Napadnięty właściciel kantoru pierwszy poniesie konsekwencje. Posłał trzy kule bandytom
Bandyci uciekli, pieniędzy nie ma, pod ręką policji i prokuratora pozostał pan Mieczysław, napadnięty właściciel kantoru w Piszu. I to prawdopodobnie on jako pierwszy poniesie konsekwencje za to, że odważył się strzelać do bandytów.
20.02.2018 | aktual.: 21.02.2018 09:59
- Musiałem wziąć adwokata, bo z nieprzyjemnych rozmów z policją wynika, że coś tam na mnie szykują. Chodzi o to, że strzelałem do tych bandytów - mówi WP pan Mieczysław, właściciel kantoru w Piszu, na którego 16 lutego napadli dwaj bandyci. Jest rozżalony. Nie dość, że stracił ponad 100 tys. złotych, a sprawcy napadu umykają policji, to teraz na nim skupia się jeden z wątków śledztwa.
Strzał w szybę
"Strzelają! Padnij!" - krzyczała na ulicy kobieta tuż po tym, jak właściciel kantoru oddał trzy strzały do samochodu z uciekającymi bandytami. No właśnie, uciekali, czyli nie było już "bezpośredniego odparcia ataku" - co jest warunkiem użycia broni. W dodatku z trzech strzałów jedna z kul trafiła w tylną szybę VW Passata, śmignęła koło głowy napastnika i poleciała w siną dal. To z kolei zagrożenie dla postronnych osób: przechodniów i świadków.
- Policjanci będą również badali zasadność użycia broni palnej przez właściciela kantoru - potwierdza podkom. Krzysztof Wasyńczuk, rzecznik prasowy Komendanta Wojewódzkiego Policji w Olsztynie.
Dopiero po ujawnieniu filmu z kamery umieszczonej w samochodzie przypadkowego świadka napadu widać, jak dramatyczne okoliczności towarzyszyły walce z bandytą. Podczas szarpaniny na ulicę wypadł pistolet - osobista broń przedsiębiorcy. Jednocześnie wyciągnęły się po nią ręce bandyty i napadniętego. Pan Mieczysław jako pierwszy zdołał chwycić pistolet. - Oddałem trzy strzały do odjeżdżającego passata - przyznaje właściciel kantoru.
Polska to nie Ameryka
Choć wiadomo, że szczęśliwie nikomu nic się nie stało, to broniącego się mężczyznę czekają teraz trudne tłumaczenia. Użył broni w przestrzeni publicznej, co wiąże się z zagrożeniem dla postronnych osób. - Strzelanie do uciekającego pojazdu z bandytami sądy traktują zazwyczaj jako przekroczenie granic obrony koniecznej - mówi mec. Krzysztof Kuczyński, autor poradnika "Obrona konieczna z użyciem broni palnej". - Ofiara działała jednak na gorąco, tuż po napadzie i pobiciu, a więc w emocjach i z przyspieszonym tętnem. Nie chcemy takich scen na polskich ulicach. Trudno też zaakceptować, że ktoś, kto został obrabowany, nie ma prawa do próby odzyskania majątku - dodaje ekspert.
W jego ocenie z tego powodu właściciel kantoru może liczyć na złagodzenie ewentualnej kary. Najgorszy byłby scenariusz, w którym sprawcy nie zostaną schwytani i jedynym wątkiem śledztwa pozostanie użycie broni przez ofiarę.
Sprawa przypomina historię pracownika ochrony z Malborka. Ten strzelał do nakrytego na gorącym uczynku włamywacza. Już podczas ucieczki przypadkowy rykoszet ugodził przestępcę w plecy, ciężko go raniąc. W pierwszym, jeszcze nieprawomocnym, wyroku sąd skazał pracownika ochrony na rok więzienia w zawieszeniu i 4 lata zakazu wykonywania pracy związanej w ochroną mienia. Wyrok wzburzył lokalną społeczność - która stanęła w obronie pracownika ochrony.
Kolejny przypadek pokazujący surowość organów ścigania dotyczył inwalidy na wózku, który stanął w obronie napastowanej w parku kobiety. Postrzelił napastnika z rewolweru. Przez wiele miesięcy ciążył na nim zarzut spowodowania uszczerbku na zdrowiu bandyty, ledwo uniknął aresztu. - W miejsce nagrody i pochwały natychmiast po tym zajściu zostałem przez policję zatrzymany. Odebrano mi broń i zamknięto na komisariacie. Czekałem, co o moim losie postanowią tzw. organy ścigania - zwierzał się w wywiadzie dla portalu trybun.org.pl.
"Pamiętajcie, że Polska to nie Ameryka, tu obywatel jest niczym, jest prochem, z którym organy państwa mogą zrobić wszystko. Oczywiście dla jego dobra i w imię walki o praworządność" - komentował Andrzej Turczyn, autor bloga poświęconego broni palnej.