"NYT": Putin traci grunt pod nogami. "Napięta sytuacja z nieprzewidywalnymi konsekwencjami"
Bunt przeciwko rosyjskiej władzy i marsz grupy Wagnera pod przywództwem Jewgienija Prigożyna na Moskwę jest wciąż wydarzeniem, nad którym nie sposób przejść do porządku dziennego. Sytuacja budzi pytania o rządy Władimira Putina i dalsze scenariusze na Kremlu.
28.06.2023 09:40
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nad konsekwencjami tych kilkudziesięciu poruszających godzin z końca zeszłego tygodnia w Moskwie zastanawia się cały świat. "New York Times" komentuje sytuację jako "nieprzewidywalną" w skutkach.
Sojusz Putina z rosyjskimi elitami władzy do niedawna wydawał się bardzo solidny. Do polityki trafiali ludzie zaufani, sprawdzeni w szeregach KGB. Pełnią kluczowe role w rosyjskich służbach wywiadowczych, spółkach naftowych i gazowych, w przemyśle lub piastują wysokie stanowiska w dyplomacji.
Wysokie poparcie społeczne jest ważnym źródłem siły Putina. Sam w sobie jest partią polityczną, zatem nie ma obaw, że jakiekolwiek gremium partyjne uznałoby za wątpliwe jego decyzje i kroki. Rosyjski przywódca zręcznie dzieli władzę między różne agencje, ministrów i bogatych biznesmenów. To gwarantowało mu, jak komentuje amerykańska gazeta, że żadna osoba ani instytucja nie wydawała się dotychczas wystarczająco silna, by go obalić.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Inwazja na Ukrainę w zeszłym roku sprowokowała komentarze na temat trwałości władzy rosyjskiego prezydenta. Eksperci sugerowali, że wojna może osłabić jego pozycję.
Tak się jednak nie stało. Nadal nie doszło do głosów protestu i otwartej krytyki. Nawet jeśli międzynarodowe sankcje zmiażdżyły gospodarkę i znacząco wpłynęły na poziom życia Rosjan, propaganda i reżim robią swoje i nie dopuszczają do pojawienia się masowych głosów krytyki.
"NYT": Putin traci grunt pod nogami. "Napięta sytuacja z nieprzewidywalnymi konsekwencjami"
Prigożyn, który uznawany był za lojalnego przyjaciela i współpracownika Władimira Putina, obdarzonego niemal nieograniczonymi plenipotencjami, pomagał wzmacniać władzę na Kremlu i znacząco przyczyniał się, wraz ze swoimi najemnikami do podtrzymywania wojennej kampanii w Ukrainie.
Potem stało się jednak jasne, że szef wagnerowców stwarza problemy. Prigożyn zaczął publicznie krytykować przebieg wojny i wdał się w konflikt z bliskim sojusznikiem Putina, ministrem obrony Siergiejem Szojgu. Nie cofał się przed niczym i w bezkompromisowych komentarzach w mediach społecznościowych oskarżał sztab generalny wojska o tchórzostwo, korupcję oraz o wysyłanie Rosjan na rzeź.
Konflikt narastał, a Szojgu zaczął dążyć do likwidowania autonomii szeregów Wagnera poprzez wydanie nakazu podpisania przez najemników do lipca kontraktów z wojskiem. Dowódca stanowczo odmówił. Dalsze konsekwencje tego sporu zaowocowały wydarzeniami z piątkowego wieczoru i soboty.
"Marsz sprawiedliwości" na Moskwę był buntem, a nie zamachem stanu - deklarowanym przez Prigożyna celem było usunięcie wyższego dowództwa wojskowego, a nie samodzielne przejęcie kraju. W poniedziałek sam nazwał je "protestem".
Jak uważa Erica de Bruin, politolog z Hamilton College, specjalistka w zakresie stosunków cywilno-wojskowych, wojen domowych i wojskowych przewrotów, uważa, że nagłe zatrzymanie przez Prigożyna marszu na Moskwę sprawia, że Putin nie wychodzi na zwycięzcę tej konfrontacji. Rząd ogłosił porozumienie po rzekomych mediacjach białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenki, mimo że prezydent publicznie nazwał działania niedoszłych rebeliantów "zdradzieckimi".