Nieszczerzy suflerzy. "Doradcy" opozycji prowadzą ją prosto do wyborczej klęski

Większość porad, jakie są udzielane opozycji, gwarantuje jej wyborczą klęskę. A ci doradzający jako pierwsi będą szydzić z antyPiSu, jeśli ten nie pokona w wyborach partii Kaczyńskiego - pisze Mariusz Janicki w tygodniku "Polityka".

Aleksander Kwaśniewski, Bronisław Komorowski, Donald Tusk, Włodzimierz Czarzasty, Władysław Kosiniak-Kamysz, Szymon Hołownia, Jarosław Gowin
Aleksander Kwaśniewski, Bronisław Komorowski, Donald Tusk, Włodzimierz Czarzasty, Władysław Kosiniak-Kamysz, Szymon Hołownia, Jarosław Gowin
Źródło zdjęć: © PAP | Albert Zawada

Dziennikarze, publicyści, politologowie, prawnicy, ekonomiści, specjaliści od wizerunku – wszyscy oczywiście spoza pisowskiej bańki – chętnie dzielą się z opozycją, głównie Platformą Obywatelską, swoimi opiniami i przestrogami. Problem w tym, że są one często politycznie chybione, nielogiczne, z ukrytymi intencjami. Można odnieść wrażenie, że jeżeli wygrana antyPiSu ma się odbyć w niewłaściwej zdaniem suflerów konfiguracji, to może lepiej, żeby nadal rządziła Zjednoczona Prawica, bo wtedy przynajmniej nikt ponad miarę nie wyrośnie. Poza tym część "konsultantów" opozycji wyraźnie jeszcze nie rozstrzygnęła, czy większą satysfakcję sprawi im przegrany Kaczyński, czy może jednak – na zasadzie wstydliwej przyjemności – upokorzony Tusk.

Warto przyjrzeć się typowym poradom dla opozycji, wybranym z tych, które najczęściej pojawiają się w przestrzeni publicznej, a ich autorzy odnajdą się w tym tekście.

Jeden blok

Jeden blok opozycji do Sejmu to wielki błąd. Wyborcy się zniechęcą, zostaną w domu, bo PiS trzeba pokonać ładnie, tożsamościowo, od razu z uwzględnieniem poglądów na wszystko. Jeśli jednak wsłuchać się dokładniej w takie opinie, to widać, że chodzi o to, iż najsilniejszą partią takiej jednej listy byłaby Platforma. Gdyby pod 30 proc. miał na przykład Szymon Hołownia, atmosfera wokół jednego bloku byłaby zupełnie inna. Zatem to nie sama idea wspólnego startu jest ogólnie zła, ale to, że całością zarządzać miałaby PO. Kolejna sugestia jest taka, że powinny być dwie listy opozycji, czyli Hołownia z Kosiniakiem i Tusk z Czarzastym. Ta rada jest dawana z pełną świadomością, że taki wariant nie powstanie, i chyba o to chodzi. W efekcie postulat odstąpienia od jednej listy prowadzi de facto do trzech, a najpewniej czterech list.

Paradoks polega na tym, że w takiej sytuacji o pokonaniu PiS, bo takie są reguły polskiej ordynacji, będzie decydował wynik najmocniejszej partii opozycyjnej, czyli Platformy. Ale ona właśnie ma nie być silna i hegemoniczna, ale odpowiednio słaba i wycofana, aby inni nie czuli się zdominowani i się nie obrazili. Te rozgrywki i fochy na opozycji mają i taki skutek: pokazują, że pokonanie PiS nie jest aż takim priorytetem, skoro w czasie "decydującej walki o przyszłość Polski" liczy się samopoczucie politycznych liderów i wewnętrzny układ sił. To typowy czynnik demobilizujący – obniżenie rangi starcia.

Opozycja musi powiedzieć, skąd weźmie pieniądze na swoje ekonomiczne pomysły, bo inaczej będzie niewiarygodna. W ciągu ostatnich siedmiu lat rządów prawicy trudno sobie przypomnieć, aby choć jeden dziennikarz zapytał premier Szydło, a potem premiera Morawieckiego, skąd wezmą pieniądze na realizację gigantycznych programów socjalnych, 500 plus, wyprawek szkolnych, 13., 14. i 15. emerytury, dopłat węglowych itd. Bo to pytanie jest zarezerwowane na wyłączność dla opozycji, a ściślej biorąc, dla Platformy. Kiedy tylko Donald Tusk zaproponował 20-proc. podwyżki dla sfery budżetowej, od razu padły zatroskane pytania ze strony mediów: a skąd na to weźmiecie, trzeba to powiedzieć, bo inaczej wygląda to na nieodpowiedzialne rozdawnictwo.

Kiedy PiS wprowadza podwyżki, dotacje, tarcze, zwiększenie pensji minimalnej, gigantyczne wydatki na wojsko, to jest to zawsze świetny pomysł, dowód na słynną "skuteczność". Jeśli coś z tej kategorii zaproponuje zwłaszcza Platforma, bo Lewicy, Hołowni czy PSL też nikt nie pyta o finansowe szczegóły, to od razu mówi się, że tak nie wolno, jak to się ma do liberalnej przeszłości PO, że to sztuczne, niewiarygodne, gra pod publiczkę. Niedawno, kiedy Donald Tusk poparł reparacje od Niemiec, jeden z prorządowych publicystów napisał z wyrzutem, że Tusk "kieruje się poglądami większości"; takie opinie słychać i po drugiej stronie. W przypadku Platformy jest to uznawane za skandal, choć PiS od lat działa na sondażach i fokusach, za co jest chwalony przez tych samych, którzy doradzają PO, aby była strażnikiem budżetu i nie obiecywała niczego. Przeciwnie, niedawno jeden ze znanych przedstawicieli szkoły liberalnej namawiał opozycję do zaproponowania przed wyborami kilku "trudnych reform" naprawiających finanse państwa, bo tak będzie uczciwie i ludzie to zrozumieją. To rada z kategorii: jak z klasą przegrać i przejść do zapomnianej legendy. Widać brak przyswojenia prostej w dzisiejszych realiach alternatywy: albo wypłaty do portfeli i utwardzanie autorytarnego systemu, albo wypłaty i przywrócenie liberalnej demokracji.

Opcji pod nazwą "schłodzona gospodarka, zadowolone rynki finansowe i przywrócony trójpodział władzy" na razie w menu nie ma. Może kiedyś. Sensownie jest racjonalizować socjal, systemowo bardziej dowartościowywać pracujących, lecz zapowiedź "bolesnych, ale potrzebnych reform" oznacza zaplanowaną klęskę.

Brak szczerych fanów

Opozycja nie powinna ulegać swojemu twardemu elektoratowi, bo on odsuwa ją od politycznego środka i wejdzie tam PiS. Kiedy Kaczyński schlebia swojemu wyborczemu betonowi, popiera wyskoki Macierewicza czy Czarnka, podpisuje się pod zamachem w Smoleńsku, "niezależni" dziennikarze i politologowie doceniają prezesa PiS za przebiegłość i dogłębne rozumienie polityki. Bo przecież trzeba ugruntowywać elektorat, cementować poparcie i na tym budować kolejne warstwy zwolenników. Ale od Platformy oczekują, że odetnie się od swoich "radykałów": od Silnych Razem, Ruchu Ośmiu Gwiazdek, od KOD, "rozgrzanych" sędziów i gadatliwych celebrytów. PiS, zdaniem tych doradców, może skutecznie walczyć o polityczne centrum ze swoich głęboko konserwatywnych, katolickich pozycji, ale opozycja, a zwłaszcza Platforma, powinna się wystrzegać wszelkiej twardości, bo to odstręczy "normalsów". Twardy elektorat PiS to sól ziemi, swojska prowincja, która wygrywa wybory w Końskich, ale radykałowie opozycji to szkodliwe obciążenie.

Może dlatego trudno spotkać kogoś, kto jest szczerym fanem PO i się do tego przyznaje, bo to nie uchodzi, ale bycie gorącym sympatykiem PiS jest zupełnie naturalne. Więcej, bywa że dziennikarze z niepisowskich kręgów chwalą się wujkami głosującymi na partię Kaczyńskiego, bo oznacza to, że mają zawodową styczność z prawdziwym narodem; jakoś im to imponuje.

Nie wolno iść na światopoglądową wojnę z prawicą, bo ona zawsze na tym wygrywa. Wiele badań opinii publicznej potwierdza, że polskie społeczeństwo staje się coraz bardziej liberalne w sferze życiowych wartości, że takie kwestie, jak aborcja, in vitro, związki jednopłciowe "odkościelniają" się, przechodzą w sferę prawa, obyczajów, indywidualnego sumienia. Ale kiedy Tusk zadeklarował poparcie dla aborcji do 12. tygodnia i powiedział o kształtowaniu pod tym kątem list wyborczych, powiało grozą. Suflerzy pospieszyli z opiniami, że to zły ruch, łamanie sumień konserwatystów, naruszenie wolnościowego etosu liberałów itp. I wreszcie: to ostateczne pogrzebanie idei wspólnej listy wyborczej opozycji, ponieważ Hołownia i PSL nigdy się na to nie zgodzą. Zabawne było to, że nad tym pogrzebaniem jednej listy ubolewali przeważnie ci sami doradcy, którzy taką jedną listę uznają za koszmarny błąd.

KLIKNIJ W OKŁADKĘ, BY PRZENIEŚĆ SIĘ DO AKTUALNEGO WYDANIA "POLITYKI"

Okładka tygodnika "Polityka"
Okładka tygodnika "Polityka"© Polityka

"Nowogrodzka lubi to". To hasło jest niby dyktowane troską o antyPiS, żeby nie wpadał w pułapki obozu władzy, ale w gruncie rzeczy ma paraliżować opozycję, sprawiać wrażenie, że cokolwiek zrobi, będzie to po myśli prezesa PiS, bo ten to przewidział i przygotował się na wszystkie warianty. Stąd rada: ogólnie trzymajcie się kursu PiS i zasady Kwinty z "Vabanku": "żadnych własnych pomysłów", bo na pewno będą głupie. Jednocześnie od lat trwa zachwyt nad skutecznością lidera PiS, społecznym wyczuciem tego ugrupowania, jego lepszym elektoratem. Stworzono figurę niedookreślonej "elity", definiowanej jako po prostu wyborcy opozycji, która stale była krytykowana, że nie zna Polski, gardzi "terenem", nie może się równać z wrażliwym PiS. Polska Kaczyńskiego, nieprzekraczająca w najlepszych czasach ok. 45 proc. głosujących, zyskała status Polski absolutnej i decydującej. Druga połowa, a teraz nawet większość wyborców, jest tą Polską gorszą, która musi coś udowodnić, dopiero zasłużyć na pokonanie Zjednoczonej Prawicy.

Bezwzględność, brak spójności przekazu, wykraczająca poza wszelkie standardy przyzwoitości propaganda za państwowe pieniądze, nieliczenie się z zasadami państwa prawa, czyli to, co byłoby traktowane jako niedopuszczalne u opozycji, w przypadku PiS jest dowodem na spryt, zręczność i znajomość politycznych reguł. Warto przypomnieć zachwyty "niezależnych dziennikarzy" nad tym, jak PiS rozprawił się z "puczem opozycji" w Sejmie w 2016 r., jak potraktował nauczycieli w 2019 r. czy kiedy perfekcyjnie rozbił partię Gowinowi. Pojawiały się określenia, że Kaczyński rozegrał swoich wrogów jak dzieci. Słowem, stary mistrz i niezdarni aspiranci. A teraz słychać żal po skutecznym, pracowitym i uczynnym Dworczyku, a żałują głównie ci, którzy nie czytali maili ze skrzynki ministra, bo PiS nie pozwolił.

Budowanie kultu skuteczności PiS bez wartościowania spraw, w których ta partia była "skuteczna" i bez uwzględnienia faktu jej zasadniczej przewagi wynikającej z posiadania wszystkich pieniędzy i instytucji państwa, to chyba największy serwitut dla rządzącego obozu ze strony liberalno-demokratycznej bańki.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

AntyPiS to za mało, trzeba się skupić na tym, co będzie po PiS. Ta życzliwa rada jest udzielana opozycji stale, ostatnio znowu intensywnie. To przykład opinii pozornie rozsądnej, ale przy rozkładzie na czynniki już nie tak mądrej. Bo prawdziwą intencją takiej rady jest pomniejszanie znaczenia przedwyborczej strategii opozycji, która będzie kluczowa dla pokonania formacji Kaczyńskiego. To prawda, że wspólna deklaracja minimum powinna powstać, ale nie kosztem precyzyjnych, przedwyborczych ustaleń, bez których program przyszłego demokratycznego rządu jest fikcją, bo tego rządu nie będzie.

PiS jeszcze nie przegrał. Rachuby marketingowców władzy są następujące: można wymienić Morawieckiego już teraz i jeszcze przed zimą budować legendę, patriotyczno-suwerenistyczną: chłodno, głodno, ale godnie i bezpiecznie. Albo poczekać do wiosny i wtedy spławić premiera jak marzannę, z całym jego bagażem, po czym rozpocząć nową polityczną opowieść z nowym szefem rządu i pakietem obietnic. Ten drugi wariant wydaje się teraz bardziej prawdopodobny, ale Kaczyński, co już dwa razy pokazał, potrafi zmienić premiera w ciągu jednego dnia. PiS wciąż liczy na to, że w kampanii, jak już kilka razy, znowu zyska 7–8 proc. ponad wcześniejsze sondaże i przekroczy 40 proc., co przy podzielonej opozycji da mu w Sejmie solidnie ponad 200 mandatów, a resztę się dokupi. Opozycja ma szansę na zwycięstwo, ale zasadniczy przełom wciąż nie nastąpił. Widać to także po tym, że duży prywatny biznes, administracja, prokuratura, służby jeszcze nie zaczęły się orientować na antyPiS, a w 2014 r. taki trend w kierunku partii Kaczyńskiego był już wyraźny. PiS przyzwyczaił do tego, że wygrywa, i to mocno tkwi w zbiorowej świadomości.

Praworządność ludzi już nie interesuje, nie grzejcie tych tematów. Porady tzw. centrystów i symetrystów zmierzają do tego, aby porzucić "radykalizm", dać sobie spokój ze skrajnymi rygorystami w kwestiach sądownictwa, ponieważ społeczeństwo ma tego dosyć. Chce kompromisu, zakończenia wojny polsko-polskiej i pieniędzy z KPO. Cały okres 2015–17 walki o praworządność jawi się dzisiaj jako zryw tyleż słuszny, co nieskuteczny, w każdym razie zamknięty etap. Teraz nawet media spoza kręgu władzy piszą o "sędziach politykach", o konieczności złagodzenia stanowiska przez Komisję Europejską i dogadania się z PiS. To, co formacja Kaczyńskiego zrobiła z praworządnością, było oburzające przez pierwsze trzy lata jej rządów, a teraz wydaje się mniej istotne, mimo że po 2017 r. degeneracja systemu znacznie się pogłębiła.

Co z tym bezprawiem?

Badania pokazują, że zasady praworządności wciąż ludzi interesują, choć istnieje tu specyficzna prawidłowość. Wielu Polaków chciałoby państwa szanującego konstytucję i demokratyczne procedury, ale jeśli ma to oznaczać redukcję socjalu i powrót zasady, że "piniędzy nie ma i nie będzie" – to aż tak to nie. Innymi słowy: ludzie wolą demokrację i pieniądze niż brak demokracji i pieniądze. Praworządność zatem nie jest zgraną melodią, tyle że ważny jest ekonomiczny kontekst. Tymczasem wielu doradców opozycji twierdzi, że praworządność należy odpuścić, a jednocześnie domaga się od antyPiSu tzw. odpowiedzialnych obietnic gospodarczych, bo inaczej nie wypada. Czyli ani demokracji, ani pieniędzy. To kolejne destrukcyjne dla mocy wyborczej opozycji oczekiwanie.

Po wygranych wyborach opozycja powinna rozliczyć PiS zgodnie z regułami praworządności, nie bądźcie jak Kaczyński. To jeszcze jedna rada, która wygląda szlachetnie, ale po dokładniejszej analizie pokazuje swoje głębsze poziomy, a zarazem wielkie problemy dla opozycji. Przez lata dziesiątki i setki tysięcy ludzi wychodziło na ulice w obronie łamanej przez władzę praworządności. Protesty i demonstracje nie zatrzymały tego procesu, więc zasady państwa prawa zostały złamane, w sądach i trybunałach pojawili się nieuprawnieni ludzie, sędziowie byli odsuwani od orzekania, prokuratura została zagarnięta przez rząd. Jeśli teraz okazuje się, że praworządnie nie da się przywrócić stanu sprzed złamania reguł, to pojawia się zasadnicze pytanie: doszło wówczas do bezprawia czy nie? Konstytucja nie pozwoli na przywrócenie konstytucyjnego porządku?

Oczywiście teoretycy i praktycy prawa podnoszą wiele argumentów, które można było poznać choćby w polemikach pomiędzy profesorami Matczakiem i Sadurskim na temat Trybunału Konstytucyjnego (wyrzucić wszystkich czy tylko sędziów dublerów), z których ten pierwszy zalecał ostrożność w odwracaniu pisowskich zmian, a drugi postulował radykalne rozwiązania. Dyskusje prawników to jedno, a polityka i wybory – drugie. Opozycja, zwłaszcza Platforma, która nie potrafiła wiele lat temu postawić Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu, będzie się mierzyć ze swoimi hasłami o upadku demokracji w Polsce. Elektorat opozycji, stojący swego czasu ze świeczkami pod Trybunałem Konstytucyjnym i Pałacem Prezydenckim, zechce się dowiedzieć, czego bronił i dlaczego, jeśli antyPiS wygra za rok, po prostu nie przywróci się z automatu ustrojowych pryncypiów. Opozycja musi odnosić się do potrzeb swoich wyborców, także tych, którzy uwierzyli, że po 2015 r. odbyła się napaść na państwo.

Trenowanie bezradności. Gdyby podsumować podpowiedzi dawane opozycji, wyglądałyby następująco: nie idźcie do wyborów z jedną listą, bo PiS tak może, ale wy nie. Nie obiecujcie ludziom w kwestiach finansowych za dużo, bo to nie przystoi. Pozbądźcie się radykałów i ustępujcie PiS, gdyż oni nie ustąpią, a ktoś musi, bo się pozabijamy. Nie wchodźcie w kwestie obyczajowe, zwłaszcza w aborcję, bo tu PiS z Kościołem rządzą. I nie przesadzajcie z tą praworządnością. Według tych opinii opozycja, a już szczególnie Platforma, nie ma szans we frontalnym starciu. Powinna raczej kombinować, kamuflować się, szukać okazji, by jakoś prześliznąć się do władzy, a nuż się uda. Choć raczej nie.

Od lat trwa to suflowanie minimalizmu, nakazu milczenia, ukrywania poglądów, bo opozycja jest generalnie gorsza, mniej zorientowana, ma słabsze papiery i okropną przeszłość. No i "nie ma programu". Jeśli coś się jej udaje, to fuksem, bo PiS akurat zaspał, był na wakacjach, ale zaraz się odwinie i trzeba schodzić z linii ciosu. Tusk to polityk przeszłości z wielkim negatywnym elektoratem, powinien zrobić miejsce innym, ale Kaczyński ma nadal przyszłość, mimo jeszcze większego negatywnego elektoratu. W ten sposób opozycja jest trenowana w wyuczonej bezradności. Przez podobne instrukcje antyPiS przegrał kilka ostatnich wyborów. Pytanie, czy się w końcu wyzwoli od takich mentorów.

Mariusz Janicki

Pierwszy zastępca redaktora naczelnego "Polityki". Kierownik działu politycznego, publicysta. Absolwent polonistyki na UW. W "Polityce" od 1990 r. Współautor książek, m.in. "Baby na świeczniku" (wywiad rzeka z pierwszą rzeczniczką praw obywatelskich Ewą Łętowską). Wraz z Wiesławem Władyką parokrotnie nominowany do nagrody Grand Press w dziedzinie publicystyki.

Źródło artykułu:Polityka
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (255)