"Nie jesteśmy tchórzami" - polscy komandosi się bronią
Niedowierzanie i żal - takie nastroje panują wśród komandosów z elitarnego 18. Bielskiego Batalionu Powietrznodesantowego od trzech dni, tj. od chwili, gdy dowiedzieli się, co o polskich żołnierzach służących w Afganistanie napisał amerykański tygodnik "Time". Powołując się na opinie anonimowych wojskowych z USA, tygodnik zarzucił Polakom m.in. słabe wyszkolenie, brak inicjatywy, bojaźliwość i unikanie walki z talibami - z obawy o to, że będą potem sądzeni w kraju.
22.12.2010 | aktual.: 22.12.2010 12:19
Bielscy spadochroniarze współpracowali z Amerykanami na co dzień. Jak mówią, jankesi zawsze mogli liczyć na ich pomoc - i odwrotnie. I nigdy nie szczędzili pochwał polskim żołnierzom.
- Od prawie 10 lat walczymy z Amerykanami ramię w ramię. Najpierw przez ponad pięć lat w Iraku, teraz od ponad trzech lat w Afganistanie. To niezrozumiałe, że ktoś coś takiego mówi - irytuje się podporucznik Radosław Klimek. W Afganistanie służył rok: najpierw w pierwszej zmianie latem 2007 r., później w piątej zmianie w 2009 r. Służył w jednej z najbardziej niebezpiecznych prowincji Afganistanu. Opowiada, że z Amerykanami współpracowali non stop i zwykle nie było żadnych zgrzytów. A jak już dochodziło do nieporozumień, to chodziło o głupstwa.
- Przez dwa tygodnie byłem z nimi w dystrykcie Malistan. Amerykanie mieli pieniądze, chcieli odbudować tę prowincję, nawiązać współpracę ze starszyzną plemienną i zbadać grunt, czy da się tam wprowadzić pomoc humanitarną. Jechaliśmy tam jako ich zbrojne ramię, czyli mieliśmy ich ochraniać. Gdyby się cokolwiek działo, oni mieli się wycofać, a my walczyć. Pod koniec wpadliśmy w zasadzkę. Dzięki naszym działaniom wszyscy wyszli cali i zdrowi. Ich dowódca bardzo nas chwalił - opowiada ppor. Klimek.
Starszy szeregowy Mariusz Gołek też dwa razy zaliczył misję afgańską. - Dziwią mnie wypowiedzi Amerykanów - nie ukrywa. Brał udział w kilku wspólnych akcjach, po których zawsze dziękowali Polakom. Niektórzy nie ukrywali, że jeśli kiedykolwiek zaszłaby taka potrzeba, to chcieliby działać właśnie z Polakami. - To był dla nas znak, że nam się dobrze współpracuje. Bajek by nie opowiadali - mówi Gołek.
Spadochroniarze z bielskiej jednostki przyznają, że różnica pomiędzy pierwszą a piątą zmianą w Afganistanie była kolosalna. Stosunkowo spokojna prowincja zmieniła się w bardzo niebezpieczną. Zwiększyła się liczba rebeliantów. Prawdopodobnie niektóre grupy terrorystów przeszły do Ghazni z Pakistanu, inne być może zostały zepchnięte z sąsiednich prowincji. Liczące od kilkunastu do kilkudziesięciu członków oddziały rebeliantów stały się bardziej mobilne niż trzy lata wcześniej. Trudno było je zlokalizować i walczyć z nimi.
- Mieliśmy więcej roboty - patroli, konwojów, rozminowań. Całymi dniami siedzieliśmy w terenie - opowiada kpr. Gracjan Kaczmarek, który był na misji w 2007 r. i 2009 r. Podkreśla, że często mieli wspólne patrole z Amerykanami. Jak zauważył, różnicy w wyszkoleniu, zachowaniu, działaniu czy dowodzeniu nie było praktycznie żadnej. Jedyna różnica, jaka rzucała się w oczy, to sprzęt. Amerykanie to pod tym względem światowa ekstraklasa.
- My mamy swój sprzęt, oni mają swój. Na tym, który posiadamy, działaliśmy bardzo dobrze i Amerykanie to widzieli - podkreśla Kaczmarek.
Czy - jak napisał amerykański magazyn "Time" - nasi żołnierze są bierni, bardziej bojaźliwi od Amerykanów?
Bielscy spadochroniarze opowiadają, że na wojnie każdy boi się tak samo, bez względu na narodowość czy kolor skóry. Raz ten lęk dosięga jednego, raz drugiego. Nie czują, by pod tym względem w jakiś sposób odróżniali się od żołnierzy amerykańskich czy żołnierzy z innych państw służących w Afganistanie. Nieraz dawali przykład wyjątkowej odwagi. Zdarzało się, że pomagali Amerykanom ściągać ich zniszczone samochody i to bez czekania na ochronę śmigłowców. - Oni nigdy nie ruszali się bez wsparcia z powietrza - zauważa ppor. Radosław Klimek.
Jacek Drost, "Polska The Times"