PolitykaNiemiecki wywiad szpiegował Polskę. Nic się nie stało?

Niemiecki wywiad szpiegował Polskę. Nic się nie stało?

Niemiecka służba wywiadowcza BND prowadziła inwigilację wielu europejskich państw, w tym Watykanu oraz polskiego MSW. I choć eksperci są zgodni, że informacja ta nie jest niespodzianką, to podkreślają, że dla Polski to szansa do poprawy systemów i procedur cyberbezpieczeństwa.

Niemiecki wywiad szpiegował Polskę. Nic się nie stało?
Źródło zdjęć: © Wirtualna Polska | By Simon - Pierre Krautkrämer
Oskar Górzyński

- Szpiegowanie wśród przyjaciół? Tego się po prostu nie robi - oburzała się kanclerz Niemiec Angela Merkel w październiku 2013 roku, kiedy za sprawą rewelacji Edwarda Snowdena wyszło na jaw, że amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) prowadziła inwigilację niemieckich instytucji i polityków, z samą kanclerz na czele. Merkel szybko musiała żałować tych słów: wkrótce potem ujawniono, że przyjaciół i sojuszników - we współpracy z Amerykanami - szpiegowali sami Niemcy, podsłuchując m.in. francuskie instytucje rządowe i firmy. Teraz zaś o tym, że słowa Merkel nijak miały się do rzeczywistości, przekonać się mogła także Polska. Jak doniósł niemiecki tygodnik "Der Spiegel", polski MSW był jedną z kilkunastu instytucji w całej Europie - obok ministerstw m.in. Austrii i Danii, a także obok placówek Watykanu i Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża - będących przedmiotem systematycznej inwigilacji BND.

Choć skala działań NSA i BND wobec państw sojuszniczych może zaskakiwać, to eksperci przekonują, że takie praktyki w świecie służb specjalnych nie są niczym niezwykłym. - Upraszczając, można powiedzieć, że wszyscy szpiegują wszystkich, bo to przynosi konkretne korzyści - potwierdza Michał Rybak, były funkcjonariusz Agencji Wywiadu i szef Kancelarii Bezpieczeństwa Rybak.

- Poprzednie doniesienia związane z NSA udowodniły już wcześniej, że nie istnieje coś takiego jak sojusznik, od którego nie próbujemy pozyskiwać informacji - dodaje Joanna Świątkowska, ekspert ds. cyberbezpieczeństwa Instytutu Kościuszki. Jedynym przykładem, gdzie być może do tego nie dochodzi jest sojusz "Five eyes", czyli USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, Australii i Nowej Zelandii - zauważa.

Jak podkreśla Rybak, nawet między współpracującymi ze sobą służbami dochodzi do wzajemnego szpiegowania i niewiele jest przyjętych zasad, wyznaczających granice pozyskiwania informacji.

- Mówi się jedynie, że przyjaciół nie można werbować. Ale nawet w rozmowach dwustronnych między partnerskimi służbami musimy być świadomi tego, czego ta druga strona może się chcieć dowiedzieć od nas. To się zdarza na całym świecie i powinniśmy takie ryzyko zaakceptować - przekonuje ekspert. Jak dodaje, choć takie rewelacje, jak te ujawnione przez niemiecki tygodnik, budzą niesmak i nie poprawiają atmosfery między służbami odpowiednich państw, nie jest to zwykle powodem spięć i trudności we współpracy wywiadów. Kontrowersje budzi jedynie procedura "kontrwywiadowczej ochrony sojuszniczej".

- Chodzi o sytuację, w której jedno państwo NATO werbuje obywatela sojuszniczego kraju, aby „sprawdzić poziom bezpieczeństwa swoich informacji” np. wyłuskać rosyjskich "kretów". To niby dobrze, tylko że podczas takiej współpracy mogą wypłynąć różne inne informacje. To działanie na granicy dobrego smaku - mówi Rybak.

Fakt, że szpiegowanie przez sojuszników jest powszechną praktyką, nie oznacza jednak, że ujawnione przez niemiecki tygodnik informacje powinny zostać zbagatelizowane. Świadczy to bowiem o poważnych lukach w architekturze cyberbezpieczeństwa administracji. I choć nie wiadomo, który element zawiódł i na jakim szczeblu wyciekały informacje, to według ekspertów najsłabszym ogniwem nie są zabezpieczenia techniczne, lecz świadomość i mentalność pracowników administracji.

- Jeśli miałabym obstawiać, co zawiniło, to postawiłabym na czynnik ludzki. Wśród urzędników jest mała świadomość problemów bezpieczeństwa, nieufność co do proponowanych rozwiązań i często lekceważy się zagrożenia. Niestety w ten sposób doprowadza się czasem do wycieków - mówi Świątkowska. Przytacza przy tym przykład wdrożenia programu CATEL, systemu szyfrowanej łączności moblinej uruchomionej przez ABW w celu zapewnienia bezpieczeństwa wysokim urzędnikom polskiego rządu podczas polskiej prezydencji w Radzie UE. - Okazało się wówczas, że nie wszyscy z tego korzystali i nie do końca wykorzystywali te instrumenty.

- Niezależnie od tego, jakie wydaje się środki na zabezpieczenia, to i tak na końcu jest człowiek. A może to być zarówno zwykły urzędnik, który otworzy podejrzane załączniki w e-mailu spreparowanym przez obcy wywiad lub nierozsądny szef służby wywiadowczej, którego pokona zdolny nastolatek - zgadza się Rybak. Jak dodaje, z badań jego kancelarii wynika, że świadomość i nastawienie polskich urzędników do bezpieczeństwa informacji są "dramatyczne", co skutkuje tym, że do wyciekania danych i dokumentów dochodzi w wielu instytucjach państwa.

Sytuacja jest lepsza jeśli chodzi o zdolności kadr i jakość tworzonych przez nie zabezpieczeń. - O zdolności Polaków w kwestii cyberbezpieczeństwa jestem spokojny. W corocznych cyber-ćwiczeniach NATO nasze zespoły łączone z różnych służb dwa razy z rzędu stawały na podium. Sęk tylko w tym, żeby za tym szły też środki - zaznacza Rybak.

Według byłego oficera AW, rewelacje "Spiegla" powinny być impulsem do wzmocnienia zdolności polskich służb do prowadzenia wywiadu i kontrwywiadu elektronicznego, choć przyznaje on, że w dobie Snowdena i informacji o masowej inwigilacji obywateli przez zachodnie służby będzie to trudne. Mimo to, zmiany w tej sferze są zdaniem Rybaka konieczne.

- Brakuje służby odpowiedzialnej za SIGINT (z ang. signals intelligence - dziedzina działalności wywiadowczej m.in. w telekomunikacji - przyp.red.). Mamy do tego kompetencje i zdolności, ale są one rozrzucone po różnych służbach. Teraz ta wymiana informacji przebiega poprzez wysyłane tajną pocztą nośniki danych albo - jeszcze częściej - dokumenty w papierowej wersji. To jest żenujące - uważa ekspert. - Chodzi o łączenie zdolności bez względu na geografię działania, czyli stary podział na zagraniczne służby wywiadowcze i krajowy kontrwywiad. Przez nasze terytorium przebiegają przecież światłowody, z których korzysta np. rosyjska dyplomacja i wojsko. Wystarczyłoby rozłożyć coś w rodzaju sieci i przechwytywać te sygnały. Połączenie tych działań z klasycznymi działaniami wywiadowczymi mogłoby przynieść wspaniałe efekty - dodaje.

Do informacji niemieckiego tygodnika nie odniosło się ani Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, ani ABW, tłumacząc że Agencja "nie komentuje doniesień prasowych" Zobacz również: Wielki biznes na celowniku służb

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (402)