O. Marek Kowalski z Ukrainy: Mieli kałasznikowy na sznurkach, a dziś broni pod dostatkiem. Opór byłby wielki
- W Mariupolu ludzie mówią o wojnie, czuć presję, ale strzały i wybuchy już przez osiem lat spowszedniały na tyle, że życie toczy się jakby normalnie. Nie ma paniki, nie widziałem, żeby ktoś szykował się do ucieczki - mówi WP ojciec Marek Kowalski, paulin z Mariupola w obwodzie donieckim.
23.02.2022 10:06
W niektóre niedziele zakładał hełm i kamizelkę kuloodporną, a potem szedł odprawić mszę do kaplicy frontowej odległej o zaledwie 500 metrów od linii separatystów donbaskich. Przychodzili tam żołnierze i sporo okolicznych mieszkańców. Dla o. Marka Kowalskiego i jego parafian to ósmy rok wojny.
- Modlę się, żeby separatyści, czy też Rosjanie nie ruszyli na Mariupol. Parafianie też się tak modlą. To skończyłoby się masakrą. W 2014 roku, jak trwała bitwa o miasto, to ukraińscy żołnierze mieli kałasznikowy noszone na sznurku, a niektórym trzeba było kupować porządne buty - opowiada o. Kowalski.
- Dziś byłaby to już zupełnie inna wojna niż w 2014 roku. Nowszej broni widać więcej, jest dużo wojska. Uważam, że opór byłby wielki, gdyby miało dojść do bitwy - dodaje.
W poniedziałek o. Kowalski przyleciał do Wrocławia, aby odprawiać rekolekcje wielkanocne. Później planuje powrót. Nie chce zostawiać 600 parafian, praktykujących w niedziele. W ukraińskim mieście przebywa dwóch polskich duchownych. Są wierni paulińskiej tradycji nieopuszczania klasztorów i parafii w chwilach zagrożeń. O. Kowalski wzdycha, że trudno przejrzeć plany Putina, martwi się.
Nowa wojna będzie inna. "Opór byłby wielki"
Mariupol znajduje się w granicach obwodu donieckiego, 9 km od przedmieść miasta jest już linia frontu, za którą są siły separatystów. Według OBWE także i tu doszło 18 lutego do incydentów z ostrzałem ze wschodu. Możliwe, że siły Donieckiej Republiki Ludowej wraz z Rosjanami będą chciały odbić terytorium całego obwodu.
- Nie wiemy, czy miasto leży w zainteresowaniu Rosjan i czy będzie inwazja. Oprócz wojska są przecież jeszcze cywile z rezerwy. To ludzie zaprawieni w boju, którzy nie ćwiczyli na poligonie, tylko na prawdziwym froncie - dodaje duchowny.
Jedną bitwę o miasto duchowny już przeżył. - Urząd miasta został zajęty przez separatystów prorosyjskich. W jedną noc otoczyli budynek barykadą z opon. Tam przywożono ludzi z autokarami, którzy niby spontanicznie demonstrowali, domagając się oddania regionu pod opiekę Rosji. To się nie udało. Po chaotycznych walkach miasto zostało odbite - wspomina o. Kowalski.
Cud w Mariupolu
- Napór separatystów trwał jeszcze długo. Społeczność bardzo się zżyła: katolicy, prawosławni i protestanci wspólnie modlili się o ocalenie. W centrum miasta ustawiliśmy namiot i krzyż. Odbyła się wielka procesja, na której zerwał się huraganowy wiatr - opowiada dalej duchowny.
Wspomina, iż mówiono wówczas, że wichura przerwała łączność u przeciwnika, a do szturmu miasta nie doszło. - Ludzie żyją w przekonaniu, że Matka Boża wyprasza te łaski. Mariupol znaczy przecież miasto Maryi - dodaje. Katolicki "Nasz Dziennik" napisał nawet, że Mariupol jest "twierdzą cudów".
Paulini budują w Mariupolu sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej. Znajduje się tam kopia słynnego obrazu z Częstochowy.
Zobacz także
- Były też miesiące, gdy na tym froncie ludzie ginęli, ale to już nie przebijało się do mediów. Żołnierze mówili mi: "niech ojciec przypilnuje, by o nas nie zapomniano". Kiedy z linii frontu przywożono trumny z ciałami poległych, ludzie klękali na chodniku, oddając cześć zmarłym. Takie obrazy pamięta się do końca życia. To wiele mówi o determinacji Ukrainy - podsumowuje o. Kowalski.
Jeden z ujawnionych dotąd wariantów inwazji na Ukrainę zakłada ofensywę sił Rosji i zajęcie terytoriów na wschodzie Ukrainy, w tym Mariupola (liczy 430 tys. mieszkańców) - kluczowego ukraińskiego portu nad Morzem Azowskim. Ukraina zostałaby wówczas pozbawiona dostępu do ważnych portów, a Rosja rozwiązałaby swoje problemy z zaopatrzeniem Krymu.