"Nie ma bata, Polacy mają talent do totalnej demolki"
Gdzie diabeł nie może, tam pośle Polaków, by dokonali dzieła zniszczenia. Na tej zasadzie rozpiep***my już zakon krzyżacki, Monte Cassino, mistrzostwa świata w RPA, a także rynki pracy w kilku krajach na świecie. Gdzie się nie pojawimy, tam prędzej czy później wali się i pali, lub zalewa, przez co musimy udawać się dalej i krzewić potrzebę absurdu w coraz bardziej globalnym wymiarze - pisze Piotr Czerwiński w Wirtualnej Polsce.
Dzień Dobry Państwu albo dobry wieczór. Im dłużej żyję i śledzę losy naszej nieszczęsnej Rzeczpospolitej, zaczynam dochodzić do wniosku, że z Polską jest jak z tym TurboDymoManem* z reklamówki. Wszyscy mogą żyć normalnie, TurboDymoMan nie może. Cierpi za miliony i musi świrować pawiana. Z jednej strony zmusza go do tego zły los oraz niekorzystny układ planet, z drugiej zaś jednak, trochę sam jest sobie winien. Facet po prostu uwiądłby z nudów, gdyby nie skakał na główkę do pustego basenu, czy gdzie on tam skacze w tych reklamach, bom go dawno nie widział. Gdzie nie wskoczy, robi mnóstwo szumu, wszystkich stawia na nogi, a swoje własne łamie albo przynajmniej nabija sobie guza, którego potem używa w celach martyrologicznych, obwieszając się światełkami i obnosząc się ze swym męczeństwem. Czyż cała Polska nie jest takim TurboDymoManem?
Wszędzie, gdzie pojawiają się Polacy, prędzej czy później dochodzi do krachu, kryzysu, katastrof, kataklizmów i podwyżek cen; wszystko na "K". Oprócz podwyżek, oczywiście. Jak wykazują badania naukowe, im więcej Polaków występuje w danym regionie, tym większe nieszczęścia mają tam miejsce. To by tłumaczyło, dlaczego najogromniejsza krzywda dzieje się Polakom w samej Polsce, a także czemu ten kraj znajduje się w stanie permanentnej destabilizacji, zaś jego historia jest jedną wielką, niekończącą się tragedią: jest nas tam tak wielu, że depczemy sobie po piętach. I kiedy nikt nas nie napada ani nie gnębi, mamy tajemne moce, dzięki którym potrafimy napaść i zgnębić samych siebie. Gdy jest jasno, siłą woli ściągniemy czarne chmury, a jak i to nie wystarczy, to nawet mgłę, która potrafi przenosić góry czy tam rozwalać samoloty. Ważne, żeby cierpieć za miliony i żeby cierpienie nie ustawało.
Niektórzy czują, że w takiej masie trudno im się realizować, niosą więc ten kaganek między inne narody. I patrzcie Państwo, co narobiliśmy. Islandia była takim spokojnym, schłodzonym krajem, gdzie ludzie ze stoickim spokojem gotowali w kraterach ryż błyskawiczny. Wystarczyło posłać paru Polaków i bęc. Państwo zbankrutowało, wulkan pierdyknął, przez wulkan turyści nie mogli wrócić z Egiptu, a przez nich Egipcjanie tak się wściekli, że nie minął rok, jak zaczęli podpalać sklepy i banki.
Wielka Brytania była takim spokojnym krajem. Przez lata żyła na uboczu Europy, miłosiernie wyzyskując różne egzotyczne narody mniej zdolne do bezczelności. Kilku naszych pilotów, którzy wystąpili w filmie pod tytułem "Bitwa o Anglię" (wyjąwszy scenę defilady), nie odleciało do domu z planu zdjęciowego w 1945 r. i się zaczęło. Po nich napłynęli studenci w latach 80., ponieważ punktem honoru dla każdego studenta było wtedy zaliczyć zmywak w Londynie bez pozwolenia na pracę. Po nich otwarto granice i napłynęła tam połowa Polski, stając się nowymi Pakistańczykami nawet dla samych Pakistańczyków. I bęc. Zrobił się taki kryzys, że aż narodowcy przypomnieli sobie o swoim istnieniu, a policja zwalnia ludzi, by na ulicach było weselej.
Irlandia była takim spokojnym krajem, as well. Jej mieszkańcy bez nerwów jedli ziemniaki i pogrywali na skrzypeczkach. Pewnego dnia przyjechało do nich 300 tysięcy Polaków z Polski, że aż napisy na kasownikach biletowych trzeba było naklejać po polskiemu, no i co się stało? I bęc. Kraj upadł, Niemcy składają się na pożyczkę.
Potem Hiszpania. W Hiszpanii nigdy nas nie było, lecz pewnego dnia przybyliśmy i co? I bęc. Niemcy, jak tylko uporają się z Irlandią, będą składali się na pożyczkę.
Oglądałem niedawno irlandzką telewizję, w której nie dacie wiary, nikt w ogóle nie mówi o Smoleńsku. Z trwogą usłyszałem natomiast o tym, że gospodarka Republiki Federalnej Niemiec zamierza popełnić samobójstwo, zamawiając pół miliona świeżych Polaków, którzy już wkrótce będą mówili "niśt fersztejn" na tamtejszych budowach, parkingach, w knajpach i publicznych szaletach. Myślę że po dwóch tysiącach lat nasz romans z Niemcami wreszcie dobiega końca, ponieważ ich również skasujemy siłą naszej tajemnej mocy. I bęc. Gdy Niemcy zbankrutują, nikt w Unii już nie będzie miał pieniędzy, żeby udzielić im pożyczki, ponieważ wszystkie zaskórniaki rozejdą się na jałmużnę dla krajów, które padły wcześniej.
Idąc z tym kagankiem dalej i dalej, aż po kraj świata, masakra ciągnie się za nami jak cień pędzącego zomowca. Ameryka była światowym supermocarstwem. Dotąd się tam pchaliśmy, aż się biedakom zapchało. I bęc. Australia? W Australii było przecież tak pięknie. Kangury brykały sobie radośnie, bumerangi fruwały beztrosko. I tak mogło być do końca świata, ale gdzie tam. Polacy dotąd zalewali Australię, aż ją zalało.
Nie ma bata, mamy wielki ukryty talent i można na nas polegać, jeżeli chodzi o doprowadzenie jakiegoś kraju do bankructwa lub chociaż żywiołowej klęski. Kraje, które z jakichś powodów powinny wykazywać straty, mogłyby z powodzeniem wynajmować nas w roli swoich doradców, zaś te, które chcą wykończyć ościenną konkurencję, posyłałyby nas tam jako najemników.
Powinniśmy się naprawdę wysoko cenić, ponieważ bardzo trudno jest ponieść całkowitą klapę i wymaga to prawdziwego geniuszu. W zasadzie to możemy nawet wyprzedzać wypadki i żądać haraczu od różnych forsiastych państw, grożąc im, że w przeciwnym razie pojedziemy tam i narobimy takiej bardachy, że nigdy się nie pozbierają. Możemy pikietować ambasady w koszulkach z napisem "siła nas", ambasadorom zaś wręczać listy polecające, z sugestią, że na przerzut do ich państwa czeka 200 tysięcy ciężkozbrojnych Wiesławów i Cześków, jeżeli we wskazanym miejscu natychmiast nie znajdzie się tyle, a tyle miliardów dolarów. A jak nam nie zapłacą, wysyłać tam bezzwłocznie desanty Cześków, którzy siać będą spustoszenie oraz odór żytniówki, bez litości kładąc trupem nawet wróble na płotach.
To jest dopiero myśl! Chłopaki, dziewczyny, pomożecie? To może być początek wielkiej przygody! Przecież jesteśmy 40 milionami TurboDymoManów i nic nas nie powstrzyma. Każdemu damy radę, nawet samemu sobie! Bo drzemie w nas siła, która śmieszy, tumani i przestrasza. Zróbmy z niej użytek! Możemy skasować całą Europę, całą Amerykę i Azję, cały świat. Na koniec skasujemy Polskę i w całości przeniesiemy ją do "wirtualu". Potem nadejdzie dzień, gdy rozprawimy się z całą galaktyką, a imię jego czterdzieści i cztery.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina specjalnie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński