O tej zbrodni mówiła cała Polska
Wciąż czuję jego obecność - przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską siostra porwanego i tragicznie zmarłego Krzysztofa Olewnika. Danuta Olewnik - Cieplińska mówi, że jest zawiedziona toczącym się śledztwem, ale wierzy, że pewnego dnia dowie się, kto stał za śmiercią jej brata. - Czasami o rozwiązaniu zagadki decyduje przypadek. Są takie sytuacje, które zmieniają człowieka - choroba, śmierć kogoś bliskiego... Wtedy przychodzi moment rozliczeń. Może kogoś zacznie dręczyć sumienie i pęknie. Liczę na coś ekstra - podkreśla.
23.10.2011 | aktual.: 26.10.2011 10:40
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Polecamy również:
Zaskakujące nowe fakty ws. śmierci Krzysztofa Olewnika
Siostra Olewnika: patrzyli mi w oczy, jestem zszokowana
WP: Agnieszka Niesłuchowska, Paulina Piekarska: Zbliża się 26 października. W tym roku mija 10 lat od porwania pani brata.
Danuta Olewnik-Cieplińska: To dzień Krzysia. Co roku zamawiamy tego dnia mszę w kościele, idziemy na cmentarz, spotykamy się całą rodziną. Wspominamy go, opowiadamy dzieciom, co lubił, gdzie spędzał wakacje, czym się zajmował.
WP: Pani córka i syn często pytają o niego? Chroni je pani przed drastycznymi opisami tragedii, które pojawiają się w mediach?
- Dzieci nie oglądają programów informacyjnych i nie uczestniczą w moich spotkaniach z prokuratorami, co nie oznacza, że izoluję je od jakichkolwiek informacji. Na razie jest za wcześnie, by rozumiały, co naprawdę się wydarzyło od momentu uprowadzenia. Czasami, gdy nie zdążę wyłączyć radia w samochodzie, docierają do nich jakieś szczątkowe informacje, wtedy Nadia pyta: „Mamo, kto to jest ten Franiewski i Kościuk?" [Wojciech Franiewski– przywódca grupy, która porwała Krzysztofa Olewnika; Sławomir Kościuk – jeden z zabójców Krzysztofa Olewnika; obaj popełnili samobójstwo w swoich celach - przyp.red.]
WP: Co pani odpowiada?
- Nie wymiguję się od odpowiedzi. Mówię wprost, ale łagodnie, że Franiewski i Kościuk byli bardzo złymi ludźmi i siedzą teraz w piekle. Nie mówię jej, co zrobili, bo bardzo przeżyłaby, gdyby dowiedziała się jak okrutni byli wobec Krzysztofa.
WP: Była pani silnie związana z bratem, czasami nazywano panią wręcz bliźniaczką Krzysztofa. Nadal odczuwa pani tę szczególną więź?
- Oczywiście. Czuję jego obecność niemal fizycznie. Kiedyś przez przypadek wykryto u mnie guz tarczycy. Nie miałam żadnych dolegliwości, ale coś mnie tknęło i wybrałam się do lekarza. Potem byłam pewna, że to Krzysztof mnie tam pokierował. Na szczęście to było wczesne stadium i udało mi się w porę wyciąć guz. Krzyś chronił mnie również, gdy odkręcili mi koła w samochodzie. To cud, że jechałam wtedy tak wolno, nie pędziłam. To niemożliwe, że to wyczułam.
WP: Co dzieje się teraz w domu Krzysztofa? Prokuratura zakończyła tam już wszystkie czynności śledcze?
- Tak, dom stoi pusty. Rodzice na razie nie wiedzą, co z nim zrobić. To dla nich bardzo ważne miejsce. Upłynęło za mało czasu, by podjęli jakieś decyzje.
WP: Kiedyś mówiła pani, że nie chce angażować się w politykę. Nie miała pani nic przeciwko temu, że pani ojciec wspierał w kampanii wyborczej kandydującego do senatu mecenasa Bogdana Borkowskiego, pełnomocnika pani rodziny?
- Absolutnie nie. Też go wspierałam i żałuję, że się nie dostał. Jako adwokat mógłby pokazać rządzącym, że w Polsce dzieje się naprawdę źle - policja, sądy, prokuratura, że to wszystko nie działa i trzeba coś z tym zrobić.
WP: Czy pani przed wyborami dostała jakieś propozycje? Kontaktowali się z panią politycy?
- Miałam wiele propozycji od różnych partii. Polityka mnie jednak nie interesuje.
W sierpniu na wniosek posłów PiS zwołane zostało posiedzenie sejmowej komisji sprawiedliwości, na którym przedstawiciele Prokuratury Generalnej przedstawili stan śledztw związanych ze sprawą śmierci pani brata. Ryszard Kalisz, szef komisji, odrzucił początkowo wniosek PiS. Gdy spotkanie w końcu doszło do skutku, nie pojawił się na nim Marek Biernacki, szef komisji śledczej ds. śmierci Krzysztofa Olewnika. Jak pani to odebrała?
WP: - Co do Kalisza nie mam złudzeń – spotkania z nami nie są dla niego żadną przyjemnością. Ma świadomość, że jako minister [w latach 2004 - 2005 był szefem MSWiA – przyp. red.] nawalił, olał naszą sprawę. Ma „dużo za pazurami” mówiąc wprost, więc nic dziwnego, że nas unika. Zachowania Biernackiego nie odebrałam jako afrontu. Spotkaliśmy się wcześniej w sejmie, wspierał nas, cieszymy się, że udało nam się dotrzeć tak wysoko, do komisji sprawiedliwości. Wiem, że Biernackiemu było bardzo niezręcznie, ponieważ on już zakończył etap komisji śledczej, podpisał raport końcowy, który nas satysfakcjonuje.
WP: Wśród prokuratorów, którzy pojawili się na komisji, był Jerzy Szymański, który w czasie poszukiwań pani brata lansował teorię o samouprowadzeniu. Obecnie jako dyrektor departamentu ds. przestępczości zorganizowanej Prokuratury Generalnej przekonywał, że „wyniki śledztw ws. śmierci Krzysztofa są pozytywne”. Pani też pozytywnie ocenia działania śledczych?
- Gdy śledztwo ws. uprowadzenia Krzysztofa przeniesiono z Sierpca do Warszawy, Szymański nadzorował je z ramienia prokuratury krajowej. Mam do niego ogromny żal, że nie zagłębił się w tę sprawę, nawet nie przeczytał dobrze akt. Wersję o samouprowadzeniu przyjął na podstawie notatek prokuratorów niższego szczebla. Gdyby sam zajrzał do dokumentów prokuratorskich, zapoznał się z dowodami, zeznaniami świadków, zrozumiałby, że to kompletna bzdura. Przede wszystkim zobaczyłby jednak, jak fatalnie prowadzone jest śledztwo, że nie ma tam żadnego planu, nie ma nawet pomysłu, co robić dalej. Wynikało to z niedbalstwa i celowego kierowania sprawy na inne tory. Jako osoba nadzorująca powinien zauważyć, że coś jest nie tak.
Nie wiem, co teraz miał na myśli, mówiąc o pozytywnych wynikach śledztw. Podejrzewam, że tak naprawdę nie wie,co dzieje się w prokuraturze, co znajduje się w dokumentach, które zbierają śledczy w Gdańsku. Mam wrażenie, że jego opinia znów opiera się na pobieżnej znajomości sprawy.
WP: Jest pani w stałym kontakcie z prokuraturą? Dostaje pani bieżące informacje o postępie w śledztwie, które ma zakończyć się pod koniec roku?
- Wybieram się do prokuratury jeszcze w październiku, więc będę miała aktualne informacje.
WP: Ma pani poczucie, że sprawa posuwa się naprzód?
- Jedyną nową sprawą jest postawienie zarzutów byłemu policjantowi Andrzejowi P., oskarżonego o nielegalny handel bronią [jego klientami mieli być m.in. b. senator PO Eryk Smulewicz, sędzia oraz biznesmeni - przyp.red.]. Śledczy wpadli na jego trop przy okazji naszego śledztwa, ponieważ Andrzej P. był jednym z gości na przyjęciu zorganizowanym u nas przez innego policjanta, Wojciecha K. tuż przed porwaniem Krzysztofa. Jestem zawiedziona, bo tak naprawdę nic więcej się nie dzieje. Czuję, że sprawa Krzysztofa schodzi na bok. Prawie rok temu poświęciłam tydzień na konfrontacje z policjantami, którzy odpowiadali za zabezpieczenie przekazania okupu. Do dziś nie ma żadnego odzewu ze strony prokuratury.
WP: Gdy rozmawiałyśmy w lutym zaraz po konfrontacji, opowiadała pani, że była zszokowana zeznaniami policjantów, ponieważ ich wersja bardzo różni się od pani zeznań. Mówiła pani wówczas, że nie wie, jak zachowa się prokuratura, czyją rację uzna.
- Wiem, jak wyglądało przekazanie okupu, byłam tam. Moją wersję potwierdzają bilingi oraz zeznania porywaczy. Nie dopuszczam możliwości, że prokurator mógłby mi nie wierzyć. To, co mówią policjanci, nijak ma się do rzeczywistości. Teraz, gdy patrzę na to z perspektywy kilku miesięcy, jestem przerażona. Jak to możliwe, że są dwa rozbieżne protokoły nt. tej samej akcji? Konfrontacje ewidentnie pokazały, że policjanci kłamią. Nie rozumiem, dlaczego prokuratura tak długo myśli, co dalej z tym zrobić!
WP: Po odtworzeniu momentu przekazania okupu śledczy doszli do wniosku, że ze strony porywaczy brała w nim udział jakaś dodatkowa osoba, o której do tej pory nie było informacji. Czy już wiadomo, kto to był?
- Nie. Prokuratorzy mają tylko numer telefonu, z którym Franiewski łączył się w trakcie przekazywania pieniędzy. Nie znam personaliów tej osoby, a prokuratura nie postawiła jej żadnych zarzutów. WP: Do tej pory przesłuchano blisko tysiąc świadków, w tym 35 – koronnych. Myśli pani, że któryś z nich doprowadzi do mocodawców?
- Z tego, co wiem, nie pojawiły się żadne nowe nazwiska. Są jedynie jakieś sugestie, ale nie konkretne informacje.
WP: Na czym dziś koncentrują się działania prokuratorów?
- Starają się powiązać ze sobą różne wątki, fakty, nowe dowody, które udało się zebrać m.in. z miejsca, gdzie znaleziono ciało Krzysztofa. Martwię się jednak, gdyż policjanci, którzy mają zarzuty w tej sprawie, oskarżają teraz prokuratorów o opieszałość w śledztwie.
WP: Czy udało się ustalić do kogo należała krew, którą w grudniu 2009 r. znaleziono w domu Krzysztofa? Prokuratura twierdziła, że należała do dwóch nieznanych wcześniej osób, z których jedna mogła zostać zamordowana w noc porwania.
- Nie. Okazało się, że próbki krwi są niekompletne, nie można ich dokładnie odczytać. Wciąż też pojawiają się wątpliwości co do przebiegu wypadków w nocy, gdy doszło do porwania. Prokuratura dysponuje tylko zeznaniami Andrzeja R. [jako jedyny z oskarżonych był w domu Krzysztofa w nocy z 26 na 27 października 2001 r.], które nie zgadzają się m. in. z dowodami znalezionymi w domu Krzysztofa. Skąd na kanapie wziął się włos Kościuka [Sławomir Kościuk - skazany na dożywocie za zabójstwo Krzysztofa Olewnika, popełnił samobójstwo w celi - przyp.red.], skoro podobno go tam nie było? To wszystko nie składa się w całość.
WP: Wie pani, co dzieje się dziś z Jackiem K., dawnym przyjacielem pani brata?
- Nie utrzymujemy z nim kontaktu. Wiemy tylko, że postawiono mu zarzuty ws. wyłudzenia kredytów. Liczymy na to, że prokuraturze uda się w końcu udowodnić jego udział w uprowadzeniu Krzysztofa. W kalendarzu miał zapisaną nazwę miejscowości, w której przetrzymywano mojego brata. Dużo wcześniej, niż dotarła do tego prokuratura. Skąd miałby o tym wiedzieć?
WP: Myśli pani, że Jacek K. ujawni coś, co doprowadzi do przełomu w śledztwie?
- Kiedyś wydawało mi się, że dobrze znam Jacka, ale okazał się graczem pokerowym, wyprowadził nas w pole. Czasami o rozwiązaniu zagadki decyduje przypadek. Są takie sytuacje, które zmieniają człowieka - choroba, śmierć kogoś bliskiego... Wtedy przychodzi moment refleksji, rozliczeń. Może w tym przypadku też tak będzie. Jeśli Jacka zacznie dręczyć sumienie, może wyzna coś więcej. Może coś w nim pęknie, będzie chciał spojrzeć nam w oczy i powiedzieć co wie, bo nie będzie mógł z tym dalej żyć. Jeśli nie on, może ktoś inny. Liczę na coś ekstra.
WP: W kwietniu TVP informowała, że pani ojciec będzie domagał się od państwa wielomilionowego odszkodowania. Pozew miał być oparty na raporcie komisji śledczej, który wykazał szereg błędów i zaniedbań organów państwa w trakcie śledztwa. Czy ten wniosek został złożony?
- Nie złożyliśmy wniosku, bo nie wiemy, jak to ugryźć. Z jednej strony chcemy domagać się sprawiedliwości i udowodnić, że państwo powinno zapłacić za szereg nieprawidłowości, jakich się dopuściło, z drugiej – nie chcemy, by posądzano nas o zbijanie fortuny na śmierci Krzysztofa. Nie zniosłabym takich oskarżeń, bo nie w tym rzecz. Gdybyśmy złożyli wniosek o odszkodowanie, i wygrali proces otrzymaną kwotę przeznaczylibyśmy na cele charytatywne. Na razie nie podjęliśmy jeszcze ostatecznej decyzji.
WP: Rozważała pani również złożenie wniosku do Trybunału w Strasburgu.
- Tak i zrobimy to tak szybko, jak będzie to możliwe. Na razie czekamy na zakończenie toku sprawy w Polsce. Będziemy walczyć o to, by pokazać na zewnątrz bezsilność, korupcję i powiązania polskich funkcjonariuszy.
WP: Kiedyś wspominała pani, że ma wsparcie za granicą. Oferują pani pomoc osoby prywatne czy konkretne instytucje?
- To są m.in. członkowie Polonii kanadyjskiej, amerykańskiej, brytyjskiej. Odbyliśmy wiele spotkań z tymi środowiskami. Wspierają nas i chcą pomagać w naszej przyszłej walce w Strasburgu. Zgłosiła się również jedna z brytyjskich gazet prawniczych, która poleciła nam swoich adwokatów, którzy chcą pomóc w napisaniu wniosku do trybunału i nagłośnienia tej sprawy na świecie.
WP: Jakiś czas temu Sylwester Latkowski opublikował w internecie listy Franiewskiego – herszta bandy porywaczy - do żony, a także szereg innych dokumentów, w tym zeznań Katarzyny Franiewskiej. Czytała pani te dokumenty? Sądzi pani, że żona oprawcy pani brata może jeszcze coś wyznać?
- Franiewska jest osobą ściśle związaną z uprowadzeniem i przetrzymywaniem Krzysztofa i sądzę, że przechowuje pieniądze z okupu, których do dziś nie odnaleziono. Zna kulisy zbrodni w stu procentach, bo sama uczestniczyła w przetrzymywaniu Krzysztofa są na to zeznania Świadków a być może i w samym uprowadzeniu.
WP: Ma pani żal, że Latkowski ujawnił te dokumenty? Mecenas reprezentujący pani rodzinę miał wiele wątpliwości związanych z tą publikacją.
- Latkowski zmienia swoją wersję co chwilę. Na początku był po naszej stronie, chciał wyjaśnić okoliczności porwania i śmierci Krzysztofa. Potem zmienił zdanie, twierdził, że to my jesteśmy winni, że to Krzysztof był taki czy owaki. Ostatnio znów jest po naszej stronie i chwała mu za to, że oprzytomniał. Myślę, że wynika to z większej znajomości sprawy, może z kimś rozmawiał i więcej wie, chciał ujawnić, jak to wszystko wyglądało. Mówi wprost o polskiej mafii. Z opublikowanych materiałów wynika, że Franiewski nie powiesił się sam. W listach do żony pisał, że tęskni za rodziną, liczył, że niebawem wyjdzie z więzienia. Nie miał problemów, załamania nerwowego, nie nosił się z pomysłem odebrania sobie życia, miał pomysł na proces. Nie mam żalu, że Latkowski ujawnił te dokumenty. Chciał pokazać, że za tą sprawą stoi ktoś wysoko postawiony, a nie grupa bandziorów, z których większość już nie żyje.
WP: Latkowski planuje publikację kolejnych materiałów?
- Nie mam pojęcia, dawno się nie widzieliśmy.
WP: Mówiła pani, że okup znajduje się w rękach Franiewskiej, ale jak wynika z wcześniejszych publikacji prasowych i zeznań świadków, znaczna część przekazanych porywaczom pieniędzy została już wydana m.in. na zakup samochodu, busa i motocykla, a także remont domu Franiewskich.
- Wszystkie numery banknotów przeznaczone na okup były spisane i przekazane policji i prokuraturze. Do tej pory odnaleziono tylko dwa z nich, w Niemczech. Zadaniem prokuratury i policji było zgłoszenie numerów banknotów do wszystkich instytucji finansowych w UE, ale czy tak się stało? W całej sprawie tyle rzeczy robiono na opak, że trudno mi powiedzieć, czy tym razem wszystkiego dopilnowano. Być może pieniądze wyszły gdzieś bokiem, ale nie jesteśmy w stanie tego sprawdzić.
Rozmawiały Agnieszka Niesłuchowska, Paulina Piekarska, Wirtualna Polska