Niemcy dotknęła "śmierć aptek". Tak źle nie było od 1979 roku
Niemieckie apteki stoją na krawędzi opłacalności. Sytuacja od dłuższego czasu jest fatalna, a państwo nie kwapi się do pomocy - uważają farmaceuci zza Odry, którzy zamknęli interes i wyszli na ulice.
W czerwcu w Niemczech miał miejsce największy od lat protest farmaceutów. Większość aptek w kraju została zamknięta na jeden dzień, a ich pracownicy wyszli na ulice, wy wyrazić swoje niezadowolenie. W środę niemieccy farmaceuci znów zamknęli apteki w ramach protestu, bo mimo upływu kilku miesięcy ich sytuacja wcale się nie polepszyła.
- Od dziesięciu lat nie było podwyżki opłat - podkreślił Berend Groeneveld, przewodniczący Krajowego Stowarzyszenia Farmaceutów Dolnej Saksonii. Chodzi o opłatę za wydanie pacjentowi opakowania leku refundowanego - Federalny Związek Niemieckich Stowarzyszeń Farmaceutów (ABDA) domagają się ich podwyższenia. Tym bardziej że składki na ubezpieczenie zdrowotne poszły w górę.
W ogólnokrajowym strajku w Hanowerze wzięło udział około trzech tysięcy osób. Protestujący domagają się konkretnych działań od państwa: korekty opłat aptecznych, rozwiązania problemów z brakami kadrowymi i zatorami w dostawach leków (w aptekach brakuje nawet leków na ból głowy). "Aby zapobiec zamykaniu kolejnych aptek, potrzeba więcej pieniędzy i mniej biurokracji".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Z najnowszych danych ABDA wynika, że liczba aptek w Niemczech jest najniższa od 1979 roku. Na koniec października w kraju działały 17 733 punkty, podczas gdy jeszcze dziewięć miesięcy temu było ich o 335 więcej. Na środowym strajku minister zdrowia Dolnej Saksonii Andreas Philippi mówił wprost o "śmierci aptek", jako sygnale ostrzegawczym dla niemieckiego systemu zdrowia.
Źródło: "Münchner Merkur"