"Odgórna depolonizacja"
Wprowadzenie do polskich instytucji życia
publicznego - od gminy do województwa - innych języków urzędowych
niż język polski jest sprzeczne z Konstytucją RP i nosi wszelkie
znamiona odgórnej, zaaplikowanej przez eurolewicowy rząd
depolonizacji - uważa publicystka "Naszego Dziennika" Małgorzata
Goss.
02.07.2005 | aktual.: 03.07.2005 18:11
Jeśli w ogóle można mówić o takim rozwiązaniu, to tylko po uprzedniej zmianie ustawy zasadniczej i w kontekście wzajemności, tj. przyznania takich samych praw mniejszości polskiej w krajach ościennych. Dopóki sprawa ta nie zostanie uzgodniona z każdym z sąsiadów - nie należy ratyfikować Europejskiej Karty Języków Regionalnych i Mniejszości, bo w stosunkach międzynarodowych sentymenty są przeznaczone tylko dla publiczności, a naprawdę liczy się realna presja.
Nikt, kto czuje się Polakiem, nie ma prawa rezygnować z obrony mniejszości polskiej w imię wyimaginowanej poprawności politycznej. Co zaś do samej idei ochrony języków regionalnych i mniejszościowych - jest ona niewątpliwie słuszna, pod warunkiem wszakże, że nie sprowadzimy jej do absurdu. Języki jako dziedzictwo kulturowe zasługują na promocję ze strony państwa wtedy, gdy są zagrożone.
Dlaczego nie wspierać aktywnie języka karaimskiego, łemkowskiego czy dialektu kaszubskiego? Te języki jednak, które posiadają swój naturalny rezerwuar kulturowy w państwach ościennych - takie jak niemiecki, ukraiński, białoruski, litewski - nie powinny korzystać z żadnej szczególnej formy promocji ze strony państwa polskiego (nie mylić z pomocą dla instytucji kultury i szkolnictwa), bo zachodzi tu przypadek oczywistej kolizji interesów. Każde państwo funkcjonuje sprawniej i taniej, gdy ma jeden język urzędowy. Ten, kto twierdzi inaczej, ma zapewne inne, niż ochrona dziedzictwa językowego, intencje - ocenia Małgorzata Goss.