Nowe fakty ws. tragedii w Tryńczy. Co wiemy o dwóch mężczyznach?
Śmierć pięciorga osób, które znaleziono w samochodzie na dnie rzeki Wisłok, wstrząsnęła całym krajem. Teraz pojawiają się wciąż nowe informacje dotyczące tej tragedii.
Trzy nastolatki z Tryńczy wyszły z domu w poniedziałek ok. godz. 16. Miały spotkać się ze swoimi znajomymi w restauracji. Ale ich powrót opóźnił się. Gdy dziewczyny zbyt długo nie dawały znać co się z nimi dzieje, rodzice rozpoczęli poszukiwania i zaalarmowali policję. W pomoc zaangażowali się mieszkańcy - rekonstruuje zdarzenia portal strazacki.pl.
Funkcjonariusze Komendy Powiatowej Policji w Przeworsku ustalili, że nastolatki widziano ostatni raz gdy wyszły z domu i wsiadały do daewoo tico. Z czasem policja nabrała podejrzeń, że auto może znajdować się w okolicach rzeki Wisłok lub na jej dnie. Wtedy poproszono o pomoc w przeszukaniu m.in. linii brzegowej strażaków.
Sekcja zwłok wykazała, że pięcioro zaginionych zmarło w wyniku utonięcia, a na ich ciałach nie było poważnych obrażeń. Prokurtaura prowadzi w tej sprawie śledztwo. Ma ono wyjaśnić, jak auto znalazło się w rzece.
Teraz o chłopakach mówi się coraz więcej.
Według informacji "Faktu", auto, w którym zginęli młodzi ludzie należało do Sławomira G. Miał je kupić za kilkaset złotych dosłownie dwa dni przed tragedią.
24-latek pracował za granicą, przyjechał do Polski na krótko. Samochód był tani i stary, bo miał mu służyć tylko na ten czas pobytu w kraju. - Nie zdążyłem się nacieszyć synem - mówi "Faktowi" jego ojciec.
Drugi z mężczyzn to 27-letni Bogusław. Dla jego rodziców był to potężny cios. Pięć lat wcześniej zginął jego 20-letni brat. Został śmiertelnie pobity na dyskotece.
Też mieszkał za granicą. Pracował w Holandii, do Polski przyjechał na święta.
Pogrzeb obu mężczyzn odbędzie się w środę w kościele w Tryńczy.
- Żadne z nich nie miało poważniejszych obrażeń - mówi pani prokurator Marta Pętkowska dla "Super Expressu". Według niej nastolatki i ich koledzy do końca byli świadomi tego, co się dzieje. - Ich walka o życie mogła trwać góra dwie minuty - dodaje.
Z kolei strażak z OSP Tryńcza zauważa coś innego. - Musieli pędzić. Kierowca chciał się popisać, stracił panowanie nad autem i przekoziołkowali do rzeki - domyśla się. - Tylko jedno z nich miało zapięte pasy. Przerażający widok - dodaje.