"Polska odrobiła lekcję". Ekspert komentuje incydent z Osin
- Należy poczekać na identyfikację szczątków - mówi Wirtualnej Polsce Jarosław Wolski, analityk zajmujący się wojskiem i obronnością, komentując eksplozję niezidentyfikowanego obiektu w Osinach na Lubelszczyźnie. Potwierdza, że wygląd silnika w rozbitej maszynie jest zbliżony do tych, jakie montowane są w irańskich i rosyjskich dronach.
W nocy z wtorku na środę w Osinach na Lubelszczyźnie doszło do eksplozji niezidentyfikowanego obiektu, który spadł na pole kukurydzy. Okolicznych mieszkańców po godz. 2 obudził potężny huk. W zdarzeniu nikt nie ucierpiał, uszkodzone zostały jedynie trzy budynki. Siła uderzenia doprowadziła m.in. do wybicia szyb.
W miejscu wybuchu powstał krater, a wśród szczątków znaleziono przedmiot przypominający śmigło. Na polu nie brakuje też metalowych i plastikowych elementów.
- Jeśli chodzi o samo zdarzenie i analizę, w tym momencie, każda wersja musi być brana pod uwagę. Jesteśmy państwem graniczącym z miejscem, gdzie trwa pełnoskalowy konflikt. Analizujemy wszystkie potencjalne i możliwe scenariusze - powiedział wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nagranie z Osin. Słychać głośną eksplozję
Niezidentyfikowany obiekt w Osinach. "Polska odrobiła lekcję"
O spokój i cierpliwość w tej sytuacji apeluje również Jarosław Wolski, analityk zajmujący się wojskiem i obronnością. - Należy poczekać na identyfikację szczątków. Jednak wygląd silnika jest zbliżony do tych, które montuje się w irańskich Shahedach i rosyjskich Geraniach - mówi Wolski w rozmowie z Wirtualną Polską.
- Rosjanie montują w swoich dronach różne silniki. One są podobne, ale potrafią się różnić. Wynika to z tego, że uruchomili własną produkcję i biorą części takie, jakie akurat wpadną im w ręce. Stosują silniki z Chin, również zdobyte w sposób przemytniczy. Dlatego w rosyjskich wrakach dronów odnajdywane są różne silniki. Wygląd części, które spadły w Osinach, wskazuje jednak, że możemy mieć do czynienia z bezzałogowcem z rosyjskiej rodziny Geran - dodaje Wolski.
Niezidentyfikowany obiekt spadł na Lubelszczyźnie w momencie, gdy Rosja prowadziła kolejny zmasowany atak na Ukrainę. Zgodnie z komunikatem Kijowa, w nocy rosyjska armia wystrzeliła 93 drony uderzeniowe i dwie rakiety Iskander-M. Ukraińcy odnotowali trafienia pocisków i dronów w 20 lokalizacjach na północy i wschodzie kraju.
Obiekt niewykryty przez radary
Krótko przed godz. 9 komunikat ws. zdarzenia w Osinach wydało Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych. Wojsko podkreśliło, że "minionej nocy nie zarejestrowano naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej ani z kierunku Ukrainy, ani Białorusi".
- Taka możliwość jest na 100 proc. - uspokaja Wolski, którego zdaniem komunikat wojska może być jak najbardziej zgodny z prawdą.
- Jeśli coś leci na wysokości 100-150 metrów, to szanse wykrycia tego obiektu przez polskie posterunki są bardzo małe. Im coś leci niżej, to jest później wykrywane przez radary. Dodatkowo pokrycie naszego nieba przez stacje radarowe nie jest u nas najlepsze. Sytuację ratują samoloty wczesnego ostrzegania AWACS, ale one nie zawsze są w użyciu - dodaje ekspert wojskowy w rozmowie z WP.
Wolskiego cieszy natomiast, że Polska odrobiła lekcję z innych wydarzeń tego typu. Gdy pod koniec kwietnia 2023 roku przypadkowa osoba odkryła rosyjską rakietę w lesie pod Bydgoszczą, okazało się, że obiekt leżał tam od kilku miesięcy. Doszło wtedy do przepychanek pomiędzy ówczesnym kierownictwem Ministerstwa Obrony Narodowej a przedstawicielami wojska. W efekcie kilka miesięcy później Szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. Rajmund Andrzejczak i gen. Tomasz Piotrowski Dowódca Operacyjny złożyli wypowiedzenie stosunku służbowego. Spekulowano wtedy, że to konsekwencja konfliktu z ministrem Mariuszem Błaszczakiem.
- Odrobiliśmy lekcję jako Polska. Dzisiejsza reakcja na incydent z Osin pokazuje, że wyciągnięto wnioski z wydarzeń pod Bydgoszczą. Otrzymaliśmy dość klarowne komunikaty - zauważa Wolski.
Rozmówca Wirtualnej Polski podsumowuje, że Polsce pozostaje czekać na dostarczenie aerostatów w programie Barbara. Są to systemy radiolokacyjne, które zwiększą bezpieczeństwo Polski i zapewnią lepszą ochronę naszego nieba. - Po uzyskaniu tych systemów na pewno będziemy mieć więcej możliwości. Ich dostawa ma zająć do dwóch lat - kończy Wolski.
Czym są aerostaty Barbara?
Aerostaty rozpoznawcze, będące częścią systemu Barbara, pełnią istotną rolę w rozpoznaniu radiolokacyjnym, wspierając obecny System Obrony Powietrznej oraz Brzegowy System Obserwacji. Te zaawansowane urządzenia są zdolne do wykrywania szerokiego spektrum obiektów, w tym pocisków rakietowych, samolotów, dronów oraz jednostek nawodnych.
Zasięg działania aerostatów przekracza 300 km, co czyni je niezwykle efektywnymi w monitorowaniu przestrzeni powietrznej. Umowa ze Stanami Zjednoczonymi obejmuje dostawę czterech takich statków powietrznych, które będą rozmieszczone wzdłuż wschodniej i północno-wschodniej granicy Polski. Całkowita wartość kontraktu wynosi około 960 mln dolarów.
- Te systemy radiolokacyjne działają na niższych wysokościach. To jest bardzo ważne, bo wojna na Ukrainie pokazuje, jak bardzo wiele warstw powinno mieć rozpoznanie. Musi być to rozpoznanie, które będzie oddziaływać na każdym poziomie. Tu będzie też rozpoznanie nawodne, tak ważne dla obrony całego kraju, każdej granicy, niezależnie od tego, gdzie ona się znajduje. Jesteśmy gotowi. Umowa jest już podpisana. Czekamy teraz na dostawy sprzętu - mówił w maju 2024 roku Władysław Kosiniak-Kamysz, gdy podpisywał umowę na dostawę amerykańskiego sprzętu.
Łukasz Kuczera, dziennikarz Wirtualnej Polski
Czytaj także: