Niesprawiedliwy wyrok na Adamie Bodnarze [OPINIA]
Minister sprawiedliwości jest na cenzurowanym nie tylko u politycznych wrogów, lecz coraz częściej także u przyjaciół. Zdaniem wielu robi za mało, za wolno, zbyt ostrożnie. Niektórym, jak widać, przypadło do gustu "szeryfowanie" Zbigniewa Ziobry.
Gdy Adam Bodnar wchodził do polityki - zostawał senatorem i następnie ministrem sprawiedliwości - miałem nadzieję, że będzie bardziej ekspertem niżeli politykiem. Dziś uważam, że bardzo szybko odnalazł się w świecie polityki, co niekoniecznie jest komplementem. Jednocześnie jednak mam wrażenie, że stał się wygodnym celem ataków. Coraz częściej niesprawiedliwych i od osób, którym do poglądów Bodnara jest blisko.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Szybciej i mocniej
Za mało, za wolno, zbyt łagodnie. Ogólnie - źle. Coraz częściej na Adama Bodnara narzekają nie politycy i sympatycy opozycji, lecz ci, którzy kibicują obecnie rządzącym.
W najbardziej prorządowych mediach przebija gdzieniegdzie sentyment do sposobu działania w stylu Romana Giertycha, adwokata i posła Koalicji Obywatelskiej. Czyli jazdy bez trzymanki, rozliczania pisowców wszelkimi możliwymi (i niemożliwymi też) metodami.
Niezadowoleni są także m.in. sędziowie, którzy liczyli na szybsze zmiany w wymiarze sprawiedliwości.
- Sukcesy są bezdyskusyjne. Dzięki działaniom ministra sprawiedliwości Adama Bodnara Polska zyskała środki w ramach KPO, zaś Bruksela nie będzie nas dłużej ścigać za naruszanie praworządności. Odzyskana, częściowo, została prokuratura. Ale osiem miesięcy od wyborów czuję złość i rozgoryczenie. Podobnie inni sędziowie, gdy widzą panoszących się ciągle, "postziobrowych" prezesów czy te ordynarnie łamiące konstytucję "tuzy" w neo-KRS. Utknęliśmy na mieliźnie - powiedział Onetowi prof. Krystian Markiewicz, prezes największego stowarzyszenia sędziów Iustitia.
Zniecierpliwienie widać też wśród niektórych prokuratorów. W Prokuraturze Krajowej nadal są byli współpracownicy Zbigniewa Ziobry, niektórzy z nich prowadzą lub nadzorują istotne społecznie postępowania. Dla części śledczych to zupełnie niezrozumiałe, bo - ich zdaniem - za współpracę z byłym prokuratorem generalnym i jego ekipą należy się wilczy bilet, a nie - trwanie na stanowiskach.
Szerszy plan w krytyce
Adama Bodnara już kilkukrotnie na łamach WP krytykowałem. Za niespójne podejście do izb Sądu Najwyższego (nie można równocześnie nie uznawać Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN oraz wnioskować do niej o stwierdzenie ważności wyborów) czy za wątpliwą argumentację przy stwierdzeniu nieważności powołania prokuratora krajowego (Bodnar być może miał rację, ale Dariusz Barski albo prokuratorem krajowym był, albo nie był, nie mógł zaś być jedynie na potrzeby części decyzji).
Tyle że w krytyce warto być uczciwym i widzieć szerszy plan. To, co wypada posłowi, niekoniecznie wypada ministrowi. To zaś co nawet ministrowi wypada, nie zawsze da się zrobić tak szybko, jak wielu by oczekiwało. Czas zresztą w pędzącym świecie, w tym świecie mediów społecznościowych, ma zupełnie inny wymiar. Coraz częściej przecież brak reakcji w ciągu kilku godzin jest uznawany za milczenie, zwlekanie, lenistwo.
I tak, przykładowo, zgadzam się w istotnej mierze z sędzią Krystianem Markiewiczem co do stawianej przez niego diagnozy: mnie też mierzi, gdy widzę uśmiechnięte gęby powiązanych z poprzednią ekipą sędziów zasiadających, jak gdyby nigdy nic, w Krajowej Radzie Sądownictwa. Jednocześnie jednak mam wrażenie, że profesor Markiewicz (i nie tylko on) w niewłaściwą stronę kieruje ostrze krytyki.
Złe nawyki trzeba zwalczać
Adam Bodnar ma być lepszym ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym niż Zbigniew Ziobro. Zadanie to nie wydaje się nadzwyczaj ambitne, ale żeby to uczynić, Bodnar sam siebie musiał skrępować kajdanami. Jeśli bowiem prokuratura ma być lepsza niż za Ziobry, to polityk - bo takim przecież jest minister sprawiedliwości - nie może z góry decydować, co śledczy powinni zrobić w danej sprawie, a czego robić nie powinni.
Aby Adam Bodnar lepiej zarządzał sądami od swojego poprzednika, nie może wbrew obowiązującym przepisom wywalić na zbity pysk wszystkich ziobrystów bez żadnego trybu. Musi sięgać po metody zapewne mniej widowiskowe, niż by tego zwolennicy obecnej władzy chcieli, ale skuteczne nie tylko faktycznie (bo zawsze można kogoś wyprowadzić siłą), lecz także prawnie. Wystarczy sobie jedynie wyobrazić, jaką tragedią byłoby, gdyby któryś z europejskich trybunałów przyznał rację np. Maciejowi Nawackiemu (to ten sędzia, który podarł na oczach kamer dokument przyjęty chwilę wcześniej przez jego "kolegów" z sądu) tylko dlatego, że uchybiono jakiejś formalności.
Wreszcie: nic dobrego nie wyszłoby z poganiania przez Adama Bodnara swoich współpracowników. Oczekiwanie zmian w prawie, zmian personalnych i rozliczeń dokonywanych przez prokuraturę jest naturalne, ale rozliczenia te - aby być uczciwymi i niepodważalnymi - nie mogą być naznaczone długopisem i sugestią prokuratora generalnego.
Normalność po Ziobrze
Stare i trochę głupkowate porzekadło mówi, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W przypadku osoby piastującej urząd ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego w jednym jest ono prawdziwe w stu procentach.
W działalności Zbigniewa Ziobry jednym z najgorszych jego działań było publiczne szeryfowanie, wydawanie osądów, których prawdziwości potem starali się dowieść, zgodnie z faktami lub wbrew nim, podlegli Ziobrze ludzie. Ziobro, niczym najważniejszy człowiek w kraju, przesądzał, kto przez kogo już pozbawiony życia nie będzie, kto jest winny poważnych przestępstw gospodarczych (mimo braku wyroku, a niekiedy nawet aktu oskarżenia), a kto jest bez winy.
Adam Bodnar na tle swojego poprzednika, a także na tle zdecydowanych w osądach niektórych kolegów z Koalicji Obywatelskiej, może wydawać się trochę ciamciaramciowaty. To jednak zaleta na tym stanowisku, a nie wada. Najwyższy czas przyzwyczaić się do normalności.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski