Nastolatkowie sterroryzowali szpital
Drugi raz w ciągu niespełna 48 godzin kaliski Szpital Matki i Dziecka padł ofiarą fałszywego alarmu bombowego. W niedzielę atrapę ładunku wybuchowego znalazła pracownica firmy cateringowej na wózku do rozwożenia posiłków. We wtorek rano kolejną niby-bombę odkryła studentka odbywająca praktykę w lecznicy.
29.08.2007 | aktual.: 29.08.2007 08:44
Na miejsce wezwano policję, straż pożarną oraz pogotowie ratunkowe i gazowe. Z oddziałów: dziecięcego, chirurgii dziecięcej oraz ginekologicznego przeniesiono blisko 30 spośród 230 pacjentów do bezpiecznego skrzydła budynku. Kiedy jeszcze trwała policyjna akcja w szpitalu, specjalna ekipa z sekcji kryminalnej zatrzymała sześciu nastolatków podejrzewanych o podłożenie atrap ładunków wybuchowych.
Sprawcy mają od 14 do 16 lat. We wtorek byli przesłuchiwani przez kilka godzin. Do komisariatu wezwano też ich rodziców. Jak powiedzieli nam policjanci, część z nich była załamana i płakała. Inni nie kryli swojego wzburzenia zachowaniem synów. Jak się okazuje, na pomysł "zamachów” chłopcy wpadli, kiedy niedawno odwiedzali swojego kolegę przebywającego właśnie w szpitalu przy ulicy Toruńskiej.
Ze wstępnych ustaleń policji wynika, że nastolatkowie zamierzali podłożyć atrapy ładunków wybuchowych w budynku szpitala przy ulicy Poznańskiej. Ostatecznie wybrali jednak szpital przy ulicy Toruńskiej w Kaliszu – tłumaczy Monika Rataj, rzecznik prasowy kaliskiej policji. Na razie nie wiadomo, jaki cel chcieli osiągnąć swoim zachowaniem.
Funkcjonariusze przeszukali we wtorek mieszkania całej szóstki. W jednym z nich znaleźli elementy, które posłużyły do skonstruowania znalezionych wcześniej atrap. Nastolatkami zajął się Sąd Rodzinny, który zdecyduje o dalszym losie młodych ludzi. Nie jest wykluczone, że sąd zdecyduje także o obciążeniu rodziców chłopaków kosztami przeprowadzonych akcji. Z kolei dyrekcja szpitala zastanawia się nad rozbudową systemu monitoringu. W minionych miesiącach nie był to jedyny taki „dowcip”.
W pierwszym półroczu tego roku otrzymaliśmy 76 zgłoszeń o podłożeniu ładunku wybuchowego – mówi Hanna Wachowiak z Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu. – 35 tych informacji zyskało potwierdzenie, czyli odnaleziony został ładunek wybuchowy albo jego atrapa. Nie jest tajemnicą, że większość alarmów bombowych zakończyło się znalezieniem atrapy bomby. W wielu przypadkach – dzięki analizie billingów lub analizie połączeń przychodzących do jednostki – udało się sprawców zatrzymać. W większości przypadków, policja wnioskuje do sądu, aby dorosły „dowcipniś” albo rodzice nieletniego pokryli koszty akcji ratowniczej. W zależności od zagrożenia, może chodzić o kwotę od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych.
Pod koniec marca tego roku spore zamieszanie wywołał alarm bombowy na dworcu PKP Poznań Główny. Na dwie godziny wyłączono z użytku budynek oraz dwa perony. SMS-a z informacją o ładunku sprawca wysłał do sokisty.
Również w marcu kaliska policja zatrzymała sprawcę czterech fałszywych alarmów bombowych. 16-letni Radosław M. powiadomił o podłożeniu bomby w markecie przy ulicy Podmiejskiej. Ze sklepu ewakuowano blisko 300 osób. Bomby nie znaleziono. Trzy dni później nastolatek poinformował o podłożeniu bomby na dworcu PKS. Prawdziwy popis dał jednak następnego dnia: poinformował o bombie w Zespole Szkół nr 10 w Kaliszu oraz na dworcu PKP. Tym razem domagał się 10 tysięcy złotych, w zamian za odstąpienie od detonacji ładunku. Pieniądze miały być podrzucone do śmietnika przy dworcu. Sprawcę udało się szybko namierzyć. Chłopak, uczeń gimnazjum w Zespole Szkół nr 10, przyznał się do winy. Swoje zachowanie tłumaczył brakiem zajęcia. Sąd postanowił o umieszczeniu nastolatka w zamkniętym ośrodku wychowawczym.
We wrześniu 2006 roku trzeba było ewakuować gimnazjum w podpoznańskiej Rokietnicy. Ktoś poinformował, że w budynku jest ładunek wybuchowy. Żadnej bomby nie znaleziono.
Andrzej Kurzyński, SAGA