"Nie dałem na Orkiestrę - ona nie zastąpi państwa"
„Nie mam serduszka – nie dałem na Orkiestrę” – czy ktoś wyobraża sobie taki napis na koszulce? Lincz właściciel ma jak w banku, bo Owsiaka kochają już prawie wszyscy. Chore dzieci, Leszek Balcerowicz i długowłosi pożeracze kotów. Ojciec Rydzyk i parę portali katolickich go nie kocha – ale od czasu klęski PiS w 2007 bez ich miłości można już w Polsce żyć. Czy Orkiestra grać będzie zatem do końca świata i o jeden dzień dłużej? - zastanawia się Michał Sutowski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Z krytykowaniem Owsiaka mam problem. Nie tylko dlatego, że pięć razy – w liceum i jeszcze na początku studiów – jeździłem z przyjaciółmi na Przystanek Woodstock. Ani dlatego, że jest ideowy, charyzmatyczny, uczciwy i oddany temu, co robi. Ani też dlatego, że rozmaici fanatycy bądź idioci wylewali mu przez lata kubły pomyj na głowę – i nie byli to wyłącznie fani toruńskiej rozgłośni. Mało kto dziś pamięta, jak „inteligentny inaczej” redaktor głównego wydania wiadomości TVP zatytułował newsa o wypadku w Żarach „przystanek śmierci”, wpędzając w panikę rodziców 300 tysięcy dzieciaków.
Owsiak ma na koncie co najmniej dwie zasługi, za to wielkie. Po pierwsze, sprzęt za kasę z jego zbiórek uratował życie tysięcy (tyle na pewno – może i więcej) młodych ludzi. Dla wielu sektorów służby zdrowia transformacja była okresem stagnacji bądź wręcz rozpadu, a chorych leczono na zdezelowanym sprzęcie z epoki Gierka/Kani/Jaruzelskiego. Kilkaset milionów złotych to całe mnóstwo tomografów, respiratorów, dializatorów i innych urządzeń, których nazw nie potrafimy nawet zapamiętać. Przydały się jak cholera.
Druga zasługa to mobilizacja. To banał, ale żyjemy w kraju ludzi przekonanych, że działalność publiczna to zupełne szambo. Jak u Gogola: „same łajdaki; całe miasto takie. Łajdak na łajdaku jedzie i łajdakiem pogania. Wszyscy judasze. Jeden tam tylko jest porządny człowiek: prokurator; ale i ten, prawdę mówiąc, świnia”. Nawet o rodzinie mawiamy, że najlepiej wychodzi się z nią na zdjęciach. Nie być w Polsce Kościołem katolickim i skłonić ludzi do wspólnego działania, razem dla jakiegoś celu przekraczającego doraźny interes – to imponujące osiągnięcie.
Tu się niestety zaczynają schody. Czy młodzież z puszkami i miliony darczyńców to faktycznie społeczeństwo w działaniu? Orkiestra nie przypadkiem gra w styczniu, miesiącu karnawału. A karnawał to nie tylko zabawa, to przede wszystkim bezkarny bunt, odwrócenie – na ściśle określony czas – codziennych norm. Żebrak mógł zostać królem a lud objąć we władanie miejski ratusz, na jeden dzień, rzecz jasna. Rola karnawału nie jest jednoznaczna – i w tym tkwi cały paradoks Wielkiej Orkiestry. Może być wentylem bezpieczeństwa, który ewentualny nadmiar społecznej energii skieruje na bezpieczne tory. Może też służyć zmianie – np. niemiecki karnawał w roku 2003 przerodził się w zbiorową manifestację przeciw wojnie w Iraku.
Powszechna miłość rządu, prezydenta, liberalnych mediów i wolnorynkowych ekonomistów do Jerzego Owsiaka sugeruje niestety funkcję wentyla. Albo precyzyjniej – funkcję ekstatycznego święta, podczas którego robimy wszystko to, co jest nam obce na co dzień. Np. głośno manifestujemy potrzebę wspólnoty w działaniu i społecznej solidarności. W ten jeden dzień w roku jest dla nas oczywiste, że społeczeństwo musi się troszczyć o słabszych. Że dołożenie się do „wspólnego worka” to nie tylko moralny obowiązek, ale i praktyczne zabezpieczenie na przyszłość, że „dobro publiczne” jest naprawdę publiczne i powszechne – bo czego innego wyrazem są dziesiątki opowieści wolontariuszy z cyklu „sprzęt od Owsiaka uratował mi kiedyś życie”?
Dzień przed ostatnim finałem Orkiestry dowiadujemy się z Wiadomości TVP, że ostatni raz na ten sam cel zbierano pieniądze 11 lat temu – potrzebne są znowu, bo przez ten czas nikt nie inwestował w nowy sprzęt... Akcje charytatywne mają podwójne oblicze – mogą świadczyć o aktywności obywateli i zbiorowej empatii wobec ludzi w trudnej sytuacji. Mogą też służyć państwu za wymówkę i pretekst do zaniechań w różnych obszarach polityki społecznej, np. ochrony zdrowia. Czy gdyby Jerzy Owsiak wezwał do podwyżki składki zdrowotnej choćby o kilka promili, z przeznaczeniem na inwestycje sprzętowe, spotkałby się z równie wielkim entuzjazmem tzw. środowisk opiniotwórczych? Wątpliwe, może nawet straciłby status „autorytetu”, choć przychód z takiego rozwiązania kilkanaście razy przekroczyłby sumy zebrane przez Orkiestrę. Niestety, po tym jak Leszek Balcerowicz (to nie moja złośliwość, to autentyczna wypowiedź z 15. Przystanku Woodstock) wytłumaczył mu „wady państwa opiekuńczego”, trudno liczyć na Owsiakowe wezwania do
zwiększenia nakładów na publiczną służbę zdrowia. Choć ludzie zmieniają poglądy, czego w tym temacie Jerzemu Owsiakowi życzę.
Podobnie jak tego, żeby Orkiestra grała i sto lat, albo dłużej. Ale także, by pełniła właściwą dobroczynności rolę – tzn. uzupełniającą i marginalną. Aby zebrane z puszek pieniądze służyły np. na podwyżki dla klaunów rozweselających chore dzieci. Bo sprzęt do leczenia – podobnie jak pensje minimalne klaunów – winne jest zapewnić im państwo, z powszechnych składek obywateli.
* Michał Sutowski specjalnie dla Wirtualnej Polski*