"Namawiali mnie, bym nie oskarżała policjantów"
Kilkanaście dni prowadziła śledztwo prokurator, która postawiła zarzuty policjantom odpowiedzialnym za zaginięcie akt sprawy Krzysztofa Olewnika. - Szefowie tych policjantów namawiali, bym od tego odstąpiła - mówiła prokurator Dominika Suchan-Ziembińska przed sejmową komisją śledczą.
11.03.2010 | aktual.: 11.03.2010 15:30
Sejmowa komisja śledcza ds. Krzysztofa Olewnika powróciła do wątku kradzieży policyjnego samochodu z aktami śledztwa w sprawie porwania mężczyzny. Stało się to tuż po zatrzymaniu w czerwcu 2004 r. jednego ze sprawców - Sławomira Kościuka, któremu jednak nie postawiono wówczas zarzutu udziału w porwaniu, lecz - po uchyleniu tej decyzji prowadzącego śledztwo - przesłuchano jako świadka i zwolniono do domu.
W aktach komisji jest anonim do ojca Krzysztofa - Włodzimierza Olewnika - mówiący, że auto z aktami "musiało zginąć". Padają w nim sugestie, że jeden z policjantów wziął za to pieniądze, i że gdyby dokumenty nie zginęły, zginąłby policjant. Samochodu nigdy nie udało się odnaleźć, akta musiały być odtwarzane.
Po dwóch-trzech tygodniach prowadzenia śledztwa, prokurator Dominice Suchan-Ziembińskiej odebrano sprawę i przekazano innemu prokuratorowi. Decyzje o zarzutach zostały uchylone, a śledztwo - umorzone. Nie pomogło nawet jego wznowienie na mocy decyzji Prokuratora Generalnego.
- Szkoda, że pani nie prowadziła tego śledztwa do końca. Być może nie musielibyśmy się tu dziś spotykać, może nie byłaby potrzebna komisja śledcza - komentował jej zeznania szef komisji Marek Biernacki. - To twardy dowód ręcznego sterowania prokuraturą - komentował wiceszef komisji Andrzej Dera (PiS). Efektem może być ponowne przesłuchanie szefa prokuratury rejonowej, który odebrał śledztwo Suchan-Ziembińskiej, a przekazał prok. Urszuli Mirończuk, która sprawę umorzyła po 3 miesiącach.
Suchan-Ziembińska do 2007 r. była prokuratorem, dziś jest adwokatem. Latem 2004 r. przydzielono jej sprawę kradzieży policyjnego samochodu z aktami sprawy Krzysztofa Olewnika. Dwóch doświadczonych funkcjonariuszy zabrało do auta akta z Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Mieli je przewieźć do policji, ale postanowili jeszcze podjechać do świadka, by go przesłuchać.
- Po analizie materiałów uznałam, że policjanci - i to tak doświadczeni - nie dopełnili swych obowiązków i wydałam postanowienie o postawieniu im zarzutów. Nie udało mi się ich przesłuchać, bo natychmiast się rozchorowali. Po dwóch tygodniach nie prowadziłam już tego śledztwa, zostało mi ono odebrane i przekazane innemu prokuratorowi - mówiła Suchan-Ziembińska posłom z komisji śledczej.
Jak wyjaśniła, nie miała wątpliwości co do tego, że policjanci nie dopełnili obowiązków. - Jeśli chcieli przesłuchać jakiegoś świadka, trzeba było najpierw to zrobić, a potem jechać po akta, a nie odwrotnie. Poza tym wiadomo, że kilkaset metrów od miejsca, gdzie pozostawili samochód, jest Komenda Stołeczna Policji. Tam mogli bezpiecznie zaparkować - dodała.
- Przyjęłam trzy wersje śledcze: kradzież przypadkową, kradzież nieprzypadkową bez współudziału policjantów i kradzież nieprzypadkową ze współudziałem funkcjonariuszy policji. Wątpiłam, by tak doświadczeni policjanci popełnili aż taki błąd - stąd zarzuty - wyjaśniała.
Automatycznym skutkiem jej decyzji był obowiązek zawieszenia w obowiązkach policjantów z zarzutami. - Miałam tę świadomość. Uważałam, że bezwzględnie należy ich odsunąć od sprawy porwania Krzysztofa Olewnika. Zawiadomiłam o tym Komendę Wojewódzką Policji w Radomiu - mówiła. Dlatego też z akt sprawy o kradzież policyjnej nubiry wyłączyła do odrębnego prowadzenia akta dotyczące policjantów.
Wówczas - jak zauważyli posłowie z komisji - ze śledztwem zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
Po kilku pytaniach posłów Suchan-Ziembińska przypomniała sobie, że jeszcze gdy prowadziła to śledztwo, odwiedziło ją dwóch-trzech oficerów policji, przełożonych funkcjonariuszy, którym chciała przedstawić zarzuty. - Mówili mi, że to bardzo dobrzy, doświadczeni policjanci. Namawiali, bym zmieniła decyzję. To było nietypowe, nigdy taka wizyta mi się nie zdarzyła - oceniła.
- Pewnego dnia w sekretariacie dowiedziałam się, że już nie prowadzę tego śledztwa - powiedziała Suchan-Ziembińska. Decyzję podjął jej ówczesny szef, prok. Dariusz Bieniek. - Zaskoczyło mnie to, ale nie dociekałam powodów - dodała. Bieniek, który był już raz przesłuchiwany w listopadzie zeszłego roku, może się spodziewać kolejnego wezwania przed komisję. W 2004 r., miesiąc po wszczęciu śledztwa ws. kradzieży akt, stracił on funkcje szefa śródmiejskiej prokuratury - wcześniej jednak podjął decyzję o odebraniu śledztwa Suchan-Ziembińskiej i przekazaniu go Mirończuk.