PolskaNarkotyki, rozboje, nielegalny handel. Krzysztof: cela uratowała mi życie

Narkotyki, rozboje, nielegalny handel. Krzysztof: cela uratowała mi życie

Delikatny uścisk dłoni kłóci się z jego posturą. Do tego spokojne "dzień dobry pani redaktor". Zawstydzenie przykrywa delikatnym uśmiechem. Ale na krześle siedzi wyprostowany, jest pewny siebie. Gdyby nie miejsce, w którym jesteśmy, ciężko byłoby po nim poznać, że właśnie odsiaduje wyrok za rozboje. Przez kilka lat brał amfetaminę, dilował i zbierał haracz, zastraszając ludzi. Nie lubi mówić o sobie "więzień". Woli słowo "osadzony". - Do wyjścia zostały mi jeszcze ponad dwa lata. Nie mogę doczekać się życia na wolności - mówi Krzysztof.

Narkotyki, rozboje, nielegalny handel. Krzysztof: cela uratowała mi życie
Źródło zdjęć: © WP

20.01.2017 | aktual.: 24.01.2017 09:19

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Był bardzo młody, kiedy wkręcił się w handel piratami. Dostał za to 6 miesięcy. Wyrok odsiedział w Radomiu. "Nie jest źle. Szybko zleci" - pomyślał. Drzwi do celi były pozamykane. Pełna izolacja. - Żeby się czymś zająć, czytałem książki i pisałem listy. Do mamy. Pytałem co słychać, czy wszyscy zdrowi, jak sobie radzą i czy się im układa. Nie odpisywała mi, ale przyjeżdżała na widzenia - opowiada. Mama Krzysztofa umarła jeszcze w trakcie jego pierwszej odsiadki. Podczas gotowania obiadu dostała wylewu. Od kuchenki zapalił się jej sweter. Spłonęła żywcem. - Nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Pewnie dlatego, wychodząc z pierwszego wyroku, uciekłem w narkotyki. Wyszło, jak wyszło. Przez 5 miesięcy życia na wolności dorobiłem się 9,5 lat więzienia - wspomina.

Krzysztof od ponad dwóch lat pracuje jako konserwator w Okręgowym Inspektoracie Służby Więziennej w Warszawie. Wyłącznie dzięki temu, że od pewnego czasu odsiaduje wyrok w półotwartym zakładzie karnym. Nie do końca rozumie na czym będzie polegał nowy projekt ministerialny "Praca dla więźnia", ale opisując własną historię próbuje przekonać mnie, że praca rzeczywiście może skazanego zmienić.

"Więzienie albo śmierć"

- Nie do końca rozumiem słowo "resocjalizacja". Ja to nazywam "naprawą człowieka". Jeżeli człowiek świadomie widzi co i ile stracił w życiu, i co może jeszcze zrobić i zyskać, jest w stanie się zmienić. Tak jak ja - opowiada Krzysztof. Cały czas siedzi wyprostowany jak struna. Ręce chowa pod małym stolikiem, przy którym siedzimy. Ale wciąż badawczo patrzy mi w oczy.

Wspomina warszawskie technikum. Tam poznał kumpli z różnych środowisk. Poszedł nie w tym kierunku, co trzeba. Wciągnęły go łatwy zarobek i szybka kasa. Sprzedawał kradzione rzeczy, składał komputery z nielegalnych części. Razem z pirackimi oprogramowaniami opychał je później "na mieście". Po pierwszej odsiadce i śmierci matki było tylko gorzej. Wkręcił się w narkotyki. Najpierw marihuana, później amfa i kokaina. Po czasie sam zaczął dilować. Przed siedem lat nikt nie złapał go za rękę, ale ponieważ zaczęło się robić bardziej niebezpiecznie, a nagonka na dilerów rosła, "przebranżowił się" na rozboje. To za nie dostał 9,5 roku.

- Zastraszałem, wyłudzałem pieniądze, używałem siły. Napadałem na hurtownie. Miałem swój rewir i dwóch zaufanych ludzi - wspomina. Pytam, co się z nimi stało. Krzysztof dosłownie na sekundę zamiera, spuszcza wzrok na schowane pod stolikiem ręce, ale chwilę później sprawnie odpowiada: przedawkowali. Dwa tygodnie po ich śmierci Krzysztof trafił za kratki. - Nie oszukujmy się, takie życie może skończyć się tylko na dwa sposoby. Więzienie albo śmierć. Pomyślałem, że albo się w tym więzieniu ogarnę, albo, tak jak oni, wyląduję w piachu. Myślę sobie, że cela uratowała mi życie - mówi.

"Praca wyrabia charakter"

Przez pierwsze dwa lata wyroku Krzysztof, jako osadzony, zatrudniany był do "prac wewnętrznych". To oznaczało, że pracował za darmo, nie wychodząc poza mury zakładu karnego. Był stolarzem i gotował w więziennej kuchni. Więcej opowiada o tej drugiej robocie. Pewnie dlatego, że nie było lekko. - Wstawałem o godzinie 3.30 rano. Przygotowywałem pierwsze i drugie śniadanie, zupy mleczne, robiłem herbaty. Dźwigałem garnki po 40 kilogramów. Ładowałem je na wózek i rozwoziłem po celach. Przede mną pracowało tam wielu chłopaków, ale po 2 tygodniach mieli dość i rezygnowali. Ja nie - mówi. Nie ukrywa dumy i czeka na moją reakcję. Chwilę milczymy. Krzysztof się skrzywił i przyznał, że wkurzało go trochę to, że pracował za darmo. Później jakby się zreflektował i dodał: - Ale praca wyrabia charakter. Z kuchni wychodziłem o 12.00, a na 15.00 szedłem do szkoły. Z powrotem w więzieniu byłem około 19.00. Pełna mobilizacja - mówi. Wiedział, że siedzenie w czterech ścianach celi nie ma sensu, a praca, nawet ta nieodpłatna,
przygotuje go do życia na wolności.

Krzysztof, w przeciwieństwie do swoich współwięźniów, postanowił skończyć liceum. Jeszcze w Łowiczu, gdzie brał udział w terapiach dla uzależnionych i agresywnych, napisał wniosek z prośbą o przydzielenie go do szkoły. Tak trafił na warszawski Mokotów, do zakładu karnego przy Rakowieckiej. - Zrobiłem trzy lata liceum. Podchodziłem do matury, ale nie udało się. Z matematyki i angielskiego zabrakło mi trochę punktów - mówi, jednocześnie zapewniając mnie, że zamierza to nadrobić po wyjściu z więzienia.

Gdy został przydzielony do półotwartego zakładu karnego, mógł liczyć na płatną już pracę poza murami więzienia. Został konserwatorem w Okręgowym Inspektoracie Służby Więziennej w Warszawie. Mówią tu na niego "nasza gwiazda". A Krzysztof zaprzecza. Trochę nerwowo potrząsa głową i powtarza, że jest przecież "normalnym osadzonym".

W Inspektoracie, dwie ulice od zakładu karnego, jest już o 7.30. Naprawia, trochę sprząta, chwilę porozmawia z urzędnikami. Do celi wraca o 16.00. Zje obiad, obejrzy coś w telewizji, poczyta, później kolacja i obowiązkowy, wyczekany telefon do narzeczonej.

Nikt nie mówił, że będzie łatwo

Poznali się na przepustce. Krzysztof może opuszczać więzienie dwa razy w miesiącu. Raz na 30 godzin, a drugi nawet na 6 dni. - Moja narzeczona studiowała z żoną kolegi z celi. Powiedziała, że nie interesuje ją moja przeszłość tylko to, jaki jestem teraz. Zapewniła też, że na mnie poczeka. Jest niesamowita. Pewnie każda inna dziewczyna pomyślałaby: wariat, co on ode mnie chce? A moja narzeczona dała mi szansę. Jesteśmy zaręczeni już od 4 lat - opowiada.

Jak tylko wyjdzie, chce wziąć ślub. No i dziecko. Chciałby mieć pełną rodzinę. - Mam 34 lata. Mogę jeszcze dużo zrobić. Zawaliłem sobie życie i nic nie osiągnąłem. Rodzina tylko się za mnie wstydziła. Przez to, co nawywijałem, przed długie lata czułem do siebie obrzydzenie. Ale teraz powoli mogę wszystko zacząć naprawiać - opowiada Krzysztof.

Ma fach w ręku, więc mówi, że na wolności nie będzie mu trudno o pracę. Jeszcze przed drugim wyrokiem pracował na budowach, jako stolarz i pomocnik elektryka. Do tego doświadczenie zdobyte już za kratami. Poza tym ma znajomości. Kilku kumpli może go zatrudnić z dnia na dzień. A jeśli to nie wypali? Pójdzie do pośredniaka. Weźmie wszystko, przecież trzeba jakoś zacząć. - Nikt nie mówi, że będzie łatwo. Ale mam zdrowe ręce i zdrowe nogi. Nie ma takiej pracy, której bym się nie podjął - przekonuje mnie.

Pożyć jak człowiek

Ostracyzm społeczny skazanego? Mówi, że tego nie doświadczył. A były ku temu okazje, chociażby na przepustkach. - Bałem się pierwszego kontaktu z ludźmi. Ale oni są po prostu ciekawi. Szczególnie ci, którzy nigdy wcześniej nie mieli styczności z osadzonym. Teraz już, im częściej wychodzę na przepustki, mam wrażenie, że patrzą na mnie przychylnym okiem - mówi. Liczy na to, że przyszli pracodawcy na wolności również nie będą mieli problemu z jego wyrokiem.

Na koniec rozmowy wracamy jeszcze do pracy więźniów podczas odbywania kary. Mówię, że ludzie się boją, że więźniowie zabiorą pracę bezrobotnym z czystą kartoteką. Krzysztof trochę się miesza. Nie wie, co o tym myśleć. Ale tłumaczy mi, że dzięki temu, że pracuje podczas odbywania kary, łatwiej będzie mu się odnaleźć na wolności. - Osadzony, który pracuje, przygotowuje się do życia w społeczeństwie, w którym będzie przecież musiał sobie jakoś poradzić. By móc się zrehabilitować, każdy powinien dostać szansę na pracę - tłumaczy.

Krzysztof ma ambitne plany. Rodzina, przyjaciele inni niż dotychczas, matura, praca. Powrotu do poprzedniego życia nie przewiduje, choć przyznaje, że nawet podczas przepustek natyka się na pokusy. - Nie raz spotkałem starych znajomych, którzy proponowali mi łatwy zarobek. Ale ja widzę, co się z nimi dzieje. I nie chcę już takiego życia. Mam dość. Chcę teraz trochę pożyć. Jak człowiek - mówi.

Projekt ministerialny "Praca dla więźnia" zakłada wybudowanie 40 hal na terenach zakładów karnych, które będą dzierżawione przez przedsiębiorców. Zostaną w nich zatrudnieni osadzeni z zamkniętych więzień. Skazani będą mogli także podjąć nieodpłatną pracę na rzecz samorządów. Natomiast ci pracodawcy, którzy zdecydują się na zatrudnienie byłego więźnia, mogą liczyć na wysokie ulgi podatkowe. Urzędnicy więzień w rozmowach z Wirtualną Polską tłumaczą, że nie ma zagrożenia, iż więźniowie "zabiorą" miejsca pracy innym obywatelom. Mają oni być przydzielani do prac, na których w danym mieście chętnych nie ma.

więzieniewięzieńzakład karny
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (66)