Nieporozumienia na szczycie
W komentarzach czwartkowej prasy rosyjskiej na
temat środowego szczytu Rosja-Unia Europejska przeważa ton
negatywny. Jak się twierdzi, w trakcie spotkania więcej było
nieporozumień niż rzeczywistych uzgodnień.
Prezydent Władimir Putin otrzymał obietnicę, że Unia Europejska przyzna Rosji status kraju o gospodarce rynkowej, ale uzyskał jedynie werbalne poparcie w sprawie członkostwa Rosji w Światowej Organizacji Handlu (WTO). Ponadto nie zdołał wydobyć ustępstw w sprawie Kaliningradu i bezwizowego tranzytu dla mieszkańców nadbałtyckiej enklawy - wskazują rosyjskie gazety.
Prasa przypomina jednak, że szef Komisji Europejskiej Romano Prodi, mówiąc o dotychczasowym "nierynkowym" statusie rosyjskiej gospodarki, powoływał się głównie na przykład cen nośników energii. Rosja stosuje tutaj podwójne taryfy - krajowe, według których ropa i gaz trafiają do odbiorców po niskich cenach, i "zewnętrzne", dla odbiorców zagranicznych. Dochody z eksportu ropy i gazu stanowią znaczną część rosyjskich wpływów budżetowych.
Prodi mówił, że jest to główna przeszkoda w przyjęciu Rosji do WTO, ponowił też żądania Unii, by ceny surowców w Rosji wyrównać z cenami eksportowymi. Rosyjscy komentatorzy są zdania, że doprowadziłoby to do upadku znaczną część rosyjskiego przemysłu żyjącego często jedynie dzięki kupowanym za bezcen nośnikom energii, za które i tak często przedsiębiorstwa nie płacą.
To stara śpiewka szefa Eurokomisji - pisze "Niezawisimaja Gazieta" - Strona rosyjska niejednokrotnie wyjaśniała urzędnikom z UE, że takie warunki dla Rosji są nie do przyjęcia, że wielokrotne zwiększenie cen nośników energii może zniszczyć całą gospodarkę Rosji i wywołać wstrząsy społeczne.
Oprócz kwestii cen surowców, Rosję i Unię Europejską dzieli także kwestia Kaliningradu. Licząca niespełna milion mieszkańców rosyjska enklawa, wciśnięta między Polskę i Litwę, liczyła na to, że po przystąpieniu tych krajów do UE, Bruksela zrobi dla niej wyjątek i zezwoli na bezwizowy tranzyt do głównej części Rosji. Władimir Putin, zachęcony swoimi sukcesami dyplomatycznymi w kontaktach z NATO i USA, występował w tej kwestii stanowczo. Jose Maria Aznar, premier przewodzącej w tym półroczu UE Hiszpanii i Romano Prodi pozostali jednak nieugięci.
Telewizja ORT nadała w czwartek reportaż z Dworca Białoruskiego, gdzie jak codziennie przez Litwę i Białoruś przyjechał ekspres "Jantar" z Kaliningradu. Większość pasażerów była przerażona tym, że za 13 miesięcy by wsiąść do tego samego pociągu i przejechać z Rosji do Rosji będą potrzebowali wizy litewskiej, a być może już za półtora roku - wizy UE. Telewizja zasugerowała, że tak naprawdę Unia liczy na rozluźnienie więzów enklawy z Moskwą, lub wręcz secesję Kaliningradu i że palce macza w tym Berlin, pragnący jak największych wpływów w dawnych Prusach Wschodnich.
Zdaniem dziennika "Wriemia" to jednak nie Unia, a rosyjskie władze ponoszą winę za to, że problem kaliningradzki wybuchł teraz z taką siłą. Ta kwestia nie wynikła wczoraj, tylko po prostu Moskwa bardzo długo nie przywiązywała do niej wagi. W latach 90. rosyjska dyplomacja zmarnowała niemało sił na walkę z rozszerzeniem NATO, które dziś w ogóle nie jest postrzegane jako problem. Problem rozszerzenia Unii Europejskiej odkładano na potem - komentuje dziennik.
"Niezawisimaja Gazieta" również zauważa, że problem Kaliningradu stał się bardzo ważny dla Rosji, jednak według gazety to Unii bardziej zależy na jego rozwiązaniu. My mamy z kim się przyjaźnić i z kim handlować, Unia - nie bardzo - podkreśla dziennik.(PAP/IAR/ck)