Nowa wojna w syryjskim konflikcie. Radykalni rebelianci walczą sami ze sobą
W ostatnich tygodniach Syria znalazła się na uboczu zainteresowań światowych mediów. Tymczasem rysuje się tam nowy krwawy konflikt, tym razem w łonie syryjskiej rebelii.
02.02.2017 | aktual.: 02.02.2017 19:04
Rebelianci rzucili się sobie do gardeł w czasie, gdy bliskowschodni triumwirat Rosji, Iranu i Turcji próbuje przeforsować swój plan pokojowy dla rozdartej wojną Syrii. Kością niezgody jest stosunek do rokowań z reżimem prezydenta Baszara al-Asada, które mogą przyspieszyć zakończenie walk. Jedni nie chcą o nich słyszeć, drudzy są gotowi pójść na kompromis.
W mnogości rebelianckich ugrupowań i szyldów, które wciąż się dzielą, jednoczą lub organizują na nowo, gubią się nawet eksperci. Syryjscy powstańcy, którzy walczą z reżimem w Damaszku i jego sojusznikami, nigdy nie byli monolitem. Można powiedzieć jedynie tyle, że im dłużej trwała wojna, tym coraz większy prym wiedli wśród nich różnej maści radykałowie. Wewnętrzne walki nie są żadną nowością, bo zdarzały się już wcześniej - wystarczy wspomnieć o losie nielicznych oddziałów wyszkolonych przez CIA, które padły ofiarą islamistycznych ugrupowań. Ale to, czego jesteśmy świadkami ostatnio, może zwiastować o wiele poważniejszy rozłam w obozie przeciwników Asada.
Kiedyś sojusznicy, dziś wrogowie
Po upadku Aleppo głównym bastionem sił opozycji stała się prowincja Idlib. To tam w ostatnich dniach doszło do starć między dwiema koalicjami, którym przewodzą radykalne grupy zbrojne. Jedną z nich jest Hajjat Tahrir asz-Sham (Organizacja Wyzwolenia Lewantu), utworzona przez dawny Front an-Nusra, który mimo zerwania formalnych związków z Al-Kaidą, nadal uznawany jest za jej ramię. Druga koalicja powstała pod egidą nie mniej radykalnej formacji, bo złożonej z salafickich dzihadystów Ahrar asz-Szam (pełna nazwa to Islamski Ruch Wolnych Ludzi z Lewantu).
Obie grupy są ideologicznie tożsame i przez lata walczyły ramię w ramię z siłami rządowymi, jak również z tzw. Państwem Islamskim. Ale na zapleczu tliła się narastająca rywalizacja, której ostatnią odsłoną była odmowa dowódców Ahrar asz-Szam, by wspólnie z Nusrą budować w Syrii emirat. Ten gest trudno jednak interpretować w innym wymiarze niż polityczny, bo wcześniej ugrupowanie jasno deklarowało, że jego celem jest stworzenie państwa islamskiego opartego na prawie szariatu.
Tak czy inaczej, być może największa różnicą między obiema grupami jest fakt, że Ahrar asz-Szam nie ma uciążliwego bagażu w postaci powiązań ze zbrodniczą Al-Kaidą. Najpewniej to pozwoliło uznać ją przez Rosję za jedno z sześciu ugrupowań "umiarkowanych" rebeliantów, które zaproszono na ostatnie rozmowy pokojowe w stolicy Kazachstanu, Astanie.
Jeszcze niedawno układanie się ze znienawidzonym Asadem było dla sił powstańczych nie do przełknięcia, jednak sześć lat krwawych walk i ostatnie sukcesy sił reżimu, w tym upadek Aleppo, zmusiły nawet radykalną opozycję do dopuszczenia myśli, że jedynym wyjściem z wyniszczającej wojny domowej jest pójście na kompromis. Najwyraźniej do takich wniosków doszli też dowódcy Ahrar asz-Szam, bo poparli negocjacje pokojowe w Astanie, choć koniec końców do Kazachstanu nie pojechali, w proteście przeciwko łamaniu warunków rozejmu przez wojska Damaszku.
Zemsta Nusry
Możliwe, że na włączenie w proces pokojowy liczył także dawny Front an-Nusra, przecież w końcu po coś zmienił szyld organizacji (na Dżabat Fatah asz-Szam - Front Podboju Lewantu) i formalnie zerwał związki z Al-Kaidą. Szkopuł w tym, że nikt nie zamierzał ich do Astany zapraszać, bo dla społeczności międzynarodowej są oni nie lepsi niż tzw. Państwo Islamskie.
Dżihadyści Nusry zmienili więc front i postanowili uderzyć w "zdrajców", którzy "spiskują" z krwawym reżimem. Telewizja Al-Dżazira cytuje Hamzę al-Mustafę z Arabskiego Centrum Badań i Studiów Politycznych w Dausze w Katarze, który wyjaśnia, że celem Frontu jest pokazanie ugodowych frakcji jako kapitulantów, chcących dogadać się z Rosją i oddać władzę reżimowi Asada.
W rezultacie w łonie syryjskiej rebelii wyrastają dwie wrogie sobie koalicje, do których dołączają kolejne pomniejsze ugrupowania. Walki zdają się eskalować, choć w jednym z ostatnich wystąpień dowódca Ahrar asz-Szam Ali al-Omar wezwał Nusrę, by zgodziła się na arbitraż, który miałby zakończyć wewnętrzne waśnie. Trudno sobie jednak wyobrazić, jak taki arbitraż miałby wyglądać w realiach toczących się działań wojennych i czy przyniósłby jakikolwiek rezultat.
Nie wiadomo zatem, czym zakończy się ta swoista nowa wojna w syryjskim konflikcie. Pewne jest jedno - wszelkie podziały wewnątrz powstańców są na rękę władzom w Damaszku. Z jednej strony osłabiają opór zbrojnej opozycji, z drugiej - otwierają większe pole do zastosowania polityki "dziel i rządź". Choć koncepcja ta jest stara, bowiem wywodzi się aż ze starożytności, to do tej pory sprawdza się doskonale.