu. A powodem jest właśnie to.

Niedawno w Szwajcarii popełnił samobójstwo trener drużyny sportowej. Miał 37 lat. Rzucił się pod pociąg. Sprawiał wrażenie szczęśliwego, współpracował z młodzieżą. Napisał kartkę i zostawił ją na swoim biurku: "Zostałem zgwałcony, jak miałem 17,5 roku. I nigdy z tego nie wyszedłem. Wolę odejść". Sportowiec, super facet. Dramat, że tego nie powiedział. Przecież można go było leczyć. Ale nikt nie wiedział, bo nikomu nic nie powiedział. A był gwałcony w rodzinie.

Inny przykład. Osiem miesięcy temu zadzwoniła do mnie staruszka. Przebywała w domu pogodnej starości. Powiedziała mi: "Panie Danielu, mam już 95 lat. Już nie mam nic do stracenia. Byłam przez 10 lat gwałcona przez mojego ojca. I miałam potem dziesięcioro dzieci. I żadne z nich o tym się nie dowiedziało. Ale teraz chciałam panu o tym powiedzieć zanim umrę". 95 lat. Tyle cierpienia przez tyle czasu. Nawet nie miała odwagi powiedzieć o tym swoim dzieciom. Zawsze ciężko być ofiarą.

Na pana psychice gwałty też pozostawiły trwały ślad?

Oczywiście, to lezie za mną. Są dwie możliwości: albo zostaniesz uznany za ofiarę i przewracasz stronicę w książce, albo też zostajesz uznany za ofiarę, ale strony przerzucić nie jesteś w stanie. I dalej tkwisz na tej swojej stercie nawozu. Ogromna większość ofiar (99 proc.) nigdy nie przemówi.

Mój szwagier-prawnik uważa, że w Szwajcarii jest około 26 tysięcy pedofilii.

Skąd o tym wiadomo?

Bo ludzie oglądają pedofilskie strony w internecie. Płacą np. 1000 dolarów miesięcznie, żeby spędzać przed komputerem 5, 6, 7 godzin dziennie i oglądać pornograficzne sceny z dziećmi. Policja o tym wie. Ci ludzie są kontrolowani tylko wtedy, jeśli są nauczycielami, trenerami sportowymi itd. Wszystkim pozostałym - ojcom, dziadkom, wujkom, sąsiadom - nic nie można zrobić, dopóki ktoś nie złoży na nich skargi. Gdyby chciano aresztować wszystkich pedofilów, trzeba by zbudować kolejne dziesiątki czy setki więzień. Bo w tych, które są, zabrakłoby miejsca.

Myślałem, co jeszcze mogę zrobić. I wymyśliłem plastikowe karty. Będzie na nich napisane: "Powiedz NIE". W trzech językach. W chwili, gdy ktoś chce cię zgwałcić, a ty się boisz i nie możesz z siebie słowa wydusić, to możesz pokazać kartę. To jedyne, na co wpadłem dla mojego zdrowia psychicznego. W tym roku chcę wyprodukować 1,5 miliona takich kart, które zostaną rozdane dzieciom w Szwajcarii.

Pan został zgwałcony około 200 razy. Czy chociaż raz powiedział pan "nie"?

Nigdy nie powiedziałem "nie".

Dlaczego?

O. Joel znał mechanizmy cierpienia, wiedział jak mną manipulować. Kolekcjonowałem znaczki, to mi je przynosił. Lubiłem salami, to częstował mnie salami. Były w nim dwie osoby. Jako ksiądz mnie bronił, a jako gwałciciel - niszczył.

Byłem dzieckiem, a on w sumie nie stosował przemocy, nie był gwałtowny. Na przykład mówił: "Chodź pobawimy się w lokomotywę, pokaż tyłeczek. Tuk.. tuk.. tuk...". Poczułem jakieś ciepło w tyłku, potem kazał mi się iść umyć. Albo: "Chodź, teraz mi poliżesz siusiaka. Nie musisz połykać spermy, możesz wypluć ją do umywalki". Namawiał mnie na zdjęcia i fotografował swojego członka w moim odbycie. "Nie ruszaj się" - mówił. "Zostaw tu spermę...". A potem jeszcze było wspólne wywoływanie zdjęć w ciemni. Co powiedzieć na takie słowa? Byłem małym dzieciakiem. Teraz nikt mnie nie może dotknąć.

Obraz
© Joel Allaz / Na zdjęciu: Zdjęcie Daniela Pitteta zrobione w 1970 roku przez jego oprawcę zakonnika Allaza

Co pan pomyślał, gdy zobaczył wywiad ze swoim oprawcą? Myśli pan, że żałuje tego, co zrobił?

Każdy oprawca to manipulator. Ale o. Joelowi zrobił coś nadzwyczajnego. Kiedy przełożonego jego klasztoru nie było w klasztorze, zaprosił ekipę telewizyjną. Ten program widziała cała Szwajcaria. I wszyscy płakali. Udało mu się - mimo, że jest pedofilem i zgwałcił mnóstwo dzieci - zrobić z siebie ofiarę. Sam zapłakał przed kamerą. Łkający staruszek wzbudził litość. Wszyscy za nim płakali. Coś niesamowitego. Pedofila nie da się złapać, trzeba go złapać na gorącym uczynku.

Spotkał się pan ze swoim gwałcicielem?

Po 40 latach. Nie obudził we mnie żadnych emocji. A on nie wyraził żadnej skruchy.

Dlaczego mu pan przebaczył?

Żeby się oczyścić. Poprzez cierpienie nauczyłem się przyjmować to, co mnie spotyka. Mogę teraz też pomagać innym. Widzę w tym znak Boży.

Czy na co dzień myśli pan jeszcze o tym, co się działo w dzieciństwie?

Problem jest taki, że bardzo wielu moich kolegów również zostało zgwałconych przez tego samego człowieka, co ja. Co dwa miesiące któryś z nich umiera. Był duszpasterzem dzieci na całą Romandię. Odwiedzał instytucje dla niepełnosprawnych dzieci. Wiele z jego ofiar to właśnie niepełnosprawni. Ogólnie zgwałcił ponad 150 dzieci.

A teraz z około 600 księży, których znam, 30 proc. nie chce ze mną rozmawiać. Rozdarłem jakąś zasłonę, której nie powinienem był rozsuwać. Według nich, nigdy nie powinienem o tym mówić. Jeżeli oni tak reagują, to znaczy, że gdzieś jest ogromny problem. Papież Franciszek czasami się wkurza, denerwuje i mówi, że tylko 30 proc. księży to ludzie prawi. I do tych trzeba przychodzić. A całą resztę można by przegonić. Bo, żeby mówić o Chrystusie, trzeba mieć wiarę.

Panie Danielu, kim pan dzisiaj jest?

Dzisiaj jestem człowiekiem, który stoi na nogach i jestem człowiekiem wolnym. Miałem dużo szczęścia.

10 czerwca 1959 roku mój ojciec podjął próbę zamordowania mojej mamy. Ranił ją nożem w szyję. Potem chwycił nóż i na brzuchu wyciął krzyż świętego Andrzeja. W tym brzuchu byłem ja. Urodziłem się dokładnie miesiąc później, 10 lipca. Zresztą wielokrotnie jeszcze byłem bliski śmierci. Trzy próby samobójcze, nowotwór płuc. Ale nie, to jeszcze nie pora.

Otrzymuję mnóstwo listów. Mam władzę, wiem o tym (śmiech) i wiele do zrobienia. Jeżeli coś mi się nie podoba, to biegnę prościutko do Watykanu. Próbują mnie zatrzymać: "znowu Daniel" (śmiech). Jeżeli dowiaduję się, że gdzieś nie da się ruszyć księdza czy biskupa, to uruchamiam swoje kontakty w Rzymie.

Rozmawiała Ewa Koszowska, WP Opinie

Obraz
© Materiały prasowe

Książka Daniela Pitteta "Ojcze, przebaczam ci" ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Znak.

Zobacz także
Komentarze (0)