Nicolas Maduro wraca na scenę - drugie życie wenezuelskiego zombie

Przezywano go Maburro - burro to po hiszpańsku osioł - ale prezydent Wenezueli Nicolas Maduro zawsze miał dość sprytu i siły, by odbijać się od dna. Znów to zrobił - pisze Artur Domosławski w "Polityce".

Nicolas Maduro
Nicolas Maduro
Źródło zdjęć: © Getty Images | Gaby Oraa

21.05.2023 | aktual.: 22.05.2023 13:06

Dziesięć lat po śmierci ojca rewolucji boliwariańskiej Hugo Chaveza i objęciu rządów przez Nicolasa Maduro Wenezuela to raczej obraz nędzy i rozpaczy. Głodowe pensje, drożyzna, podupadła produkcja, ponad 6 mln obywateli szukających szansy poza granicami kraju, wciąż wysoki wskaźnik zabójstw.

Ale można spojrzeć inaczej: Wenezuela odbija się od dna – bo, istotnie, jest lepiej niż 5–6 lat temu. A odbije się jeszcze wyżej, jeśli powiodą się układy z wrogiem, który w języku rewolucji bywa diabłem – czyli Stanami Zjednoczonymi.

Maduro wraca na scenę

60-letni Maduro, na scenie globalnej sojusznik Moskwy i Pekinu, zyskał na politycznej atrakcyjności dzięki inwazji Rosji na Ukrainę. Otóż z powodu zaangażowania po stronie Ukrainy Stany Zjednoczone są zmuszone szukać innych źródeł ropy niż rosyjskie; Wenezuela to oczywisty kierunek. Ale za rządów Baracka Obamy i Donalda Trumpa Waszyngton obłożył Caracas sankcjami, przede wszystkim tamtejszy sektor naftowy. Trump groził nawet interwencją wojskową.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Na razie Joe Biden pozwolił jednemu z amerykańskich gigantów naftowych, Chevronowi, na ograniczoną działalność w Wenezueli. Departament Skarbu wyjaśnia to pragnieniem "ulżenia cierpieniom narodu wenezuelskiego i przywrócenia demokracji". Zdjęcie kolejnych sankcji prezydent USA uzależnia od spełnienia przez Maduro kilku żądań, m.in. zwolnienia więźniów politycznych i dopuszczenia czołowych oponentów do wyborów (sądy pozbawiły niektórych biernego prawa wyborczego na wiele lat).

Maduro ma swoje żądania. "Tak, chcemy wolnych wyborów – wolnych od sankcji" – odpowiada na żądania Wuja Sama. Domaga się odmrożenia wielomiliardowych aktywów, które Wenezuela trzyma w zagranicznych bankach.

Analitycy podnoszą, że dziś to Bidenowi bardziej niż Maduro zależy na końcu zimnej wojny między obydwoma krajami. Wenezuela, owszem, potrzebuje zniesienia sankcji i napływu dolarów, bo ledwo dycha. Ale może tak dychać jeszcze długie lata. USA zaś mają cel geostrategiczny: odbić Wenezuelę spod wpływów Rosji; co najmniej rozszczelnić sojusz Caracas z Moskwą. I, oczywiście, potrzebują ropy.

W tej globalnej rozgrywce Maduro zyskał nieoczekiwanego sojusznika: Kolumbię, gdzie przez lata rządziła prawica. Nowy prezydent, dawny lewicowy partyzant Gustavo Petro, wyciąga Maduro z izolacji, m.in. pomaga mu w negocjacjach z opozycją. Petro jest demokratą i dystansował się od wenezuelskich władz. Zgadza się z Bidenem co do kolejności działań: najpierw demokratyczne wybory w Wenezueli, potem zniesienie sankcji. Sytuacja wewnętrzna w Wenezueli to też sprawa Petro: 3 z 6 mln emigrantów z tego kraju osiadło właśnie w Kolumbii. Odnowa w ojczyźnie może skłonić niektórych do powrotu. Maduro czuje się więc jak kawaler na wydaniu, który może przebierać i stroić fochy.

Droga Maduro (1)

Przywódcą jest z przypadku. Gdyby nie przedwczesna śmierć Chaveza, zostałby na zawsze tylko wiernym giermkiem wodza. Wielki miś z wąsami w czerwonej koszuli budził początkowo zaufanie. Pochodzenie ma robotnicze i wielokulturowe. Ojciec był związkowcem z rodziny sefardyjskich Żydów z karaibskiej wyspy Curaçao (skolonizowanej przez Holendrów). Matka – Kolumbijką i katoliczką.

Nastoletni Maduro grał w rockowej kapeli i wzorem dzieci kwiatów fascynował się mądrościami kultury Indii. Był szalonym motocyklistą, czego pamiątkę nosi na twarzy – bliznę po wypadku. Niewiele brakowało, by został bejsbolistą – to narodowy sport Wenezueli.

Również politykował: za organizowanie uczniowskich protestów wyleciał ze szkoły. Wstąpił do Ligi Socjalistycznej, która zajmowała się agitacją, ale i uprawiała partyzantkę. Najgłośniejszym jej aktem było porwanie w 1976 r. i więzienie przez ponad trzy lata amerykańskiego biznesmena, prawdopodobnie też agenta CIA, Williama Niehousa.

Nie poszedł na studia, za to uczył się w latach 80. w szkole kadr politycznych w Hawanie. Po powrocie do Caraças utrzymywał się z pracy kierowcy autobusu; został liderem syndykatu kierowców. Nie stracił kontaktu z towarzyszami z Ligi, których oczy były właśnie wpatrzone w nowego spiskującego lidera – pułkownika Hugo Chaveza. Ten obiecywał ludową rewolucję i zasypanie społecznych nierówności.

W 1992 r. Chaveza skazano za próbę zamachu stanu. Z odwiedzin u wodza w więzieniu Maduro wrócił zafascynowany. Chavez namaścił go na przywódcę grupy mającej przygotować ludowe powstanie. A przy okazji Maduro poznał adwokatkę wodza Cilię Flores, którą wkrótce poślubił.

Gdy w 1998 r. już wolny Chavez wygrał wybory prezydenckie i rozpoczął egalitarne reformy, nazwane rewolucją boliwariańską, Maduro został – kolejno – przewodniczącym Zgromadzenia Narodowego, szefem dyplomacji, wiceprezydentem. Lojalność i przekonania sprawiły, że umierający w 2013 r. Chavez wskazał go jako następcę.

KLIKNIJ W OKŁADKĘ, BY PRZENIEŚĆ SIĘ DO AKTUALNEGO WYDANIA "POLITYKI"

Okładka tygodnika "Polityka"
Okładka tygodnika "Polityka"© Polityka

Różne biedy

Dziś gospodarka pod rządami Maduro ledwo zipie, utrzymanie się jest dla większości ludzi wyzwaniem. Nie jest to jednak Wenezuela sprzed, powiedzmy, pięciu lat. Wtedy brakowało wszystkiego – jedzenia, leków, papieru toaletowego; w środku nocy ustawiały się kolejki. Dochodziło do plądrowania sklepów i linczów na złodziejach. Miasta i wsie pogrążały się w ciemnościach z powodu kryzysu energetycznego wywołanego przez suszę (70 proc. energii produkują hydroelektrownie). Inflacja pożerała pensje – aż zabrakło banknotów.

Ewa Sapieżyńska, która kiedyś pracowała dla rządu Chaveza, a obecnie dla międzynarodowej organizacji humanitarnej, wysyła mi fotografie półek w supermarkecie, które uginają się od towarów. Kłopot w tym – tłumaczy – że stać na nie tylko zamożniejszych.

Według Światowego Programu Żywnościowego ONZ co trzecie wenezuelskie gospodarstwo domowe cierpi niedostatek wyżywienia. Problemem jest brak zróżnicowanej diety. Jej podstawą są zboża (ryż, kukurydza, pszenica) i bulwy (juka, bataty), uzupełniane 2–3 razy w tygodniu fasolą i soczewicą. Jeszcze rzadziej ubodzy jedzą mięso, ryby, jajka, warzywa i owoce. Wenezuelczycy pracujący na czarno często godzą się na pensje wypłacane w żywności; 60 proc. wydaje całe dochody na jedzenie – nie stać ich na produkty higieniczne i ubrania. Co piąta rodzina wyprzedaje zasoby i polega tylko na rządowej pomocy.

Droga Maduro (2)

W dziesiątą rocznicę śmierci Chaveza wiarygodny ośrodek badań opinii wskazał zmarłego wodza jako polityka wciąż najbardziej cenionego przez Wenezuelczyków – pozytywnie ocenia go 56 proc. badanych. Maduro – 22 proc. Popularność żadnego z polityków opozycji nie zbliża się do popularności Chaveza.

Maduro nigdy nie mógł równać się z ojcem założycielem. Pierwsze wybory, tuż po jego śmierci, wygrał przewagą 1 proc. głosów. Nie ma charyzmy ani błyskotliwości Chaveza. Wrogowie gardzą nim, a określenie "kierowca autobusu" należy do najłagodniejszych. Ale Maduro miał też obiektywnego pecha: przejął władzę, gdy ceny ropy zaczęły dołować. Potęga Wenezueli jako dobrego wujka wspierającego słabszych sojuszników – jak Kuba czy Boliwia – zaczęła gasnąć. Był to też czas, kiedy egalitarna fala w regionie zaczęła opadać. Po dwóch latach rządów Maduro jego obóz przegrał wybory do parlamentu. Opozycja liczyła, że upadek samego Maduro to kwestia czasu. Ale się przeliczyła.

Dolar i czystka

Pod koniec 2019 r. Maduro postawił na dolaryzację, która pomogła opanować hiperinflację. Rząd wprowadził na rynek dolary i pozwolił na zawieranie transakcji w walucie USA, ale księguje się je w boliwarach. Nie wolno mieć oszczędności dolarowych w banku. Źródłem dolarów na rynku są m.in. zamożni Wenezuelczycy, którzy powyciągali oszczędności ze skarpet, z amerykańskich banków i zaczęli nimi obracać w kraju. Maduro zarzeka się, że Wenezuela nie zrezygnuje jednak z własnej monety, dolaryzacja ma tylko pomóc odbić się gospodarce i przetrzymać trudny czas.

– Ludzie, którzy mają pieniądze, wydają je, jakby nie było jutra – opowiada Sapieżyńska. – W zamożnych dzielnicach Altamira, Chacao, Las Mercedes po ulicach suną "kosmiczne" Hummery. W weekend trudno o wolny stolik w restauracji.

– Kim są ci ludzie?

– Mówi się, że są związani z władzą. Tacy na pewno też, ale przede wszystkim to zamożni przeciwnicy rządu, ludzie z sąsiedztwa, którzy czują się swobodnie w swojej dostatniej okolicy.

Pełne restauracje, jeszcze kilka lat temu puste lub zamknięte, świadczą również o tym, że wzrósł poziom bezpieczeństwa na ulicach. – Niektórzy mówią, że jest bezpieczniej, bo malandros [szumowiny, przestępcy – przyp. red.] wyjechali w ramach fali emigracji.

Tę ostatnią obserwację potwierdza korespondent "El Pais" Juan Diego Quesada, kursujący między Bogotą a Caracas. Czuje się bezpiecznie, wychodząc rano pobiegać. Z tym że poprawa poczucia bezpieczeństwa to, jak mówi, również skutek bezprawnych egzekucji, "czystek społecznych" dokonywanych przez siły specjalne na członkach rozmaitych gangów. Mowa prawdopodobnie o kilku tysiącach zabitych.

Droga Maduro (3)

W 2017 r., by stłumić protesty i utrzymać władzę, Maduro sięgnął po represje, na jakie Chavez nigdy się nie zdecydował. Kraj znalazł się na skraju wojny domowej. W pewnym momencie Wenezuela miała dwa parlamenty, dwa rządy, dwóch prezydentów. W 2017 r. siły bezpieczeństwa zabiły 120 demonstrantów i postronnych osób; w 2018 r. – 14; w 2019 r. – 65. Rząd twierdzi, że w 2018 r. nie było ofiar, przyznaje się do 29 rok później. Część z nich to ofiary aparatu represji, część – prorządowych bojówek.

– Trudno pogodzić się z tym, że przeciwnicy Maduro są atakowani przez prorządowe bojówki, a policja stoi obok i nie reaguje – mówi Sapieżyńska. – Kiedy pracowałam dla rządu Chaveza, jednego dnia maszerowali jego zwolennicy, drugiego – przeciwnicy. Nie było przemocy.

"New Yorker" cytuje anonimowego dyplomatę USA, który mówi, że Chavez zbliżał się do granicy autorytaryzmu, ale jej nie przekraczał. Maduro przekroczył ją wielokrotnie.

Do pierwszego

Przeżycie "do pierwszego" jest dla większości Wenezuelczyków wyzwaniem. Pracujący na państwowym idą rano do biura, w południe jedzą darmowy obiad w zakładowej stołówce, po południu wykonują fuchy; najczęściej czymś handlują. Zdarza się, że pracują na etacie trzy dni, a w pozostałe dwa dorabiają.

– Koleżanka pracująca w państwowym koncernie naftowym PDVSA zarabia ekwiwalent kilkudziesięciu dolarów – opowiada Sapieżyńska. – Nie stać jej na wynajem, mieszka u rodziny za darmo. Inna koleżanka, pracująca w MSZ, zarabia tak marnie, że nie przeżyłaby bez zgromadzonych wcześniej oszczędności.

Płaca minimalna to 8 dol. Dodatkowo biedni dostają bony tej samej wartości – to razem 16. Trzy czwarte ludzi pobiera zasiłki. W sumie mogą uzbierać ok.25–30 dol. Na szczęście wiele usług publicznych jest za darmo (woda i prąd) lub prawie za darmo (gaz w butlach dotuje państwo; benzyna za grosze).

Problem przeżycia rozwiązuje też tzw. CLAP – Koszyk Komitetów Lokalnych Zaopatrzenia i Produkcji, z którego korzysta 78 proc. mieszkańców. To koszyk (prawie) bezpłatnej żywności, którą w Caracas można dostać raz w miesiącu, na prowincji raz na 2–3 miesiące; jeśli ma się dzieci, można dostać dwa koszyki. Są w nim: mąka, ryż, makaron, czarna fasola, olej, cukier, soczewica, trochę szynki i tuńczyk w puszce. Większość to produkty z importu – z Argentyny, Kostaryki, Ekwadoru, Turcji. Dystrybucją koszyków zajmują się samorządy w slumsach. Ważną rolę spełniają bezpłatne stołówki istniejące od czasów Chaveza. Teraz finansują je międzynarodowe organizacje humanitarne, m.in. ta, dla której pracuje moja rozmówczyni.

Kryzys humanitarny zaostrzają sankcje USA i UE. Ich celem jest osłabienie Maduro, jednak najbardziej biją w biednych. Była Wysoka Komisarz ONZ ds. Praw Człowieka Michelle Bachelet alarmowała, że sankcje podkopują programy socjalne rządu. Najbardziej dramatyczne są przypadki dzieci czekających na operacje i transplantacje – sankcje utrudniają transfery niezbędnych dla ich ratowania pieniędzy.

Droga Maduro (4)

Wojskowi i ludzie wymiaru sprawiedliwości, na których Maduro opiera swoje rządy, mają się dobrze. Nepotyzm kwitnie, a jego czołową praktykantką była przez lata żona Maduro, Cilia Flores, jeszcze jako przewodnicząca parlamentu. Opozycja zarzucała jej, że rozdała wśród krewnych kilkadziesiąt stanowisk. Krążyła anegdota, że jeśli w parlamencie zawołać "Flores!", głowy obróci pół sali.

Dwaj kuzyni Flores padli ofiarą prowokacji amerykańskiej agencji antynarkotykowej DEA. Pieniądze z kokainy wysłanej z Caracas do Hondurasu – docelowo do USA – miały iść na kampanię wyborczą. Jednak niedoświadczeni w branży kuzyni wpadli na Haiti i fortuna przepadła. Odsiadują wysokie wyroki w USA. Maduro uznał to za naruszenie suwerenności, atak na pierwszą damę i próbę pogrążenia rewolucji boliwariańskiej.

Konflikty ze Stanami, czasem tylko retoryczne, to legitymacja rządów Maduro. Trudniej było mu atakować Obamę, ale i jemu radził, by zajął się ochroną zabijanych w USA Afroamerykanów. Trumpa przezywał "królem peruk".

Maduro przetrwał próbę ingerencji USA w politykę wenezuelską. To Waszyngton stał za powołanym nielegalnie alternatywnym prezydentem kraju Juanem Guaidó. Miał on zjednoczyć opozycję i poprowadzić ją do zwycięstwa. Jednak, jak wszyscy oponenci tak Chaveza, jak i Maduro, okazał się partaczem i Biden wycofał poparcie dla niego. Opozycja pozostaje bez lidera. Maduro zaciera ręce.

Schyłek rewolucji

– Programy społeczne, które kilkanaście lat temu tworzono na moich oczach, teraz upadają – opowiada Ewa Sapieżyńska. – Wtedy biedni ze slumsów po raz pierwszy mogli korzystać z przychodni powstających tuż obok ich domostw. Teraz to się kończy, choć nie dlatego, że rząd się wycofał. Przychodnie w dzielnicach biedy nadal istnieją; gdy sytuacja się poprawi, powinny nadal działać.

– Ku czemu zmierza rewolucja boliwariańska?

– Obawiam się, że ku końcowi. Różnice społeczne rosną w zastraszającym tempie, wracamy do poziomu nierówności sprzed rządów Chaveza. Do tego korupcja, nieudacznictwo, sankcje.

– Co zostanie z chavizmu?

– Po śmierci Chaveza wydawało mi się, że bardzo dużo. Duma i oddolna organizacja w biednych dzielnicach, inspiracja dla ruchów społecznych w Ameryce Łacińskiej. Ale rządy Maduro rzuciły cień na legendę Chaveza i jego osiągnięcia.

Nauczyciel założyciela Wenezueli Simona Bolivara powtarzał: "Wymyślamy [na nowo] albo jesteśmy zgubieni". Już wkrótce ktoś będzie musiał wymyślić Wenezuelę na nowo. I być może nie da się tego zrobić bez Maduro; na pewno – bez chavistów. O Maduro można napisać sporo złego. Lepiej jednak nie zapominać, że posiadł on zdolność odbijania się od dna, gdy wszyscy myślą, że na dobre zatonął.

Artur Domosławski

Przez lata pracował w "Gazecie Wyborczej", aktualnie w "Polityce". Zdobywca tytułu Dziennikarz Roku 2010. Wydał bestsellerową książkę "Kapuściński non-fiction", która wywołała żywą publiczną debatę. Reporter, specjalizuje się w tematyce Ameryki Łacińskiej, Afryki i Bliskiego Wschodu.

Źródło artykułu:Polityka
Wybrane dla Ciebie