Nasza droga krew
Honorowi krwiodawcy - zgodnie z nazwą - nie dostają za swój dar ani grosza. Jednak za krew trzeba płacić. I to coraz więcej. - Ceny ustala minister zdrowia - mówi dr Małgorzata Szafran z Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Gdańsku. - Do końca tego roku jednostka krwi (450 mililitrów - przyp. red.) kosztowała 100 złotych. Od stycznia będziemy musieli przeprowadzać dodatkowe badania pozwalające wykryć materiał genetyczny wirusa żółtaczki typu B i HIV. Stąd decyzja ministra o podwyżce - jednostka będzie kosztować 125 złotych.
Dla zadłużonych szpitali to dramat. - Powinniśmy otrzymać z NFZ milion złotych więcej - szybko liczy Michał Mędraś, dyrektor Akademickiego Centrum Klinicznego w Gdańsku. - A na to się nie zanosi. Podwyżka jest także problemem dla... Centrum Krwiodawstwa. - Jestem pełna obaw - twierdzi dyrektor Emilia Nowakowska. - Badania, które zaleca ministerstwo, kosztują dużo więcej, niż wynosi podwyżka. Przecież za wirtualne pieniądze nie kupię potrzebnych odczynników! Już teraz firmy, które dostarczają nam testy diagnostyczne, stawiają twarde warunki - gotówka, albo wstrzymanie dostaw! Regionalne Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa jest monopolistą - nigdzie poza nim nie można zamówić krwi do operacji. Na razie szpitale nie płacą za 70 procent pobranej krwi. Jeśli w ogóle przestaną płacić - dojdzie do bankructwa centrum. Tylko jak to przeżyją pacjenci?
Dla dobra pacjentów - tak Ministerstwo Zdrowia uzasadnia zapowiedzianą od 1 stycznia podwyżkę cen krwi. Już teraz jednak wiadomo, że konsekwencje działań dla ich dobra poniosą... pacjenci. Cena rośnie, bo minister Marek Balicki zalecił, by jeszcze nowocześniej i skuteczniej badano krew, która będzie przetaczana chorym na salach operacyjnych. - Dzisiaj badania dopiero po kilkunastu dniach dają nam odpowiedź, czy we krwi nie ma antygenów HBS, świadczących o żółtaczce - wyjaśnia dr Małgorzata Szafran z Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Gdańsku. - Sporo czasu też mija, nim oznaczymy przeciwciała HIV. Zastosowanie metod biologii molekularnej pozwala na wykrycie materiałów genetycznych wirusów w kilka dni. W ten sposób krew staje się bardziej bezpieczna. Ktoś jednak za bezpieczeństwo musi płacić. Padło na szpitale.
Narodowy Fundusz Zdrowia nie uwzględnił zmian ceny krwi przy propozycjach kontraktów na przyszły rok. - My nie pytamy, jak świadczeniodawcy wydadzą pieniądze - mówi Mariusz Szymański, rzecznik NFZ w Gdańsku. - Zresztą i tak na wszystkie pomorskie szpitale otrzymają w 2005 r. ok. 20 mln zł więcej, niż na ten rok. Teoretycznie to spora kwota, jednak wobec półmiliardowego zadłużenia pomorskich szpitali - kropla w morzu potrzeb. Szpitale będą musiały wybierać, czy zapłacić za krew, czy za leki. A może za żywność lub prąd? A może wszystko zabierze i tak komornik? - Balansujemy na bardzo niebezpiecznej granicy - twierdzi dr Krystyna Grzenia, dyrektor szpitala na gdańskiej Zaspie. - Już przerabialiśmy sytuację, gdy centrum krwiodawstwa stawiało nas pod ścianą. Słyszałam - nie zapłacicie, nie będzie krwi. I musieliśmy zanieść im pieniądze w zębach.
Dyrektorzy szpitali narzekają na monopol stacji. Krew jest lekiem. Cenę leku można negocjować, ale cenę krwi odgórnie ustala minister zdrowia. I nie ma dyskusji. - Niektóre szpitale nawet od dwóch lat nie płacą, bo wiedzą, że tak czy tak krew dostaną - słyszę w centrum krwiodawstwa. W tym roku gdańskie centrum otrzymało zaledwie 30 procent należnych pieniędzy. A przecież trzeba robić badania, przetwarzać krew, kupować sprzęt. Dostawcy żądają zapłaty. - Bankructwo trudno sobie wyobrazić, ale nasza sytuacja jest dramatyczna - twierdzi Emilia Nowakowska, dyrektor Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Gdańsku. - A będzie jeszcze trudniej... Koszty badań krwi są większe niż podwyżka. Podwyżka jest trudna do przełknięcia przez szpitale. Jeśli minister zdrowia zamiast bawić się w wirtualne podnoszenie wirtualnych cen nie załatwi, by NFZ bezpośrednio płacił gotówką stacjom krwiodawstwa za krew, te wreszcie upadną. I tak nasza służba zdrowia skona w walce do ostatniej kropli krwi... A my, pacjenci,
razem z nią.
Dorota Abramowicz