Odwilż między Kubą i USA. Przełom w najdłuższym z niedogaszonych konfliktów zimnej wojny?
Chociaż dzieli je niecałe 150 kilometrów, Stany Zjednoczone i Kuba przez ponad 53 lata nie utrzymywały ze sobą żadnych oficjalnych kontaktów. Zamiast sąsiedzkiej serdeczności, miały dla siebie tylko nieufność i otwartą wrogość. Ale ten etap wydaje się już zamknięty. Jak doszło do odwilży między Waszyngtonem i Hawaną i co ona naprawdę oznacza?
17 grudnia Barack Obama i Raul Castro ogłosili w jednoczesnych przemówieniach normalizację stosunków między Waszyngtonem a Hawaną. Cztery tygodnie później możemy oglądać jej pierwsze realne efekty - we wtorek kubańscy aktywiści potwierdzili, że komunistyczny reżim wypuścił wszystkich 53 więźniów politycznych z uzgodnionej wcześniej listy. Biały Dom wprowadził za to w życie obiecane ułatwienia w podróżowaniu na wyspę. Takiego pokazu dobrej woli nie było na tej linii od dekad. Czy jesteśmy zatem świadkami prawdziwego przełomu w najdłuższym z niedogaszonych konfliktów zimnej wojny?
Niezależność i kara
Gdy 1 stycznia 1959 roku partyzanci Fidela Castro obalili reżim Fulgencio Batisty, Kuba musiała się zmienić. Zmienić musiały się też jej relacje z najważniejszym sąsiadem. Ale mało kto przypuszczał, że będzie to aż tak drastyczne.
Amerykanie od dawna uważali karaibską wyspę za część własnego podwórka. Tuż przed nadejściem XX wieku wyrwali ją z rąk Hiszpanii, a następnie kontrolowali przez ponad pięć dekad - wpierw bezpośrednio, później za pomocą kapitału i namaszczonych przez siebie władców. Marksistowska rewolucja obróciła tę sytuację do góry nogami.
Już po pierwszych miesiącach u steru, Castro podniósł podatki na towary sprowadzane z USA i zaczął nacjonalizować (bez rekompensaty) amerykańskie przedsiębiorstwa. Biały Dom odpowiedział surowymi sankcjami. Administracja Eisenhowera wstrzymała import kubańskiego cukru i zakręciła kurek z ropą, a ekipa Johna F. Kennedy'ego zerwała z Hawaną stosunki dyplomatyczne i wprowadziła pełne embargo gospodarcze. Kiedy Castro zwrócił się w kierunku Moskwy, dla Stanów Zjednoczonych stał się wrogiem numer jeden na całej zachodniej półkuli.
Choć w przyszłości CIA miało szukać jeszcze wielu sposobów na odwet (od dozbrajania dysydentów po plany zamordowania Fidela), to właśnie ekonomiczna izolacja wyspy stała się najtrwalszym orężem Waszyngtonu w walce z El Comandante. Założenia były jasne: jeśli na Kubie zabraknie podstawowych towarów i twardej waluty, a bieda zajrzy ludności w oczy, komunistyczny reżim po prostu się zawali. Może nawet obalą go sami Kubańczycy. Tyle teorii.
Mijały dziesięciolecia, a blokada stawała się coraz bardziej dotkliwa. Reżim Castro trwał jednak na swoim miejscu. Kiedy w 2006 roku schorowany Fidel ogłosił polityczną emeryturę, władza bez większych wstrząsów przeszła w ręce jego (nieco) młodszego brata Raula.
Znowu nic się nie zmieniało. A na pewno nie tak, jak chcieliby tego Amerykanie.
Wizja Obamy
- Wiem, że to dla amerykańskich polityków łatwiejsze. Co cztery lata przyjeżdżają do Miami, zgrywają twardzieli, wracają do Waszyngtonu, a Kuba pozostaje taka sama - mówił w maju 2008 roku Barack Obama, wtedy jeszcze senator i kandydat Demokratów na prezydenta. Nie ukrywał, że jeśli wygra wybory, podejdzie do relacji z Hawaną inaczej niż jego poprzednicy. Okoliczności były ku temu wyjątkowo sprzyjające.
Po blisko 50 latach embarga, w USA coraz częściej przyznawano na głos, że wroga polityka wobec Kuby po prostu nie działa. Prestiżowe think tanki zwracały uwagę na niepotrzebne zamykanie dostępu amerykańskich firm do małego, lecz chłonnego rynku zbytu, a organizacje humanitarne podkreślały negatywny wpływ blokady na życie zwykłych Kubańczyków. "Chociaż sankcje nałożone na wyspę są ostrzejsze niż w przypadku jakiekolwiek innego państwa na świecie, w żaden sposób nie chronią praw człowieka na Kubie. Ograniczają za to m.in. dostęp do leków i sprzętu medycznego", pisała w jednym z raportów Amnesty International. Wielu ekspertów zauważało też, że amerykański klincz od lat służy braciom Castro do usprawiedliwiania własnych porażek.
Przeprowadzone przed wyborami w USA sondaże Gallupa pokazywały tymczasem, że ponad 60 proc. Amerykanów popiera pomysł normalizacji stosunków z rządem w Hawanie. Co więcej, po raz pierwszy ideę tę zaakceptowała przeważająca część bardzo aktywnej kubańskiej mniejszości. W czasach zimnej wojny to właśnie mieszkający głównie na Florydzie imigranci z Kuby stali murem za twardą postawą wobec castrowskich komunistów. Fidel i jego świta jawili się im jako zaraza, która wygnała ich z ojczyzny. Młodszym segmentem ponad półtoramilionowej diaspory kierowały często już inne emocje - między innymi pragnienie łatwiejszego podróżowania do kraju swoich przodków.
Izolowanie Kuby nie przynosiło USA korzyści również na arenie międzynarodowej. O ile w 1992 roku zaledwie 59 państw poparło rezolucję Zgromadzenia Ogólnego ONZ, która wzywała Biały Dom do zniesienia blokady, tak pod koniec rządów George'a W. Busha taki sam dokument przyciągnął 185 sygnatariuszy. Szczególnie nieprzychylnie na amerykańską politykę wobec Kubańczyków patrzyły kraje latynoskie, a populiści w stylu Hugo Chaveza z Wenezueli z lubością przytaczali ją jako ostateczny dowód na bezduszność Jankesów.
Powodów, by zerwać z dotychczasową strategią, było więc aż nadto. Watykański łącznik
Przez lata jedną z głównych przeszkód dla zmian stanowiło to, że Waszyngton wymagał od Hawany prodemokratycznych reform, których nigdy nie zażądałby od wielu innych partnerów, jak chociażby żyjących na bakier z prawami człowieka państw Zatoki Perskiej lub Wietnamu. - Zarówno Fidel, jak i Raul regularnie powtarzali, że są za poprawą relacji, ale musiałaby opierać się ona na wzajemnym poszanowaniu narodowej suwerenności. Poprzednie amerykańskie administracje takiego szacunku nie okazywały, stawiając Kubańczykom rozmaite warunki wstępne - ocenia w rozmowie z Wirtualną Polską dr Michael Erisman, latynoamerykanista z Uniwersytetu Stanowego w Indianie. - Ostatnia odwilż związana jest więc z osobowością i stylem Obamy, który potrafił zrezygnować z tej tradycji - dodaje ekspert.
W trakcie pierwszej kadencji amerykański prezydent podchodził do tematu raczej zachowawczo. Kiedy jednak podczas kolejnych wyborów zdobył większość "kubańskich" głosów na Florydzie, a rząd w Hawanie nieco zliberalizował prawa rynkowe, jego polityka wobec Kuby nabrała rozpędu. Korzystając z mediacji Kanady i Watykanu - papież Franciszek osobiście namawiał obie strony do rozmów - w czerwcu 2013 roku przedstawiciele Obamy po raz pierwszy zasiedli do dyskusji z wysłannikami Raula Castro. W ciągu następnych 18 miesięcy odbyli jeszcze osiem takich spotkań.
Negocjacje utrzymywano w tajemnicy, więc informacji o ich przebiegu jest niewiele. Dobrze wiadomo za to, jakie rozwiązania przyniosły. Amerykanie wywalczyli uwolnienie dwóch swoich obywateli oraz 53 kubańskich dysydentów, na Kubę powróciła tymczasem trójka cieszących się sławą bohaterów narodowych szpiegów, którzy w latach 90. ubiegłego wieku infiltrowali spiskującą przeciwko Castro diasporę w Miami. Co ważniejsze, Waszyngton i Hawana postanowiły wznowić stosunki dyplomatyczne. W 2015 roku budynki, które w obu stolicach pełniły do tej pory rolę "sekcji interesów", staną się ambasadami.
Wisienką na torcie była lista bonusów, jaką obiecał dorzucić amerykański lider: poszerzenie spisu grup, którym wolno podróżować na Kubę (będzie obejmować 12 kategorii i można je dosyć elastycznie interpretować), ułatwienia w przesyłaniu pieniędzy na wyspę i zgodę na eksportowanie tam m.in. materiałów budowlanych na użytek osób prywatnych, sprzętu rolniczego dla małych gospodarstw i narzędzi oraz usług informatycznych i telekomunikacyjnych. Obama zlecił też zweryfikowanie, czy Kuba faktycznie zasługuje na to, by towarzyszyć Iranowi, Sudanowi i Syrii na wykazie "państw sponsorujących terroryzm".
Kropla drąży skałę?
Według zagranicznych i lokalnych mediów ogłoszona 17 grudnia zeszłego roku normalizacja wywoła na Kubie powszechną radość. Analitycy od razu ostrzegali jednak, by nie przesadzać z optymizmem. Choć podjęte przez Biały Dom kroki mają faktycznie przełomowy charakter, nie równają się wcale zniesieniu handlowego embarga. - A tylko to może przynieść realne korzyści kubańskiej gospodarce i podwyższyć standard życia Kubańczyków - podkreśla Michael Einsman.
Na podstawie przyjętych w przeszłości ustaw, do pełnego zakończenia blokady potrzebna jest zgoda Kongresu. Obama może jej nigdy nie uzyskać. - Obie izby kontrolowane są obecnie przez Republikanów, którzy niechętnie współpracują z prezydentem Demokratów - tłumaczy ekspert.
Według dr Julii E. Sweig z wpływowego Council on Foreign Relations, sytuacja nie jest nierozwiązywalna. - Gdy zapowiedziane przez prezydenta plany wejdą w życie, nabiorą politycznego rozmachu, tak w USA, na Kubie, jak i w Kongresie. Mimo że nie stanie się to szybko, zmiany legislacyjne zmierzające do odwrócenia istniejących dziś praw powinny być ich logiczną konsekwencją - ocenia politolożka specjalizująca się w sprawach Ameryki Łacińskiej.
Nie ma wątpliwości, że bliskie stosunki z 11-milionową Kubą nie są Stanom Zjednoczonym wcale potrzebne. Karaibskie państwo od ponad pół wieku - w tym czasie przez Biały Dom przewinęło się 10 prezydentów - udowadnia, że również może sobie bez nich poradzić. Kubańczycy prowadzą aktywną wymianę handlową m.in. z Wenezuelą, Kanadą, Chinami i Brazylią, mają też przyjazne relacje z Rosją - pół roku temu Władimir Putin darował Hawanie prawie 30 mld dolarów zimnowojennych długów. Zaproponowane przez amerykańskiego lidera kroki dają jednak nadzieję, że USA i Kuba w końcu zaczną odnosić obopólne korzyści ze swojego sąsiedztwa. W 2008 roku Barack Obama głosił z milionów plakatów: Yes We Can. Na ostatnim odcinku swej drugiej kadencji będzie mógł udowodnić, że chociaż w jednej kwestii miał rację: tak, możemy się pogodzić z Kubą.
Michał Staniul dla Wirtualnej Polski