Lekarze są bezradni - w systemie lek jest, w aptece go brakuje© Getty Images | BSIP

Nie mogą skutecznie wyleczyć nawet anginy. Lekarz rodzinny bije na alarm

Patryk Słowik
12 grudnia 2022

Chory ledwie trzymający się na nogach jest skazany na "turystykę lekową". Dominik Lewandowski, wiceprezes Kolegium Lekarzy Rodzinnych, mówi o przyczynach tej sytuacji. W rozmowie z Wirtualną Polską alarmuje: - Brakuje przede wszystkim antybiotyków stosowanych w stanach ostrych.

Patryk Słowik: Czy w Polsce brakuje leków?

Dominik Lewandowski, specjalista medycyny rodzinnej i geriatrii, wiceprezes Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce: Tak. Co prawda nigdy nie było idealnie, ale takiej skali problemu, z jakim mierzymy się dzisiaj, jeszcze nie było.

Nigdy nie było gorzej?

Lekarzem jestem od 12 lat, więc mogę mówić o nich. I tak źle jeszcze nie było. Czyli nie brakowało aż tylu leków, których potrzebuje tak wiele osób.

Dominik Lewandowski, wiceprezes Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce
Dominik Lewandowski, wiceprezes Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce© mat. prasowe

Na przełomie czerwca i lipca 2019 r., kiedy wybuchł tzw. kryzys lekowy, było jednak chyba gorzej. Wówczas brakowało ponad 500 leków. Dziś nie jest tak źle.

Pod względem liczby brakujących leków – zgoda. Ale moim zdaniem obecna sytuacja jest gorsza od tamtej. To dlatego, że wtedy brakowało przede wszystkim leków stosowanych w chorobach przewlekłych - nadciśnieniu, schorzeniach tarczycy. Pacjenci mogli zrobić zapas leku, poszukać go. Rzadko kiedy potrzebowali medykamentu z dnia na dzień.

Tymczasem teraz brakuje przede wszystkim antybiotyków stosowanych w stanach ostrych.

Pacjent mający gorączkę powyżej 39 stopni Celsjusza nie może czekać tydzień na lek. Nie ma też zazwyczaj ani siły, ani możliwości, by zwiedzać okoliczne województwa w poszukiwaniu lepiej zaopatrzonej apteki.

No i wreszcie: nie da się przewidzieć, że będziemy potrzebowali antybiotyku, więc nie sposób kupić leku z wyprzedzeniem.

W ostatnich tygodniach brakowało też morfiny w formie tabletkowej...

Wirtualna Polska o tym informowała. Wywołało to duże poruszenie nawet wśród osób, które jej nie potrzebują.

I nie dziwię się. Mówimy przecież o lekach stosowanych w ostrych bólach nowotworowych, gdzie ból oceniany jest na poziomie od ośmiu do 10 punktów w 10-stopniowej skali.

Nie da się wytrzymać bez tego leku; nie da się czekać trzy dni czy tydzień na dostawę, która może przyjdzie, a może nie.

Jak to możliwe, że Ministerstwo Zdrowia i Główny Inspektorat Farmaceutyczny podkreślają, że nie mamy do czynienia z systemowym brakiem leków, a pan mówi, że tak źle jeszcze nie było?

Nie jestem specjalistą od farmakologii i systemowej dostępności leków. Nie do końca zresztą wiem, co to znaczy "systemowy brak leków".

Ale wiem, co widzę - a widzę, że leków brakuje.

Widzę też, że reakcje organów państwa są niedoskonałe i spóźnione. Przecież jako lekarz w systemie informatycznym otrzymuję informacje o dostępności leków. I są one zupełnie nieadekwatne do rzeczywistości.

Co to znaczy, że są nieadekwatne?

Jako lekarz dostaję informację, że leku jest pod dostatkiem, że pacjent może go bez kłopotu kupić. A w rzeczywistości leku w aptece nie ma.

Ta sytuacja powtarza się w wypadku wielu różnych medykamentów: zgodnie ze wskazaniami w komputerze są, tylko nie ma w aptekach.

I tu od razu dodam, że "nie ma w aptekach" oznacza, iż farmaceuta nie jest w stanie ściągnąć potrzebnego leku z hurtowni, bo w hurtowni też - jak słyszę - go nie ma.

Jakiś przykład?

Najlepszym jest naturalna penicylina, stosowana chociażby przy anginie paciorkowcowej. To podstawowy lek z punktu widzenia lekarza rodzinnego. Tyle że od dłuższego czasu go brakuje.

I teraz mam dwa wyjścia. Pierwsze: mogę przepisać pacjentowi tę penicylinę, a jemu może się ją uda gdzieś kupić, a może nie. Jeśli się uda, to świetnie. Ale jeśli nie, to pacjent najprawdopodobniej do mnie wróci.

I co wtedy?

I wtedy przepiszę cefalosporynę.

Którą też często trudno zdobyć.

Właśnie. W efekcie ostatecznie przepisuję penicylinę półsyntetyczną, czyli lek o szerokim spektrum działania, który zazwyczaj nie powinien być stosowany w wypadku typowej anginy. Jego jedyną przewagą nad naturalną penicyliną jest to, że... jest. I to jest to drugie wyjście: od razu przepisuję coś, co jest, by pacjent nie musiał krążyć między apteką a gabinetem lekarskim.

Czy dobrze rozumiem, że dotarliśmy do etapu, w którym zwykła angina jest leczona nieoptymalnie?

Niestety tak - przez braki leków mamy problemy nawet z leczeniem anginy.

To zresztą bardzo dobry przykład. Wiemy przecież, że anginę najczęściej wywołuje paciorkowiec. Jesteśmy w stanie pacjentowi zrobić szybki wymaz, by to potwierdzić.

Stara prosta penicylina naturalna ma bardzo wąskie spektrum działania. W efekcie działa na niewiele bakterii, ale akurat na paciorkowce działa świetnie. Wiemy więc, że lek pacjentowi pomoże.

A gdy leku nie ma i kończy się na penicylinie półsyntetycznej, to wybieramy produkt o bardzo szerokim spektrum działania. Działa na wiele bakterii, ale wywołuje działania niepożądane, wyrządza różne szkody w organizmie.

I przede wszystkim nie działa w 100 proc. na bakterię, która wywołuje anginę. Istnieje 20-30 proc. prawdopodobieństwo, że lek, który z musu przepisuję, nie zareaguje na paciorkowca.

To tak, jakby dawać komuś garnitur po starszym bracie.

Tak, co prawda nowocześniejszy, ale kiepsko leżący. Jego przewagą jest jedynie dostępność.

Wypisuję receptę i wiem, że zwiększam ryzyko działań niepożądanych, zmniejszam szansę na skuteczną terapię i zwiększam ryzyko rozwoju szczepów lekoopornych.

Dokonuję złego wyboru na wielu płaszczyznach, ale alternatywą jest jedynie nie dać choremu pacjentowi leku w ogóle.

Inna rzecz, że problemy z dostępnością leków przekładają się też na formę wykluczenia społecznego ze względu na miejsce zamieszkania.

Chodzi o to, że w Warszawie łatwiej dostać lek niż w małym mieście na Podkarpaciu?

Oczywiście. Przede wszystkim w Warszawie może pan dość łatwo przemieścić się pomiędzy kilkunastoma, być może nawet kilkudziesięcioma aptekami. Istnieje większe prawdopodobieństwo, że w którejś z nich lek jeszcze będzie albo już będzie, bo np. właśnie został przywieziony.

Moi pacjenci takiej możliwości nie mają. Jestem wiejskim lekarzem, w okolicy są dwie apteki. Trzecia jest oddalona o 15 km. Kolejne są jeszcze dalej.

Kłopoty z dostępnością leków wyostrzają problem wykluczenia zdrowotnego mieszkańców obszarów wiejskich i małomiejskich.

Oczywiste jest, że żaden z nas nie sprowadzi brakujących leków do Polski ani ich nie wyprodukuje. Ale czy da się jakoś pomóc lekarzom w tej sytuacji?

Najważniejszy jest dostęp do aktualnych danych. Dziś informacje, którymi dysponuję jako lekarz, bardziej szkodzą niż pomagają. Nie może być tak, że w dobie rozwiniętych systemów teleinformatycznych listy aptecznych braków docierają z tak dużym opóźnieniem.

Swoją drogą, przydałoby się stworzyć formalną ścieżkę komunikacji między lekarzem a farmaceutą. Obaj korzystają z tego samego systemu informatycznego - P1.

Tymczasem dziś kontakt odbywa się nieformalnie i w dużej mierze zależy od dobrej woli obu stron, znajomości.

Coś jeszcze?

Brakuje systemowej informacji o tym, gdzie lek jest dostępny. Istnieją prywatne wyszukiwarki leków, ale nie obejmują one wszystkich aptek, lecz tylko te współpracujące z właścicielami wyszukiwarek.

Popularność tych stron internetowych pokazuje, jak duże jest na to zapotrzebowanie. Lekarze też z tego korzystają, bo - paradoksalnie - teninformacje są lepsze niż te przekazywane nam przez organy państwa.

Uważam więc, że powinna powstać państwowa wyszukiwarka obejmująca wszystkie apteki. Co prawda leków od tego nie przybędzie, ale odrobinę łatwiej można by się poruszać w tym galimatiasie.

Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn
brak leków w aptekachanginamorfina
Komentarze (985)