Niespotykanie spokojny premier
Byłby z niego świetny szef rządu - mówiono o Kazimierzu Marcinkiewiczu, gdy w gabinecie Suchockiej był wiceministrem edukacji.
03.10.2005 | aktual.: 03.10.2005 09:51
Kazimierz Marcinkiewicz byłby dobrym premierem, gdyby nie jeden fakt z jego przeszłości. Kiedyś podczas kolacji w restauracji nagle uciszył ręką towarzystwo i zastygł w rozanielonej pozie. - Rynkowski... - szepnął, rozpoznając rozbrzmiewającą muzykę. - Uwielbiam Rynkowskiego - wyznał. To oczywiście anegdota powtarzana przez tych, którzy widzą w nim przede wszystkim prowincjusza. Większość - i kolegów, i przeciwników - podkreśla zgodnie, że Marcinkiewicz jest bliskim ideału urzędnikiem.
Kandydat na premiera to człowiek stonowany, wręcz minimalistyczny. - Nigdy nie podnosi głosu, nigdy się nie denerwuje. Opanowany, poukładany, dokładny - mówi Marian Piłka, kolega Marcinkiewicza jeszcze z ZChN. - Efektywny, choć nie efektowny. Ogromnie pracowity. Ma zaufanie do ludzi i potrafi również innym zlecić pracę - dorzuca Ryszard Czarnecki, europoseł Samoobrony, niegdyś w ZChN. Marcinkiewicz ma w sobie coś z robota: sprawia wrażenie, jakby był pozbawiony emocji. Bez problemów mógłby zagrać w kolejnym odcinku "Terminatora", choć gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że ze sztucznej inteligencji najwięcej ma inteligencji. Mówi niewiele i cicho, ale celnie, więc słucha się go uważnie. To sztuczka często stosowana przez nauczycieli chcących mieć posłuch w klasie. A Marcinkiewicz był nauczycielem. Kandydat na premiera właściwie się nie śmieje - on się jedynie uśmiecha, zwłaszcza oczami. Nie brakuje mu jednak poczucia humoru i błyskotliwości. - Komunistom w drewnianym kościele ceramiczne dachówki na głowy
spadają - opisał sytuację SLD w momencie, gdy partię tę spotykała klęska za klęską.
Człowiek do wszystkiego
Do polityki ten gorzowski nauczyciel fizyki trafił przez antykomunistyczną opozycję. W latach 80. był związany z prawicowym Ruchem Młodej Polski, później z klubami Ład i Wolność - katolickim środowiskiem Marka Jurka, obecnie wiceprezesa Prawa i Sprawiedliwości. Nic więc dziwnego, że kiedy w 1989 r. powstawało Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, Marcinkiewicz został jednym z jego założycieli.
Na politycznym firmamencie zaistniał w 1992 r. Jego nazwisko stało się znane, ale mało kto wiedział, jak ów Marcinkiewicz wygląda (notabene wyglądał tak samo jak dziś, tyle że miał wąsy). Wśród dziennikarzy i polityków rozeszła się bowiem wieść, że w Ministerstwie Edukacji pojawił się jakiś niezwykle uzdolniony człowiek. I to w dodatku z ZChN, a wtedy do dobrego tonu należało odmawianie tej formacji jakichkolwiek zalet. Wiceministra edukacji chwalił nawet Jan Rokita, wtedy bardzo wpływowy szef URM w rządzie Hanny Suchockiej. - To najlepszy urzędnik w tym gabinecie - cmokano o Marcinkiewiczu w otoczeniu pani premier. Co odważniejsi mówili nawet, że byłby z niego świetny szef rządu.
Marcinkiewicz de facto kierował wtedy resortem edukacji. To zresztą dziedzina, która pasjonuje go najbardziej, ale nigdy nie było mu dane się na niej skoncentrować. Jego pech - a może szczęście - polega na tym, że na prawicy mało jest ludzi o podobnym intelekcie i pracowitości. Ponieważ Marcinkiewicza sklonować nie było można, rzucano go na różne odcinki, choć sam marzył o resorcie edukacji. Miał się nią zająć i w rządzie PO-PiS. Zamiast tego ma być premierem.
Robert Mazurek
Igor Zalewski