Odmówili pomocy choremu - mężczyzna ledwo przeżył
Agnieszka dwa razy bezskutecznie prosiła dyspozytorów Falcka o przyjazd karetki do ciężko chorego męża. Ale targany drgawkami 46-latek z sięgającą 42 stopni Celsjusza gorączką, mający problemy z oddychaniem, nie doczekał się ambulansu z firmy, która od lipca świadczy w powiecie poddębickim usługi ratownictwa. W Falcku dwa razy odmówili pomocy, choć istniało ryzyko, że poddębiczanina dopadł wirus grypy A1/H1N1.
09.12.2009 | aktual.: 09.12.2009 11:55
- Jeszcze męża nie widziałam w takim stanie - przeżywa na nowo Agnieszka. - Patrzyłam, jak ten pełen krzepy mężczyzna zwija się jęcząc z bólu i próbuje bezsilnie złapać oddech. Potrzebował pomocy, a ja nie mogłam nic zrobić. I co gorsza, tej pomocy odmówili pracownicy pogotowia.
Pani Agnieszka nie może pojąć, że człowiek, który całe życie obywał się bez lekarza i latami regularnie opłacał składki na ubezpieczenie, może spotkać się z taką bezdusznością.
Wszystko rozegrało się po powrocie z kilkudniowego wyjazdu z tzw. wystawek z Niemiec. Poddębiczanin wrócił do domu z gorączką. Kiedy temperatura przekroczyła 40 stopni C. i dopadły go duszności, przerażona żona podejrzewając, że mąż mógł zarazić się świńską grypą, wybrała bezpłatny numer pogotowia ratunkowego 999.
- Dyspozytor kazał mi samej zawieźć męża do szpitala - opowiada Agnieszka. - No to zapakowałam Kubę do auta. W szpitalu podali mu jakiś zastrzyk i zwolnili do domu.
Rano choroba nasiliła się. Kobieta jeszcze raz chwyciła za telefon. Tym razem pracownica Falcka obiecała, że wyśle karetkę. Zamiast niej po około 5 minutach zadzwonił telefon: - Tym razem mężczyzna zakomunikował, że karetka nie dojedzie. Podał numer poddębickiego pogotowia, żebym tam dzwoniła. W złości wypaliłam, że mam w dupie jego numery - przeżywa poddębiczanka.
Agnieszka sama odnalazła kontakt. Szpitalni ratownicy bez chwili zwłoki przyjechali po męża. - Kiedy przywieźli go do nas dziwiłam się, że jeszcze żyje - mówi Małgorzata Tomczyk, szefowa szpitalnego oddziału ratunkowego. - Wszystko wskazywało na świńską grypę. Po podaniu mu kroplówki natychmiast zdecydowaliśmy o przewiezieniu go do szpitala im. Biegańskiego w Łodzi.
Ireneusz Weryk, dyrektor do spraw ratownictwa i edukacji medycznej Falck Medycyna w Łodzi, w opisanym przypadku nie dopatrzył się żadnych nieprawidłowości. Jak się tłumaczy?
- Zespoły ratownictwa medycznego Falck działają zgodnie z ustawą o państwowym ratownictwie medycznym oraz zasadami określonymi przez NFZ - wyjaśnia Weryk. - W omawianym przypadku wezwanie kwalifikowało się do nocnej i świątecznej wyjazdowej pomocy lekarskiej.
Dla przedstawiciela Falcka najistotniejsze okazały się godziny świadczenia usług zakontraktowane przez NFZ. Tu zgłoszenia miały miejsce między godz. 18 a godz. 8 i na podstawie wywiadu uznane przez dyspozytora nie jako stan bezpośredniego zagrożenia życia, a jako nagłe pogorszenie się zdrowia kwalifikujące się do nocnej opieki lekarskiej.