Świat złapał się za głowę. Tak miliarder pomógł Rosji [OPINIA]

Propozycje referendów w sprawie Ukrainy zgłoszone przez Elona Muska to nawet nie głupota. To błąd, który pomaga Rosjanom w chwili, gdy są w najgorszej sytuacji od początku wojny.

Na zdjęciu Elon Musk (po lewej) i Wołodymyr Zełenski (po prawej)
Na zdjęciu Elon Musk (po lewej) i Wołodymyr Zełenski (po prawej)
Źródło zdjęć: © East News
Agaton Koziński

Turniej telewizyjny "Fakty nie mają znaczenia". Prowadzący mówi do jednego z uczestników "Przykro mi, Arturze. Twoja odpowiedź jest poprawna, ale punkty zdobywa Paul, bo on swoją wykrzyczał głośniej. A ekstra punkt zdobywa Sue, która poczuła się obrażona twoją odpowiedzią".

Taki rysunek znanego karykaturzysty (rysuje m.in. dla "New Yorkera") Joe Datora kilka lat temu krążył po internecie. Czytając ostatnie erupcje intelektu Elona Muska na Twitterze, trudno uwolnić się od przekonania, że postanowił on udowodnić, że ta satyra to perfekcyjna, trafiona w sam środek tarczy kwintesencja internetowej współczesności. A przy okazji Musk dowiódł jeszcze jednego: że cała plejada biznesmenów z branży IT, którzy stali się bohaterami masowej wyobraźni ostatnich lat, absolutnie nie zasługuje nawet na ćwierć uwagi im poświęcanej.

Trzy argumenty przeciw Muskowi

"Spróbujmy więc tak: wola ludzi, którzy mieszkają w Donbasie i na Krymie powinna decydować o tym, czy są one częścią Rosji czy Ukrainy" – sondę pod takim pytaniem ogłosił na Twitterze Elon Musk. W ciągu 16 godzin wzięło w niej udział grubo ponad 2 mln osób. 58 proc. z nich odpowiedziało twierdząco na jego pytanie. W sumie nie wiadomo, co w tej sytuacji gorsze: czy fakt, że Musk zadał takie pytanie, czy raczej to, że trzy piąte uczestników sondy go poparło.

Bo jego wpisów utrzymanych w tym duchu było więcej. Na górę swojego profilu przypiął on tłita: "Rosja robi częściową mobilizację. Idą do pełnej mobilizacji wojennej, jeśli Krym będzie zagrożony. Śmierć po obu stronach będzie ogromna. Rosja ma >3 razy więcej ludności od Ukrainy, więc zwycięstwo dla Ukrainy jest mało prawdopodobne w całkowitej wojnie. Jeśli zależy ci na ludziach Ukrainy, szukaj pokoju". Dodatkowo straszył wojną nuklearną oraz pisał, że Krym de facto zawsze należał do Rosji. I w kolejnych wpisach powtarzał swoje wezwanie o zorganizowanie kolejnych – tym razem pod auspicjami ONZ - referendów na ukraińskich terenach zajętych przez Rosję.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Już na poziomie faktów jego wpisy są kompletnie bez sensu. Z trzech powodów. Po pierwsze, pod względem porządku światowego. Zgodnie z prawem międzynarodowym nie można zmieniać granic państw w wyniku agresji zbrojnej. W 2014 r. Krym należał do Ukrainy, został jej odebrany przemocą. Nie ma więc znaczenia, jakie były koleje losu tego półwyspu, do kogo on w przeszłości należał, a do kogo nie. Zgodnie z prawem międzynarodowym w 2014 r. znajdował się w granicach państwa ukraińskiego – i ten stan rzeczy obowiązuje do dziś, bo Kijów swoich praw do tego terytorium nie zrzekł.

Drugi argument jest związany z ukraińską konstytucją, która jasno mówi, że wszelkiego rodzaju separatyzmy są w kraju zabronione. Nawet gdyby więc mieszkańcy Krymu (czy jakiegokolwiek innego obwodu) zorganizowali sobie referendum i w nim wykazali, że chcą secesji, to takie głosowanie byłoby bezprawne – tego typu decyzje Ukraińcy podejmują tylko w skali całego kraju, nie na szczeblu regionu. Pomysł Muska jest więc po prostu niemożliwy do zrealizowania bez zmiany ustawy zasadniczej Ukrainy.

I wreszcie trzeci argument: siły. Rosja wykorzystała wojsko, by zająć Krym, część Donbasu. Ostatnie pseudoreferenda w czterech okręgach były możliwe tylko dlatego, że Kreml zdobył je siłą. Ale teraz to się zmienia. Ukraińcy skutecznie kontratakuję i notują serię sukcesów – choćby zajęcie strategicznie kluczowego miasta Łyman. Gen. Ben Hodges, który dowodził wojskami USA w Europie w latach 2014-2018, przewiduje wręcz (jego słowa z Warsaw Security Forum), że Ukraińcy do końca tego roku zdołają odbić wszystkie tereny zajęte przez Rosjan od 24 lutego, a latem przyszłego roku wrócą na Krym. W tej wirtualnej debacie między Muskiem i Hodgesem o tym, kto jest w lepszej sytuacji w czasie tej wojny, bardziej przekonująco brzmią jednak argumenty, doświadczenie i wiedza generała.

Papierek lakmusowy Zachodu

Ale argumentów Muska nie można też puścić mimo uszu. Choćby dlatego, że jego konto twitterowe obserwuje 108 mln osób na całym świecie. On sam jest bardzo popularny, a jako twórca takich przełomowych projektów jak PayPal, Tesla, SpaceX, dla wielu stał się punktem odniesienia, guru, autorytetem godnym naśladowania w każdej sprawie.

Na pewno jego kompetencji w świecie nowoczesnej gospodarki, branży IT podważać nie można. Ale właściwie wszystko, czego on się dotknie w świecie nie związanym bezpośrednio z komputerami i internetem, jest porażką. Ale Musk się tym absolutnie nie zraża. Ma wszystkie cechy współczesnego celebryty: przekonanie o własnym geniuszu wielkości szafy gdańskiej, samozachwyt na poziomie antycznego Narcyza i ego większe niż zasięgi jego rakiet orbitalnych Falcon. Niezrażony niczym trzyma się więc odwiecznej reguły wszelkiego rodzaju gwiazd, sław i zwykłych błaznów mówiącej, że nie ważne, czy dobrze, czy źle, ważne, żeby nazwiska nie przekręcali. I plecie trzy po trzy na każdy temat. Teraz padło na wojnę na Ukrainie.

Ale na jego wpisy należy patrzeć też szerzej. Goniący za zajawkami, podatny na wszelkiego rodzaju impulsy, emocje chwili Musk jest niczym papierek lakmusowy współczesności. Można go traktować jako klasycznego przedstawiciela cywilizacji siedzącej dzień w dzień przed komputerami podłączonej do szybkiego internetu i oddychającej w tym samym rytmie wyznaczanym przez media społecznościowe. I jeśli jest rzeczywiście typowym jej reprezentantem, to wnioski są smutne.

Bo zaraz na początku wojny Musk był bardzo proukraiński. Do tego stopnia, że za pomocą zestawów satelitarnych Starlink zapewnił Ukraińcom dostęp do internetu po wybuchu wojny. Jednak minęło kilka miesięcy i jego entuzjazm dla wspierania ukraińskiej sprawy gwałtownie opadł. Istnieje ryzyko, że nie tylko jego. Podobne procesy zachodzą w świecie zachodnim. Widać to po kolejnych wypowiedziach różnego rodzaju oficjeli z Niemiec, także we Francji trudno dostrzec jakikolwiek entuzjazm dla Ukrainy. Wyraźnie wszystkim marzy się koniec tej wojny, bez względu na to, w jaki sposób osiągnięty. Wydaje się, że Musk – wrzucając swoje pomysły z referendum – dobrze oddał ten nastrój.

Tylko nie oszukujmy się: tak to się nie skończy. Jakiekolwiek przerwanie walk na obecnym etapie to tylko ich odroczenie. Putin nie odpuści, dopóki nie rzuci Ukrainy na kolana – albo dopóki na Kremlu nie pojawi się ktoś inny, nie zacznie tam obowiązywać inny porządek. Na jego argument siły można tylko odpowiedzieć siłą. Ukraińcy świetnie to rozumieją. Ich szanse dokładnie opisał gen. Hodges. Rysuje się – niepewna wprawdzie, ale jednak – szansa złamania Putina. Wrzucanie w takim momencie komentarzy w stylu Muska to nic innego niż dowodzenie, że Lenin, który o ludziach Zachodu mówił nie inaczej jak "poleznyj idiot" – miał rację.

Dla Wirtualnej Polski Agaton Koziński

Źródło artykułu:WP Wiadomości
elon muskukrainarosja
Wybrane dla Ciebie
Węgierska pokusa PiS [OPINIA]
Tomasz P. Terlikowski