Nigeria walczy z Boko Haram. Kłótnie sojuszników i najemni żołnierze w wojnie z kalifatem
Nie chcąc się przyznać do swojej słabości i prosić o pomoc sąsiadów, Nigeria, afrykańskie mocarstwo, sięgnęła po najemnych żołnierzy, by rozgromić dżihadystów z Boko Haram, którzy nad jeziorem Czad utworzyli tamtejszą filię kalifatu.
14.03.2015 | aktual.: 14.03.2015 09:16
Według naocznych świadków, a także anonimowych dyplomatów i wojskowych, w północno-wschodniej Nigerii, twierdzy Boko Haram, walczy kilkuset najemników zwerbowanych przez południowoafrykańską firmę ochroniarską Pilgrim Africa, mającą siedzibę w Lagos i działającą od 2008 r. na nigeryjskim terytorium.
Psy wojny
Firma "Pielgrzym" powiązana jest z cieszącą się złą sławą najemniczą korporacją Executive Outcomes, a jej właścicielem jest Kobus Claassens, który sam walczył przed laty jako najemnik Executive Outcomes. Najemniczą korporację Executive Outcomes założyli w połowie lat 90. byli biali oficerowie z armii, policji i służb bezpieczeństwa apartheidowskiej RPA, którzy nie przeszli weryfikacji po objęciu władzy w Pretorii przez Nelsona Mandelę i czarnoskórą większość. Wykorzystując doświadczenie bojowe zdobyte na wojnach w Angoli i Mozambiku, Executive Outcomes zaczął świadczyć najemnicze usługi afrykańskim rządom.
W Angoli najemnicy pomogli tamtejszemu komunistycznemu rządowi rozgromić partyzantkę UNITA, którą jako żołnierze jeszcze niedawno wspierali. Rozbili także rebelię w Sierra Leone. Poza kontraktowymi kwotami za swoje usługi kazali sobie płacić licencjami na wydobycie diamentów. Stali się tak bogaci i sławni, że założyli koncern górniczy Sandline International, którego okrętem flagowym byli najemnicy z Executive Outcomes. Pod koniec lat 90. zaproponowali nawet swoje usługi ONZ, przekonując, że będą tańsi i skuteczniejsi od werbowanych na chybcika wojsk pokojowych w "błękitnych hełmach".
Koniec lat 90. okazał się szczytem rozkwitu Executive Outcomes, która zaczęła wchodzić w paradę konkurencyjnym i powiązanym w Pentagonem firmom najemniczym z USA w rodzaju Blackwater. Executive Outcomes nie przestała świadczyć usług, ale odtąd robiła to pod szyldem mniej znanych i mniejszych firm w rodzaju "Pielgrzyma". W ten sposób najemnicy z Executive Outcomes znaleźli zatrudnienie także podczas wojen w Iraku i Afganistanie. Poza żołnierzami z RPA Executive Outcomes chętnie zatrudniała na zasadzie "podwykonawców" pilotów śmigłowców z b. ZSRR, przede wszystkim z Ukrainy, która po rozpadzie ZSRR stała się jednym z najważniejszych bazarów pokątnych handlarzy bronią i firm werbujących najemników.
Najemnicy zamiast śmigłowców
W Nigerii najemnicy pojawili się w styczniu, gdy tamtejszy rząd zaproponował im kontrakt za rozbicie dżihadystów z Boko Haram, z którymi nie radziła sobie miejscowa armia. Prezydent Goodluck Jonathan zgodził się na sprowadzenie najemników, gdy USA odmówiły sprzedania mu śmigłowców Cobra. Szefowie "Pielgrzyma" obiecali mu, że przyjadą z własnym wojskiem, bronią, południowoafrykańskimi wozami pancernymi i proradzieckimi śmigłowcami Mi-24, pilotowanymi przez doświadczone załogi z Ukrainy.
Według nigeryjskich gazet najemnicy, zatrudnieni oficjalnie do szkolenia rządowego wojska, wyręczają je w wojnie z Boko Haram. Walczą nocą, wyposażeni w najnowocześniejszy sprzęt noktowizyjny. Gromią partyzanckie oddziały i odbijają z ich rąk wioski i miasteczka, a o poranku wycofują się do swoich baz i pozwalają się zastępować w roli wyzwolicieli nigeryjskim żołnierzom. Pobierają za to sowity żołd, sięgający pół tysiąca dolarów za każdy dzień (a raczej noc) walki. Jedyne straty, jakie dotąd zanotowali - 3 zabitych - ponieśli w wyniku tragicznych pomyłek z rąk sprzymierzonych żołnierzy z armii nigeryjskiej.
Nie chwaląc się pomocą najemników, władze Nigerii ogłosiły, że odbiły z rąk Boko Haram prawie 40 miast i miasteczek i że dżihadyści panują już tylko na obszarze czterech powiatów (na początku roku rządzili w 14). Prezydent Goodluck Jonathan zapewnia, że do przesuniętych na koniec marca wyborów prezydenckich (miały się odbyć w połowie lutego, ale z powodu wojny je odwołano) jego generałowie uporają się z rebelią. Jonathan liczy, że wygrana wojna pomoże mu zwyciężyć w wyborach i zachować władzę, którą spróbuje mu odebrać kandydat opozycji, emerytowany generał Muhammadu Buhari. Sondaże zapowiadają tegoroczne wybory jako najbardziej wyrównane w historii Nigerii. Aby odebrać Jonathanowi wojenne zasługi, Buhari na każdym kroku wypomina mu, że zaczął wygrywać dopiero gdy sprowadził do kraju obce wojska.
Buhari nie ma na myśli najemników, ale żołnierzy z sąsiedniego Czadu, którzy od lutego wraz z wojskami z Nigru i Kamerunu uczestniczą w operacjach zbrojnych przeciwko Boko Haram. Wkroczyli do wojny na żądanie Zachodu, zaniepokojonego kalifatem panoszącym się nad jeziorem Czad. To zachodni przywódcy zmusili władze Nigerii, by pozwoliły sąsiadom pomóc sobie w wojnie.
Kłótnie sojuszników
Postawiona pod murem Nigeria zgodziła się otworzyć granice dla wojsk sąsiadów, ale nie pozwala im rozwinąć skrzydeł. Zwłaszcza wojskom czadyjskim, uznawanym za najbitniejsze w całej Afryce. Dwa lata temu Czadyjczycy pomogli Francuzom rozgromić kalifat w pustynnej, północnej części Mali. W Nigerii narzekają, że gospodarze wiążą im ręce. Niechętnie pozwalają na zbrojne rajdy, a gdy Czadyjczycy rozbiją partyzantów i odbiją z ich rąk wioskę czy miasto, Nigeryjczycy natychmiast każą im się wynosić nad granicę. I nie zgadzają się, by sąsiedzi zbyt głęboko zapuszczali się na nigeryjskie terytorium.
Spychani i gromieni przez najemników i żołnierzy z Czadu, partyzanci Boko Haram wycofują się do swoich kryjówek w lasach i parku narodowym Sambisa na górzystym pograniczu między Nigerią i Kamerunem. Znajduje się tam, po nigeryjskiej stronie granicy, stolica samozwańczego kalifatu, miasto Gwoza, którego partyzanci zamierzają bronić jak twierdzy. Uciekinierzy z miasta opowiadają, że spodziewając się bitwy, partyzanci wypędzają z Gwozy cywilów, a także uwalniają wziętych do niewoli jeńców. Ustawiają też wokół miasta pola minowe.
Wojciech Jagielski, PAP