PolitykaNowak chce od "Wprost" 30 mln złotych. "Otwarty atak na prasę do reszty skłóci z nią rząd"

Nowak chce od "Wprost" 30 mln złotych. "Otwarty atak na prasę do reszty skłóci z nią rząd"

Sądowego zakazu sprzedaży tytułu tygodnika "Wprost" domaga się adwokat ministra Sławomira Nowaka. Mecenas Roman Giertych, złożył w sądzie wniosek o zabezpieczenie powództwa przed przyszłym procesem Nowaka z "Wprostem". Oburzenie wywołało jednak nie samo skierowanie sprawy do sądu, lecz związany z tym wniosek o zabezpieczenie powództwa szacowanego wstępnie na astronomiczną, jak na polskie realia, kwotę 30 milionów zł. - Przeprowadzony w imieniu ministra otwarty atak na prasę do reszty skłóci z nią rząd, a w przypadku sądowej porażki dodatkowo go ośmieszy - pisze w felietonie przesłanym do Wirtualnej Polski Kazimierz Turaliński.

Nowak chce od "Wprost" 30 mln złotych. "Otwarty atak na prasę do reszty skłóci z nią rząd"
Źródło zdjęć: © WP.PL | Łukasz Szełemej

13.05.2013 | aktual.: 13.05.2013 14:32

Proces wytaczany przez ministra transportu, budownictwa i gospodarki morskiej Sławomira Nowaka jednemu z poczytnych tygodników, uznany został przez część środowiska dziennikarskiego za atak na wolne media i próbę trwałego zablokowania krytyki rządu. Oburzenie wywołało jednak nie samo skierowanie sprawy do sądu (co zdarza się stosunkowo rzadko, ale zdarza), lecz związany z tym wniosek o zabezpieczenie powództwa szacowanego wstępnie na astronomiczną, jak na polskie realia, kwotę 30 milionów zł. Kwestia wolności słowa wydaje się jednak tylko zasłoną dymną dla drugiego - bynajmniej niefinansowego, ani nawet niekorupcyjnego - dna. Być może minister Nowak ratując siebie mimowolnie stał się politycznym pionkiem służącym do rozegrania większej partii szachów...

"Nie krytykuj rządu, bo zbankrutujesz"

W pierwszej chwili próba zablokowania majątku wydawcy tygodnika "Wprost"skojarzona została z próbą "zastraszenia" wolnych mediów czynnikiem ekonomicznym. Odczytano to jako prosty komunikat: "nie krytykuj rządu, bo zbankrutujesz". W przypadku przegranego procesu koszt publikacji przeprosin w licznych stacjach telewizyjnych i radiowych, portalach internetowych oraz w prasie drukowanej praktycznie zlikwidowałby czasopismo, a wcześniejsze zamrożenie majątku wydawcy już dziś oznaczałoby jego koniec. Brak jednak jakiegokolwiek racjonalnego powodu do takich obaw.

Analiza zarówno polskiego, jak i europejskiego, orzecznictwa nie pozostawia wątpliwości - wniosek ten nie zostanie uwzględniony, gdyż wynik sporu jest wysoce niepewny, a takie restrykcje, związane z prewencyjnym pozbawieniem wydawcy prawa operowania całym majątkiem, faktycznie oznaczałyby już na starcie jego eliminację z rynku, a to jest w drażliwych i głośnych sprawach o tle politycznym w praktyce niemożliwe.

Co prawda, minister mógłby swój wniosek "wzmocnić" oświadczeniem o gotowości złożenia kaucji na zabezpieczenie ewentualnego roszczenia odszkodowawczego wydawcy z powodu wykonania zabezpieczenia, ale tego (zapewne z przyczyn finansowych) nie uczynił.

Oddzielną kwestię stanowi też jednolita linia orzecznictwa w zakresie szerszego marginesu dozwolonej krytyki polityków, od których wymaga się odpowiednio do pełnionej funkcji "twardszej skóry". Minister musi się liczyć z tym, że będzie podlegał szczególnie ostrej krytyce, a jego prawo do prywatności zostaje z dniem nominacji mocno ograniczone.

Prymat obejmuje transparentność działań władz i zwalczanie korupcji, a "pożyczanie" przez wysokiego rangą urzędnika państwowego zegarków o wartości przeciętnego jeżdżącego po polskich drogach samochodu, czy zabawy w drogich klubach z biznesmenami i na ich koszt, znajdują się w uzasadnionym spektrum zainteresowania prasy. Sama szarża ułańska z szablami na drukowane czołgi skończyć się może tragicznie ale tylko dla rządu, który, jak się wydaje bezwiednie, czynami Sławomira Nowaka rzucił rękawice nie jednemu tygodnikowi, ale wszystkim dziennikarzom noszącym w sercu niezależność.

Pierwszą porażką będzie spektakularne oddalenie przez sąd wniosku o zabezpieczenie feralnych 30 milionów. Drugą - solidarna krytyka nie tylko ministra, ale całej jego opcji politycznej, co przy ostatnich woltach koalicyjnego PSL-u może doprowadzić do rozpadu rządu, a za nim Platformy Obywatelskiej, i wcześniejszych wyborów. Dlaczego w takim razie minister pozwolił swemu pełnomocnikowi na tak kontrowersyjne i niezwykle ryzykowne politycznie zagranie?

Wielu członków Platformy wypatruje ostatecznego potknięcia Donalda Tuska

Żadnej tajemnicy nie stanowią w kuluarach sejmowych walki toczone wewnątrz Platformy Obywatelskiej. Wielu z jej członków żyje w pełnej świadomości tego, że w ramach macierzystej partii większej kariery już nie zrobią. Dla nich rozpad eklektycznego ugrupowania, niekonsekwentnie targanego raz w stronę lewicowych a raz prawicowych postulatów, jest jedyną szansą na realizację własnego programu politycznego i objęcie ambitniejszych stanowisk.

Jak nauczyły historie Jana Marii Rokity, Andrzeja Olechowskiego, czy Pawła Piskorskiego - samemu odchodzić nie warto. Jedynie zupełny rozpad PO umożliwić może przejęcie szerokiego elektoratu, a więc samodzielny byt polityczny. Dlatego, tak jak na gruzach rządu AWS-u powstały dzisiejsze wiodące partie postsolidarnościowe, tak dziś wielu członków Platformy wypatruje ostatecznego potknięcia Donalda Tuska.

Do najważniejszych oponentów premiera należy silna frakcja Grzegorza Schetyny, wspieranego przez generalicję formacji uzbrojonych podlegających pod MSW. Konkurencyjną siłą, jedyną mającą interes w utrzymaniu status quo, pozostają aktualnie sprawujący władzę tzw. liberałowie gdańscy z Donaldem Tuskiem na czele i ministrem Sławomirem Nowakiem na skrzydle. Trzecią jest, dziś cicha, a w praktyce dysponująca największym potencjałem, frakcja ZChN-owska, czyli umiarkowani konserwatyści. To oni właśnie na rozpadzie PO zyskać mogą najwięcej. Wszelkie porażki rządu bezpośrednio obciążą premiera i zarazem szefa PO. Podobnie jak dawniej Marian Krzaklewski, tak samo dzisiaj Donald Tusk po historycznych sukcesach doznać może absolutnej porażki wyborczej. Wtedy logo PO na plakatach i bilbordach nie będzie już przepustką do Sejmu, a pocałunkiem śmierci.

Wyborcy poszukiwać będą innych ugrupowań zapewniających lepszą ochronę ich priorytetowych interesów. Część głosów, zwłaszcza konserwatystów liczących na poszerzenie opieki socjalnej ze strony państwa, zrażonych podwyżkami podatków oraz prywatyzacją, podryfuje w stronę Prawa i Sprawiedliwości. Ten przepływ elektoratu ograniczy jednak do maksymalnie kilkunastu procent żelazna bariera, którą dla wielu osób o umiarkowanych poglądach będzie braku akceptacji hipotezy o zamachu w Smoleńsku.

Odrzucenie projektu ustawy o związkach partnerskich autorstwa posła Artura Dunina osłabiło liberalne skrzydło PO. Jeden zaangażowany człowiek to stanowczo zbyt mało by zachować elektorat środowisk LGTB, który wybierając pomiędzy partią Godsona i Biernackiego a "sprawdzonym" Ryszardem Kaliszem, czy choćby ikoną demokratycznej lewicy Aleksandrem Kwaśniewskim, na pewno nie poprze już Platformy.

Ale "tęczowych" wyborców jest ledwie kilka procent, co oznacza brak możliwości zagospodarowania przez już istniejące ugrupowania polityczne od 10 do 20 proc. głosów - w dużej mierze umiarkowanych konserwatystów nieskażonych sentymentem do minionego ustroju, odcinających się od Jarosława Kaczyńskiego i sceptycznie oceniających nazbyt liberalne reformy gospodarki. Odpowiedni dla nich program zaoferować może reaktywowany ZChN, którego siłą napędową nadal pozostanie otwarta niechęć do Prawa i Sprawiedliwości, przy jednoczesnym braku związków z postkomunistycznymi partiami oraz (wówczas już skompromitowanymi) liberałami gdańskimi.

Nikt bez przychylnej prasy nie wygrał demokratycznych wyborów

Przyczółkiem do reaktywacji Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego stał się utworzony w lutym br. konserwatywny think-tank pod nazwą Instytut Myśli Państwowej. Jego członkami zostali rozsiani dzisiaj po różnych partiach dawni członkowie historycznego ZChN-u, których nadal łączy wzajemna przyjaźń i światopogląd: Stefan Niesiołowski, Jan Filip Libicki, Kazimierz Marcinkiewicz i Michał Kamiński, a na czele Instytutu stanął dawny lider skrajnie konserwatywnej Ligi Polskich Rodzin mec. Roman Giertych.

W kręgu jawnych i cichych wielbicieli nowego think-tanku dostrzec można również wywodzącego się z ZChN-u Jacka Kurskiego, a także Pawła Poncyliusza i Radosława Sikorskiego. Wśród nich tymczasowe miejsce (do czasu wyczerpania kapitału politycznego zbitego na kontrowersyjnych wypowiedziach) znaleźć może też były minister sprawiedliwości Jarosław Gowin.

Rozpoznawalność tych nazwisk i ich udział w tworzeniu niemal wszystkich wiodących partii prawicowych ostatniej dekady umożliwia dotarcie do stosunkowo szerokiego elektoratu centroprawicowego. 10 lub 20 proc. poparcia może w przyszłym parlamencie utworzyć wiodącą siłę o bardzo szerokim potencjale koalicyjnym. Jaki jednak związek z sądową obroną dobrego imienia ministra Nowaka mogą mieć ambicje grupy dziś zmarginalizowanych polityków?

Znany dawniej z twardych antyliberalnych i antyunijnych poglądów Roman Giertych jest dzisiaj zaufanym prawnikiem Donalda Tuska. Wybór premiera nie był przypadkowy - to zdolny i inteligentny członek Palestry, władający nie tylko wiedzą z zakresu ustaw i orzecznictwa, ale i wielkim wyczuciem politycznym.

W pełni przewidywalna była więc decyzja Nowaka o przekazaniu pełnomocnictw do walki z tygodnikiem "Wprost" sprawdzonemu już mecenasowi. Z całą pewnością w pełni świadomemu, że wniosek o zabezpieczenie 30 milionów zł na tym etapie pozostaje nierealną mrzonką, a rozpętana w imieniu pupila premiera wojna z mediami odbije się czkawką tylko szefowi rządu.

Nikt bez przychylnej prasy nie wygrał demokratycznych wyborów, o czym sam Giertych boleśnie przekonał się w dniu porażki zniszczonej wizerunkowo przez mainstreamowe media Ligi Polskich Rodzin. Ale interes polityczny i procesowy to nie synonimy, a adwokat to nie spin-doctor. Jego rolą jest jedynie spełnianie poleceń mocodawcy w zgodzie z literą prawa.

Nawet, jeśli klient ten wygrywając bitwę (np. wywołując odważnym pismem procesowym zamierzony hałas) na własne życzenie postawi pierwszy krok na drodze ku przegranej wojnie - czyli w przypadku polityka doprowadzi do konfliktu interesów z jego partyjnym protektorem i wyborcami.

Przeprowadzony w imieniu ministra otwarty atak na prasę do reszty skłóci z nią rząd, a w przypadku sądowej porażki dodatkowo go ośmieszy. To, co chwilowo ocalić może honor Sławomira Nowaka pociągnie na marketingowe dno premiera i całą jego partię, a gruzy PO to najlepsze miejsce do odbudowy ZChN-u. Im skuteczniej mec. Giertych będzie walczył w imieniu swojego nowego klienta, tym prędzej dawniej przez niego zwalczana liberalna partia rozsypie się w pył. Czasem wygrana bywa przegraną, a tego w swych politycznych kalkulacjach minister chyba nie wziął pod uwagę...

Dla Wirtualnej Polski, Kazimierz Turaliński

Kazimierz Turaliński - doktorant nauk prawnych, politolog, specjalista ds. bezpieczeństwa. Autor opracowań książkowych dotyczących służb specjalnych oraz przestępczości zorganizowanej. Od 2001 roku pracuje w komercyjnym sektorze wywiadu gospodarczego i politycznego, w tym przy organizacji usług detektywistycznych, ochroniarskich i prawnych na terenie państw dawnego Bloku Wschodniego.

Masz pomysł na ciekawy artykuł? Chcesz opublikować własny felieton? ** Zamieścimy Twój tekst w naszym serwisie!

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1409)