Poruszenie po zapowiedzi Kaczyńskiego. "Są dwa wyjścia"

Jarosław Kaczyński zjawił się na Podlasiu i zapowiedział rozbudowę zapory na granicy z Białorusią. Eksperci wskazują jednak, że rząd jest "bezradny", a bariera nie wstrzyma migracji, której wzrost widać w danych z Niemiec. - Spadło na nas zadanie, na które nie byliśmy przygotowani - mówi WP ekspert ds. bezpieczeństwa dr hab. Daniel Boćkowski.

Jarosław Kaczyński na Podlasiu
Jarosław Kaczyński na Podlasiu
Źródło zdjęć: © PAP | Wojtek Jargiło
Adam Zygiel

27.07.2023 | aktual.: 27.07.2023 21:46

Prezes PiS Jarosław Kaczyński wizytował polsko-białoruską granicę w Kodniu. - Mamy zamiar rozbudować tzw. płot wzdłuż granicy. On ma objąć wszystkie te miejsca, gdzie go jeszcze w tej chwili nie ma, gdzie nie ma przeszkody wodnej, takiej jak Bug. Ale Bug na różne sposoby też ma być dodatkowo zabezpieczony - zapowiadał.

Prof. Maciej Duszczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego zarzuca, że plany władz to dowód bezradności. "Pan Premier Kaczyński powiedział: 'Płot na granicy ma zostać rozbudowany'. Czyli kontynuacja tego, co sprawdza się jedynie częściowo i nadal brak całościowego planu zamykania szlaku przez Polskę. Czyli bezradność" - napisał w mediach społecznościowych. Stwierdził także, że rząd nie ma pomysłu na zamknięcie szlaku migracyjnego.

"Zaklinanie rzeczywistości i brak wizji, jak zamknąć otwarty szlak migracyjny. Próba przykrycia porażki polityki opartej tylko i wyłącznie na szczelności muru" - dodał ekspert w kolejnym wpisie.

W ostatnich tygodniach mamy do czynienia ze wzmożonym ruchem na granicy polsko-białoruskiej, czego dowodem są chociażby codzienne raporty straży granicznej. Liczba migrantów nacierających z Białorusi znów przekracza w nich ponad setkę dziennie.

Wielu migrantów przedostaje się i zmierza w kierunku Niemiec. Z oficjalnych danych policji federalnej, od stycznia do czerwca do Niemiec wjechało nielegalnie (a więc bez wiz, dokumentów lub zezwoleń na pobyt) 45 338 osób. W podobnym okresie w ubiegłym roku było to 29 174 osoby. Służby niemieckie nie mają wątpliwości, że to efekt rosnącej liczby przejazdów tzw. szlakiem białoruskim.

"Są dwa wyjścia"

Profesor Uniwersytetu w Białymstoku Daniel Boćkowski w rozmowie z Wirtualną Polską wskazuje, że "żaden płot nie wystarcza", by w pełni uszczelnić granicę, ale "nie ma niczego innego".

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

- Granica ma to do siebie, że jest chroniona przez dwie strony. Białoruś i Rosja kiedyś chroniły swoją część granicy, w ten sposób nie dopuszczały, by ktoś przenikał przez nią, co ułatwiało pracę polskim służbom. W sytuacji, gdy Białoruś nie chroni, tylko wykorzystuje służby, by coraz bardziej obciążać granicę, to spadło na nas zadanie, na które nie byliśmy przygotowani - tłumaczy.

Według eksperta w walce z kryzysem na granicy są "dwa wyjścia". - Albo musimy mieć doskonale przygotowane ilości ludzi, a tego nie da się zrobić, albo postawić zapory, które kanalizują ruch w jednym miejscu. Da się je przejść, ale wymaga to określonego czasu. A ten czas, kiedy próbują przedostać się przez zapory, jeszcze podpięte do monitoringu, pozwala zareagować i dotrzeć do danego miejsca, do przypilnowania granicy - mówi.

Propaganda przemytników: granica jest bezpieczna

Boćkowski podkreśla, że istotne jest także, jak wiele filmów z granicy pojawia się w mediach społecznościowych. - Na TikToku jest masa informacji, jak przechodzą górą, dołem, jak niszczą płot. To jest w interesie przemytników i białoruskich służb granicznych. Oni muszą pokazać, że to się da przejść, ludzie płacą za to, by pojechać, żeby ktoś pozwolił im przedostać się przez płot - mówi.

- Dopóki jest odpowiedni przekaz, że to jest możliwe, że to jest w miarę bezpieczne, że da się pokonać granicę i że można dotrzeć do Niemiec, dopóty ten nacisk będzie cały czas, a to jest w interesie strony białoruskiej - podkreśla.

Wskazuje, że obecnie zyski z przemytu mogą być porównywalne z zyskami z handlu narkotykami. - Wszystko zależy od pakietu, ale biorą od kilkunastu tysięcy dolarów. To zależy skąd, jaka grupa i gdzie - podkreśla. Wskazuje, że niegdyś sam kierowca za przewożenie nielegalnie osób brał 1500 dolarów.

- Jeśli nas dziwi to, że idą głównie faceci, to jest to proste - facet ma największą szansę, by przejść. Rodzina zrzuca się na jedną osobę, by dostała się na teren Unii Europejskiej, z czasem ta osoba albo spłaca dług, albo pomaga przejechać następnym, znajduje dla nich miejsce - tłumaczy.

- W ten sposób migrowali też ludzie z Bliskiego Wschodu, ci co uciekali przed Państwem Islamskim, przed wojną domową w Iraku czy Syrii. My jesteśmy szlakiem, który został stosunkowo niedawno otwarty, do tego jesteśmy bezpieczniejsi, bo nie ma ryzyka, że migranci skończą na dnie morza - mówi. - Do tego wszyscy, w tym służby białoruskie, są zainteresowane, byś przez ten płot przeszedł - dodaje.

Niektórzy eksperci przekonują, że Polska powinna np. dogadać się z ojczyznami migrantów przebijających się przez granicę, by nieco wstrzymać ich napływ na Białoruś. Według Boćkowskiego takie założenie to "fikcja". - Oni wsiadają po prostu w samolot z wykupioną wizą i lecą legalnie na Białoruś lub do Rosji - mówi.

- Musielibyśmy przekonać wszystkich, że nasza granica jest nie do przejścia. A ona jest do przejścia, jak każda. Dopóki jest nadzieja, będą to robić - podkreśla naukowiec z Uniwersytetu w Białymstoku.

Adam Zygiel, dziennikarz Wirtualnej Polski

Czytaj więcej:

Źródło artykułu:WP Wiadomości
granicakryzys migracyjnybiałoruś
Zobacz także