Nowa terenówka i szlifowanie borowików – kulisy wypadów prezydenta na narty
Specjalnie przemalowany terenowy samochód i odpowiedni dobór funkcjonariuszy, którzy szlifują umiejętności narciarskie – tak BOR, według informacji Wirtualnej Polski, przygotował się do ochrony uwielbiającego "białe szaleństwo” Andrzeja Dudy. Znacznie słabiej od prezydenta – jak oceniają nasi rozmówcy - jeździł Bronisław Komorowski. Opowiadają też, jak Donalda Tuska chroniła funkcjonariuszka udająca Włoszkę, a ochroniarz Radosława Sikorskiego zwoził ministra ze stoku na plecach.
Według naszych źródeł w BOR Duda, który często lata do Krakowa, jako najlepsze miejsce do narciarskich wyjazdów traktuje Wisłę, gdzie znajduje się prezydencka rezydencja. – Teraz też tam jest – mówi nam jeden z funkcjonariuszy. Tym razem, jak napisał "Super Express", prezydent z rodziną - żoną i cóką do Wisły pojechał już w Wigilię.
Oprócz wypadów do Wisły zdarzają się też inne, jak ten do Karpacza w marcu 2016 roku, gdzie prezydent brał udział razem z grupą polityków PiS w mistrzostwach Polski parlamentarzystów. To wtedy doszło do głośnego wypadku, gdy w prezydenckiej limuzynie pękła opona.
- Opona pękła, bo prezydent nie chciał jeździć terenowym samochodem. Teraz się to zmieniło. Dostał terenową toyotę, którą specjalnie dla niego została polakierowana na czarno – opowiada borowiec.
Jak się zabezpiecza prezydenta, gdy już dotrze na stok? – pytamy doświadczonego oficera.
- Dwóch funkcjonariuszy jest wcześniej i sprawdza stok. Kilku jeździ razem z ochranianym na stoku. Jeden z nich towarzyszy mu na orczyku. W tej grupie powinien być też jeden ratownik medyczny, który ma w plecaku apteczkę. Kierowcy są w samochodach na dole. W pobliżu powinna być też karetka – wylicza nasz rozmówca.
Według naszych informacji z umiejętnościami narciarskimi w grupie ochronnej prezydenta nie jest najgorzej. - Grupa prezydenta jest najbardziej zgrana, bo ma najbardziej stały skład. Na nartach też mogli się doszlifować – przyznaje jeden z funkcjonariuszy.
Zdaniem naszych rozmówców borowcy prezydenta musieli być tak dobrani, by nie odstawali od niego na stoku. Jako dobrych narciarzy wymieniają też
Donalda Tuska i Aleksandra Kwaśniewskiego, a znacznie gorzej oceniają umiejętności Bronisława Komorowskiego.
- Komorowski raczej zjeżdżał, niż jeździł.Tusk i Duda są znacznie lepsi – mówi nam oficer BOR.
Kwaśniewski jako prezydent i Tusk jako premier w przeciwieństwie do Andrzeja Dudy woleli szusować za granicą, niż w Polsce. Pierwszy wybierał najczęściej szwajcarski kurort Davos, a drugi – Włochy.
Wyjazdy Tuska w Dolomity z punktu widzenia BOR były trudną operacją, którą trzeba było prowadzić pod przykryciem, bo polityk PO chciał się pozbyć nielubianej przez niego ochrony podczas urlopu.
- Musieliśmy go chronić z ukrycia. Do Włoch jechała grupa złożona z borowców, którzy na co dzień nie pracowali z Tuskiem, by ich nie znał z twarzy. Na stoku mieli obserwować premiera, ale z odległości, by się nie zorientował – opowiada jeden z oficerów.
- Jedna z funkcjonariuszek miała ciemną karnację i wyglądała jak piękna Włoszka. Tusk ją zagadał, ale rozmawiali po angielsku i się nie połapał. Dopiero, jak ją zobaczył w Polsce – śmieje się nasz rozmówca.
Mniej przyjemną przygodę miał w Alpach Radosław Sikorski, który zaliczył tam wypadek na stoku. Ministra spraw zagranicznych, który uszkodził sobie nogę, ratował jego oficer BOR-u. – Nie wzywał helikoptera co by kosztowało krocie, ale wziął Sikorskiego na plecy i zwiózł go ze stoku – opowiada nasz rozmówca. Współpracownicy szefa MSZ mieli potem usłyszeć od niego żart, że z jazdą na nartach jest jak z seksem – trzeba się namęczyć, by było przyjemnie.