Oczy Zachodu zwrócone na rozmowy z Iranem. Konsekwencje mogą być poważne
Dziś uwagi całego Zachodu nie skupiała ani Ukraina, ani Państwo Islamskie, lecz gorączkowe rozmowy nuklearne z Iranem, które po raz kolejny nie znalazły finału. Niektórzy wieszczą kasandryczne wizje, że od ich rezultatu zależy kwestia wojny lub pokoju na Bliskim Wschodzie. Tymczasem media ekscytują się ujawnionym niedawno incydentem podczas rokowań, który zakończył się interwencją ochrony.
Irański program atomowy wzbudza kontrowersje już od lat. Zachód obawia się, że pod płaszczykiem wykorzystania energii jądrowej do celów cywilnych Teheran tak naprawdę pracuje nad bronią nuklearną. Podejrzenia zachodnich decydentów podsyca nieprzejrzystość całego programu i niechęć ajatollahów do poddania go międzynarodowej kontroli. Skoro, jak twierdzą, ma on wyłącznie pokojowy charakter, to co mają do ukrycia?
Aby utemperować jądrowe ambicje republiki islamskiej USA i Unia Europejska z biegiem lat nakładały na nią coraz drastyczniejsze sankcje. W rezultacie Iran popadł w międzynarodową izolację i został w dużej mierze odcięty od światowych rynków ropy naftowej - głównego towaru eksportowego i podstawy ekonomicznej reżimu. Gospodarka popadła w głęboką recesję, a rosnące bezrobocie i galopujące ceny uderzyły w zwykłych Irańczyków.
Długo wyczekiwane porozumienie
Zmęczenie dotkliwymi sankcjami i nowe otwarcie w polityce zagranicznej forsowane przez wybranego w sierpniu 2013 roku na prezydenta Iranu Hasana Rowhaniego, uważanego na Zachodzie za polityka umiarkowanego i zwolennika reform, spowodowało, że w drugiej połowie ubiegłego roku Irańczycy usiedli w końcu do stołu negocjacyjnego. W zamian za złagodzenie sankcji zgodzili się na wstępne porozumienie w sprawie ograniczenia programu nuklearnego.
Diabeł tkwi jednak w szczegółach i to właśnie o nie od tamtej pory toczą się intensywne rokowania, prowadzone z Iranem przez tzw. grupę 5+1 (USA, Wielka Brytania, Francja, Chiny, Rosja i Niemcy) w Wiedniu. Główną kwestią sporną jest zakres redukcji zdolności wzbogacania uranu, a także dopuszczenie międzynarodowych inspektorów do instalacji nuklearnych i harmonogram znoszenia sankcji. Negocjacje już raz przedłużono - w lipcu bieżącego roku. Termin ich zakończenia był wyznaczony dokładnie na 24 listopada o godz. 23.00 (czasu Greenwich; godz. 24.00 w Polsce).
Potwierdziły się spekulacje analityków i dyplomatów - nie udało się osiągnąć kompleksowego porozumienia, wobec czego rozmowy zostały kolejny raz przedłużone. Za takim rozwiązaniem opowiadał się Teheran. Wydawało się również, że i mocarstwa zachodnie nie chciały definitywnie rezygnować z możliwości dogadania się z reżimem.
Wrzeszczący minister
Przed ogłoszeniem przedłużenia negocjacji media ekscytowały się incydentem, który został ujawniony przez jednego z irańskich dyplomatów, o czym pisze amerykański serwis internetowy "The Washington Free Beacon". Okazuje się, że w czasie rokowań irańskiemu ministrowi spraw zagranicznych Dżawadowi Zarifowi regularnie zdarzało się dosłownie wrzeszczeć na zachodnich dyplomatów, w tym na sekretarza stanu USA Johna Kerry'ego.
Według przytaczanego źródła doszło nawet do kuriozalnej sytuacji, kiedy do pomieszczenia negocjacyjnego wbiegli zaniepokojeni ochroniarze, którzy usłyszeli zza drzwi krzyki ministra i myśleli, że coś się stało. Przy innej okazji podobnie zareagował członek irańskiej delegacji, który zaalarmowany wszedł do pokoju, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
Oglądaj również: Rewolucja w Iranie - największa porażka USA
Jak piszą dziennikarze "The Washington Free Beacon", kontrowersyjne zachowanie Zarifa jest potwierdzeniem wcześniejszych doniesień mówiących o tym, że irańscy negocjatorzy obcesowo traktują zachodnich dyplomatów, a szczególnie Amerykanów.
Inny irański dyplomata Abbas Araghchi zdradził we wcześniejszym wywiadzie, że sposób, w jaki Zarif krzyczał na Kerry'ego, prawdopodobnie nie ma precedensu w historii dyplomacji USA. Według niego jest to część - znanej choćby z amerykańskich filmów - taktyki "złego i dobrego policjanta", gdzie szef irańskiego MSZ odgrywa rolę tego pierwszego.
Wojna i pokój
Szybkie osiągnięcie finalnego porozumienia byłoby wielkim sukcesem Iranu, bo wyciągnęłoby go z międzynarodowej izolacji i umocniło jego pozycję strategiczną w regionie. Ale byłby to również triumf Zachodu, a przede wszystkim administracji Baracka Obamy, który od początku forsował polubowne rozwiązanie kwestii irańskiej.
Jednak jeśli na kolejnym etapie rokowania zostaną bezpowrotnie zerwane, ważyć się mogą losy pokoju na Bliskim Wschodzie. Tak przynajmniej twierdzi publicysta portalu "The Daily Beast", który słusznie zauważa, że jeśli irański reżim nie zapewni sobie bezpieczeństwa na drodze dyplomacji, "poszuka innego sposobu na zagwarantowanie swojego przetrwania", czytaj - broni nuklearnej. A do tego na pewno nie dopuści Izrael, który od wielu miesięcy grozi wyprzedzającym uderzeniem na irańskie instalacje jądrowe.
Strona irańska zagroziła wprost, że w przypadku eskalacji napięcia (braku porozumienia i ewentualnie nowych sankcji) może zwiększyć intensywność wzbogacania uranu. Zresztą najzagorzalsi krytycy Teheranu zawsze twierdzili, że koncyliacyjna postawa Irańczyków jest jedynie zasłoną dymną i grą na zwłokę, która ma im dać czas na zbudowanie bomby atomowej.
Jeśli nie teraz, to nigdy?
Podobnie myśli izraelski premier Benjamin Netanjahu, który w rozmowie z Johnem Kerrym ostrzegł, że układ pozostawiający większość irańskich ośrodków jądrowych nietkniętymi będzie "historyczną pomyłką". Państwo żydowskie, co zrozumiałe, od początku krytykuje układy z Teheranem, a Netanjahu raz po raz powtarza, że brak porozumienia jest lepszy niż "złe porozumienie", które jego zdaniem zagroziłoby nie tylko Izraelowi, ale całemu regionowi, a nawet światu.
Wydaje się, że czas gra na korzyść Izraela, bowiem w wyniku niedawnych wyborów w USA opozycja republikańska od nowego roku przejmie kontrolę nad Kongresem. A to radykalnie zawęzi Obamie i jego administracji pole manewru w kwestii irańskiej. Jak ujął to jeden z amerykańskich komentatorów, niektórzy republikanie są gotowi gorliwiej stać na straży interesów Izraela niż sami Izraelczycy.
Republikańskie "jastrzębie" opowiadają się za twardą postawą wobec Iranu. Kibicuje im nie tylko Izrael, bo na Bliskim Wschodzie jest więcej państw, którym ambicje nuklearne ajatollahów spędzają sen z powiek, jak choćby Turcja czy Arabia Saudyjska. O tej ostatniej zwykło się mówić, że będzie "walczyć z Iranem aż do ostatniego Amerykanina". Przy potencjalnych konsekwencjach "irańskiej awantury" dzisiejsze problemy z Państwem Islamskim będą się wydawać ledwie dziecinną igraszką.